Dwuznaczny obraz świata, z Antonim Liberą rozmawia Dorota Leśniak - Rychlak, Bezkres
1. D
zdjęcie z okładki książki: a. libera, godot i jego cień, wydawnictwo znak, kraków 2009
ługie, samotne spacery szeroką,
białą plażą ciągnącą się w nie-
skończoność wzdłuż granatowej
toni. Bezkresna perspektywa,
bladoniebieska mgiełka, porosłe trzciną
wydmy i wystające z piasku, odarte z kory
gałęzie – jakby resztki szkieletów prehi-
storycznych zwierząt. I pustka, żywego
ducha. Jedynie szum fal i wiatru, i chrzęst
kamyków lub piasku pod podeszwą san-
dałów. I nagle w tej scenerii, w obliczu
ogromu wszystkiego – masy piasku i wody,
odległości, przestrzeni – epifania ułudy lub
przynajmniej względności tego, co jest... co
widać. Przemożna intuicja, że jest to iluzja,
fantom, powstałe – no właśnie, gdzie? Bo
powiedzieć, że w głowie, to popaść w błędne
koło. To, co dzieje się w głowie (co o tym
wiadomo z badań), to taka sama idea jak
reszta tej całej jawy; bo powzięta tak samo
– za pośrednictwem zmysłów. Więc w gło-
wie, lecz w innym wymiarze: „poniżej”
szarych komórek, „poniżej” biochemii,
„poniżej” nawet molekuł i cząstek elemen-
tarnych. Ale na tym nie koniec. Bo gdzie- musi tak być, choćby nie miało trwać wiecz- koszmar, uczłowiecza nieludzkie. Może
kolwiek tkwi źródło takiego obrazu świata, nie. A więc jest w tym konieczność. Zresztą świat śni o sobie z podobnego powodu – nie
to przecież jeszcze ważniejsza jest jego nie tylko w tym, czyli w zasadzie i for- mogąc znieść jawy nocy, bezgranicznej
praprzyczyna. Dlaczego to, co jest – czym- mie owej pozornej jawności, lecz również ciemności?
kolwiek jest i po co – jawi się, jak się jawi, w samym byciu, w samym fakcie istnienia,
właśnie tak, nie inaczej, w tak gigantycznej w niemożności nicości. „Wyjść” można Antoni Libera, Godot i jego cień, Kraków 2009,
skali, dającej się w nieskończoność rozcią- tylko z formy, z substancji wyjścia nie ma. s. 37-38.
gać albo dzielić? Co powoduje, że świat... Nie ma, bo nie ma dokąd. Ponieważ nie ma
majaczy sam o sobie? A skoro już majaczy, granic. – Przerażająca myśl, od której się
a to jest nieodparte (bo oto właśnie to robi: słabo robi. Tak że się mimowolnie zaczyna
we mnie – przeze mnie – mną – tym, co do siebie mówić; cokolwiek, choćby i nawet
nazywam sobą) i nie do powstrzymania (bo te obłędne rojenia. Bo głośna artykulacja Powyżej: scena z prapremiery Czekając na Godota
nie da się tego powstrzymać), to znaczy, że uśmierza czy tłumi lęk; bo język oswaja Samuela Becketta
autoportret 3 [28] 2009 | 40
2. dwuznaczny obraz świata
z antonim liberą rozmawia dorota leśniak-rychlak
dorota leśniak-rychlak: Czytając antoni libera: Beckett nie zajmuje się rzeczywistość. Długo tego nie rozumiano. Jak
Pana najnowszą książkę, natrafiłam na psychologią; nie opisuje takich czy innych na- neutralny, zdawałoby się, akt obserwacji może
fragment zadziwiająco łączący się z tema- strojów czy wrażeń. Nicuje je raczej, podważa. wpływać na obserwowany obiekt? – zadawano
tem numeru, nad którym właśnie praco- Demaskuje iluzje. Jedną z nich – podstawową pytania. Oczywiście Einsteinowi nie chodziło
waliśmy. Wstępnie definiowaliśmy nasze – jest czasoprzestrzeń i idąca w ślad za nią o wpływ w sensie oddziaływania. Jemu cho-
zadanie jako opisanie relacji jednostki idea nieskończoności. Dla Becketta, uważnego dziło właśnie o to, o czym wcześniej w katego-
i przestrzeni, której granic nie ogarnia. niegdyś czytelnika dzieł Kartezjusza, Kanta riach logicznych pisali filozofowie, czyli o to,
Przy ponownej lekturze Godota i jego cienia i Schopenhauera, przestrzeń i czas, a także że rzecz-sama-w-sobie (substancja) przestaje
– Pańskiej, jeżeli można tak to określić, rozciągłość (to, że można je w nieskończoność być sobą w „optyce” podmiotu.
intelektualnej autobiografii i zarazem dzielić lub mnożyć) to kategorie umysłu,
zapisu fascynacji Samuelem Beckettem – a nie obiektywne cechy rzeczywistości. To, Wracając do Pani pytania, odpowiedziałbym
znalazłam wiele wątków bardziej lub mniej że świat jawi się nam w przestrzeni i czasie na nie tak: Beckett nie mówi, co się dzieje ze
związanych z pojęciem bezkresu. Najbar- jako nieskończenie wielki, świadczy jedynie świadomością człowieka wobec „nieogarnio-
dziej uderzająca jest przeprowadzona na o nas jako poznającym podmiocie, a nie o nim nego”, jako że „nieogarnione” nie jest dlań
kartach książki analiza krótkiego tekstu samym. Świat, jakim go znamy, jest tylko obiektywne, lecz subiektywne. Beckett mówi
Becketta pt. Bez (zamieszczonego zresztą projekcją, pewnym „wyglądem”, funkcją ludz- raczej, że w ludzkiej świadomości, jako pew-
przez Pana w całości w aneksie publikacji) kiej percepcji. Która nie oddaje świata takim, nym szczególnym miejscu w świecie, dzieje
z powtarzającym się motywem „płaskiego jakim on jest (jeśli w ogóle jest „jakiś” w spo- się coś takiego, iż powstaje fantom „nieogar-
bezkresu” i ludzkiego ciała, które jako jedy- sób bezwzględny), lecz tylko jego „powidok”, nionego”.
ne w tym świecie jest w pozycji „na sztorc”. będący reakcją czegoś, co pozostając rzeczą
Czy mógłby Pan opisać, co dzieje się ze (mózgiem), wyradza się w nie-rzecz (jaźń), d. l.-r.: Wydaje się, że taki obraz jest
świadomością człowieka wobec nieogarnio- na rzecz-samą-w-sobie (substancję). Einstein przez Becketta przywoływany w sposób
nego w twórczości Samuela Becketta? mówił, że obserwator zmienia obserwowaną szczególny... Fantom „ziemi nieba bez
autoportret 3 [28] 2009 | 41
3. końca” jest jednym z głównych motywów
w Bez, morze pojawia się w słuchowisku
Popioły, a także w Końcówce, widziane z jed-
nego z okien. Jednego z bohaterów Końcówki
otacza nierozjaśnialna ciemność – Hamm
jest niewidomy (ślepnie również Pozzo
w drugim akcie Czekając na Godota). Wreszcie
Didi i Gogo – „tragikomiczni włóczędzy
zagubieni w kosmosie”. Taki fantom jawi
się jednak również często bohaterowi Pana
opowieści. Opisana w Godocie i jego cieniu
Pańska pierwsza lektura utworu Bez ma
miejsce na promie, więc konfrontuje Pan
swoje intuicje z otaczającym przestworem
morza, a także z wcześniejszymi wakacyj-
nymi epifaniami podczas nadbałtyckich
przechadzek. Swą opowieść rozpoczyna
Pan obrazem narratora zawieszonego
w ciemności na pokładzie samolotu gdzieś
nad Atlantykiem i w tej „scenografii”
dokonującego bilansu swego życia. Na
kartach książki przeżywa Pan lądowa-
nie człowieka na Księżycu i kontempluje
Statek szaleńców Breughla. I jest jeszcze opis
nieszczęsnego losu Łajki... w zagadkowy
sposób spleciony z pierwszym Pańskim
spotkaniem z Beckettem – z obejrzeniem
warszawskiej inscenizacji Czekając na Godota.
Czemu służy przywoływanie obrazu bez-
kresu u Samuela Becketta?
a. l.: U Becketta są obrazy i pojęcia i każda
z tych kategorii pełni inną funkcję. Obrazy
pozornej nieskończoności, takie jak płaszczy-
zna morza ucięta linią horyzontu albo droga
ciągnąca się nie wiadomo dokąd, są realny-
mi sceneriami, które inspirują człowieka
do tworzenia abstrakcyjnych pojęć. Z kolei
David Warrilow w inscenizacji Wyludniacza Samuela
Becketta (Nowy Jork, 1977)
fot.: r. landry
4. pojęcia służą nazywaniu rzeczy niedających d. l.-r.: Jeżeli nic innego nie ma, to ona względne schronienie przed wyczuwaną
się uchwycić zmysłami. Wyrażenie „ziemia świadomość tego obezwładnia, paraliżuje. nieludzkością „drugiej strony”. Na ten temat
niebo jak jedno, we wszystkie strony bezkres” Pojawia się paniczny lęk, doświadcze- Zbigniew Herbert napisał jeden ze swych
powtarzające się wielokrotnie w Bez nie opisu- nie absurdu egzystencji. O tym się bar- najlepszych wierszy, Do Marka Aurelego:
je rzeczywistości widzianej ludzkimi oczami, dzo trudno myśli – a myślenie to może
to nie jest żaden ziemski krajobraz. To jest przyprawić o obłęd. Pisze Pan, że w tej Dobranoc Marku lampę zgaś
koncept-model, wyrażający – nie przedsta- sytuacji człowiek zaczyna do siebie mówić. i zamknij książkę Już nad głową
wiający – jeden z trzech założonych przez Dlaczego? wznosi się srebrne larum gwiazd
pisarza aspektów bytu poza ludzką świadomo- a. l.: Owszem, myśl, że z tego-co-jest nie ma to niebo mówi obcą mową
ścią. Pojęcie nieskończoności, podobnie jak ucieczki, bo nie ma dokąd zbiec, że świat jest to barbarzyński okrzyk trwogi
wieczności, ma dwa znaczenia, w zależności skazany na bycie (bo „raczej jest coś niż nic” którego nie zna twa łacina
od tego, do czego się je odnosi. Jeśli odnosimy – jak sformułował to Leibniz), czy to w formie to lęk odwieczny ciemny lęk
je do świata zjawisk, czyli do świata postrze- statycznej, ostatecznej entropii, czy w formie o kruchy ludzki ląd zaczyna
ganego przez człowieka, to oznacza ono coś, dynamicznej, wiecznego powrotu, napawa bić [...]
co nie ma końca, co dłuży się w nieskończo- człowieka lękiem. Pokazuje to, jak silna jest
ność, zarówno w sensie przestrzennym, jak matryca czasu i przestrzeni: że mimo uzy- d. l.-r.: Łacina Marka Aureliusza nie zna
i czasowym, co można w nieskończoność skanej świadomości pozoru czy przynajmniej tego okrzyku trwogi, gdyż świadomość
rozciągać. Jeśli zaś odnosimy je do rzeczy-sa- względności tych kategorii nie możemy się pozoru, o której Pan mówi, zyskał dopie-
mej-w-sobie, czyli do domniemanej substancji radykalnie od nich oderwać i mimowolnie ro człowiek XX wieku. Ów „ciemny lęk”
poza ludzkim doświadczeniem, to wówczas przenosimy je w sferę, gdzie nie mają racji jest dziedzictwem ostatniego stulecia. Czy
oznacza ono brak – jest pojęciem czysto bytu. Racjonalnie rzecz biorąc, człowieka nie u Becketta ważne jest tylko to, że człowiek
negatywnym. Należy je czytać: NIE-skończo- powinna obchodzić wieczność, nicość lub jej mówi, czy ważne jest też, co mówi? Czy są
ność, BEZ-czas. Taką funkcję ma, na przykład, przeciwieństwo: niemożność nicości, ponie- słowa, które koją samotność?
wyrażenie „prawdziwe schronienie nareszcie waż mocą własnej dedukcji uznał je za nie- a. l.: Ów „ciemny lęk” to jednak znamię
bez wyjścia”. W tym koncepcie-modelu nie poznawalne. Tym bardziej więc nie powinien nie tylko ostatniego stulecia czy dziedzictwo
chodzi o to, że coś nie ma wyjścia w sensie, że mieć do nich jakiegokolwiek emocjonalnego nowożytnej epoki. To coś znacznie głęb-
jest bezwzględnie zamknięte, że nie można stosunku, ani się ich bać, ani o nich marzyć. szego i, powiedziałbym, ponadczasowego.
tego czegoś opuścić wskutek niepokonalnej A jednak nie może się on od tego w pełni Zresztą proszę zwrócić uwagę: Herbert pisze
przeszkody. Tu chodzi o to, że coś nie ma wyj- uwolnić. Trudno odpowiedzieć, dlaczego tak „odwieczny”. Mnie się wydaje, że chodzi tu
ścia z natury rzeczy, która polega na tym, że jest: czy jest to tylko wada egzystencji, czy o pierwotny niepokój metafizyczny, mający
wyjścia w ogóle nie zakłada. Może to być, na jednak jakieś znamię samego bytu, które swe źródło w jakby instynktownej świadomo-
przykład, absolutna otwartość albo bezmier- w ten sposób się ujawnia. W każdym razie ści bycia cząstką nadrzędnej całości. Obojęt-
ność – punkt matematyczny albo wszystko-co- antidotum na tę bolączkę jest mowa – jedyny ne, jak człowiek wyobraża sobie i tłumaczy
-jest. Nie można „wyjść” z wszystkiego-co- prawdziwie ludzki wynalazek, będący kamie- swoje miejsce i rolę w kosmosie, czy w formie
-jest nie dlatego, że nie ma to „drzwi”, lecz niem węgielnym jego kruchego domostwa uprzywilejowanej (że jest koroną stworze-
dlatego, że... nie ma dokąd, bo poza tym nic na ziemi. Człowiek ucieka przed lękiem nia i centralnym punktem widzenia), czy
innego nie ma. metafizycznym w mowę, ponieważ daje mu w formie zdegradowanej (że jest przypadkową
autoportret 3 [28] 2009 | 43
5. hybrydą, jeśli nie upiornym nowotworem różnicy pomiędzy podmiotem a przed- sposób, w trybie autoregulacji. Oczywiście
w łonie bytu), nie może on zakwestionować miotem, postrzegającym a postrzeganym. można sobie powiedzieć, że to także będzie
podstawowej relacji zachodzącej między nim Człowiek epok wcześniejszych doświad- naturalne – bo czyż rozum człowieka nie jest
a resztą świata, która jest relacją części do czał wobec bezkresu uczuć wzniosłych, cząstką natury? – niemniej skutki tej autore-
całości. To właśnie od uzmysłowienia sobie a wraz z nimi swoistej estetycznej przy- gulacji są nieprzewidywalne. Mogą doprowa-
tej relacji wszystko się zaczyna. To właśnie jemności. U bohaterów Becketta pozostała dzić do niespodziewanej samozagłady albo
jej świadomość uruchamia lawinę następstw: już tylko groza i poczucie zagubienia... degeneracji. Ale mogą też doprowadzić do tak
powstawanie kosmogonii, mitów religijnych, a. l.: Wzbraniałbym się przed hierarchi- radykalnej przemiany, że owa zmutowana
teorii naukowych. Chodzi o to, czy i jak zacją czy stopniowaniem metafizycznego istota nie będzie już tożsama z tą, którą na-
człowiek może się pojednać ze światem; czy lęku w perspektywie historycznej. No bo jak zywamy homo sapiens. I teraz proszę zwrócić
i jak może odnaleźć modus vivendi. Narzędziem to mierzyć? Owszem, człowiek współczesny uwagę, jakie ta perspektywa budzi lęki. Otóż
tego procesu – poszukiwania, budowania, przeżywa głęboki stres wskutek odkryć, człowiek, choć zawsze, od zarania dziejów,
oswajania – jest mowa. Bo to wszystko dzieje których sam dokonał, a które redukują go narzekał na swój los i marzył o wybawieniu
się w języku i poprzez język. Dlatego też naj- do nie wiadomo co oznaczającej kombinacji – najwymowniejszym wyrazem tego jest mit
ważniejsze jest, ŻE się mówi, a dopiero potem materialnej i czynią jego dawną świetność wygnania z raju i nadziei powrotu do niego
– CO. Ale oczywiście od tego, co się powie – to pozorną, czysto subiektywną. Cóż jednak – to jednak zarówno w obliczu końca świata
znaczy, co się wymyśli i w co się uwierzy – wiemy o lękach dawno minionych generacji, (samozagłady), jak i w obliczu antykafkow-
zależy nasze samopoczucie. Jeśli wymyśli się o lękach ludzi w starożytności, a zwłasz- skiej przemiany (czyli nie w karalucha, lecz
przekonującą „bajkę” konsolacyjną, będzie cza w czasach prehistorycznych? Przewa- w coś jeśli nie lepszego, to przynajmniej
ono lepsze. Jeśli nie uda się takiej wymyślić ga świata nad nimi, i to w skali lokalnej, sterylniejszego i mniej cierpiącego) odczuwa
albo wymyśli się „bajkę” złowrogą, jak choćby była po prostu miażdżąca. A powstające na ogromny niepokój. I wcale nie dlatego, że
właśnie tę scjentystyczną, redukującą czło- tym gruncie wierzenia również budziły może się to nie udać, że zamiast zbiorowego
wieka do poziomu – owszem, bardzo skompli- grozę, jak choćby przeraźliwa wizja piekła samobójstwa lub ulepszenia siebie dojdzie
kowanej – niemniej jednak maszyny-rzeczy, i wiekuistych mąk. W dzisiejszych czasach do pogorszenia i jeszcze większej męki, lecz
to będzie ono zdecydowanie gorsze. pojawiają się zupełnie nowe obawy, związa- przede wszystkim dlatego, że... przestanie
ne ze świadomością ewolucji i możliwością być sobą, że przeistoczy się w kogoś innego
d. l.-r.: Chciałabym jeszcze powrócić do automodyfikacji człowieka. Ludzkość po niż jest. A przecież tego, kim jest, nie akcep-
specyfiki trwogi człowieka XX wieku. raz pierwszy w historii stanęła w obliczu tuje, odrzuca...
Oczywiście ma Pan rację – „ciemny lęk” stosunkowo szybkiej i w pewnym stopniu
w wierszu Herberta ma charakter egzy- świadomej mutacji, a raczej automutacji. d. l.-r.: To już fobie człowieka XXI wieku...
stencjalny, ogólnoludzki. Jednak strach, Biologia molekularna, inżynieria genetycz- Rozmawialiśmy głównie o świadomości
który pojawia się w cytacie z Pańskiej na, klonowanie – to wszystko nieuchronnie zbiorowej. Czy mogłabym na zakończenie
książki (przywołanym na początku roz- zmierza ku wielkiemu eksperymentowi na zapytać o doświadczenie jednostkowe? Co
mowy) i ten doświadczany przez bohate- życiu, a zatem i na ludzkim gatunku. Dotych- Pan odczuwa, spoglądając w rozgwieżdżone
rów Samuela Becketta, wydaje się jeszcze czas gatunek ewoluował sam, na mocy nie- niebo lub przechadzając się brzegiem Bałty-
„ciemniejszy”, to panika związana z tym, znanych w pełni praw natury. W cywilizacji ku? Czy Pan nadal do siebie mówi? A jeśli
o czym mówił Pan wcześniej – zatarciem technicznej może zacząć ewoluować w inny tak, i jeżeli wolno mi zapytać, to co?
autoportret 3 [28] 2009 | 44
6. a. l.: Patrząc w niebo czy na cokolwiek na
ziemi – na góry, rzeki, morza – coraz częściej
myślę o niepewności czy względności tych
obrazów, o ich uzależnieniu od właściwej
mi jako pewnej istocie percepcji. Nie żebym
przeczył istnieniu czegokolwiek poza mną,
nie wpadam w skrajny solipsyzm. Chodzi mi
tylko o to, że coraz ostrzej „widzę” nieosta-
teczność rzeczy. Rzeczy są, jakie są, jedynie
dla mnie, przez umysł. Poza nim są czymś
innym, pozbawionym wyglądu albo mogą-
cym się jawić na milion innych sposobów,
zależnych od warunków potencjalnego „od-
biorcy”. To, co widzę, to dziwna, zagadkowa
reakcja natury na samą siebie. Natura, nie
wiedzieć czemu, przybiera postać podmiotu
i otwiera się na siebie. Ale ten akt nie daje
obiektywnego obrazu czy też bezwzględnej
prawdy. Ten akt daje zaledwie powidok,
fantom, pozór: świat w kostiumie zrobionym
z czterech wymiarów i światła. Jego byt jest
dwuznaczny: jest i nie jest zarazem. Jest jako
coś, co jest; nie ma go w danej postaci. Po-
dobnie jak ze snem, który będąc złudzeniem,
działa jednak na zmysły (i to do tego stopnia,
że budzimy się z krzykiem) i nieraz zostaje
w pamięci.
Jeżeli w takich razach, gdy o tym wszystkim
myślę, zaczynam do siebie mówić, to jest to
przeznaczone – z natury rzeczy – dla mnie.
Ręka Davida Warrilowa w inscenizacji Wyludniacza
Samuela Becketta (Nowy Jork, 1977)
fot.: r. landry