1. Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 3.2 – Szybko, coraz szybciej.
...czekajcie, spokojnie, to można wytłumaczyć.
Taka analogia: zależność od poprzedniego pokolenia. Za nieodległy
czas formalnie staniecie się dorosłymi. Jedni czekają tej chwili z
utęsknieniem, inni obojętnie, ale dla wszystkich, tak czy tak, jest
to istotny i znaczący moment w życiu. Dlaczego? Ponieważ ustają, a
raczej zmieniają swoją postać i natężenie siły, które sterowały na
każdym kroku waszymi wyborami. Prawda, to czysto symboliczny fakt,
ale przecież coś się zmienia, od tej daty jestem w innej sytuacji.
Ma to przełożenie, ma odniesienie na pozornie tak odległy proces,
jak wybuchający wszechświat. Rozszerzający się w coraz to większym
tempie.
Tę analogię warto pociągnąć w detalach, pozwala zrozumieć, co oraz
dlaczego zachodzi w układzie, kiedy ustaje nacisk zewnętrzny, jak to
się objawia w obserwacji wewnętrznej. A tak przy okazji, i zupełnie
nawiasem, można z tego wyprowadzić wniosek, że i wszechświat jest
"zanurzony" w środowisku - że musi być zewnętrzne wobec niego, ale
zarazem konieczne środowisko, ponieważ inaczej nie sposób wyjaśnić
tu obserwowanych zjawisk.
Co się dzieje, kiedy przekraczam graniczną linię, w tym przypadku
w postaci umownie zwanej "dorosłością"? Najważniejsze to poczucie,
i to dominujące (ale i dojmujące), że "wszystko wolno". Oczywiście
w praktyce bardzo szybko się okazuje, że wolno mało i bardzo mało,
ale jednak to nie już jest stan poprzedni. Okres "do" tej granicy
charakteryzuje się dominacją, zmniejszającą się w miarę dorastania
człowieka, ale jednak silną dominacją rodziców; tego nie wolno, a
tamto zupełnie zabronione, tylko pojedyncze sprawy można wykonać,
znacie to dobrze. Nacisk "pola rodzicielskiego", użyję do opisania
tego etapu takiego pojęcia, jest przemożny. Otacza, warunkuje, po
prostu takie "pole" decyduje o zakresie swobody osobnika. Stadium
początkowe jest całkowicie zdeterminowane, aż po elementy (a stan
biologiczny po elementy elementów), tu swobody praktycznie nie ma.
Ona się pojawia, jak człowiek nabiera ciała. W sensie dosłownym w
otoczeniu się rozpycha - ale i przenośnie, jak zaczyna rozumieć, że
ma takie a takie możliwości i prawa. Po prostu sam nabiera sił, a
w efekcie może działać na otoczenie i je kształtować. Zaistniałe w
środowisku zostawia ślad, mówiąc banalnie.
I teraz zasadnicze w tym rozumowaniu pytanie: do jakiego momentu w
życiu osobnika, tak namacalnie i fizycznie, działa wspomniane pole
rodzicielskie? Macie pomysł na odpowiedź?
Nie, nie tak. Do końca, zawsze. Uświadomcie to sobie, nigdy się z
tego oddziaływania nie wyzwolicie, zawsze w tym polu pozostaniecie
i zawsze będziecie pod jego wpływem. Zaskoczenie? Nie powinno być
to zaskakujące.
Pomyślcie, reguły, normy, zasady, którymi "karmią" was rodzice, a
w szerszym ujęciu społeczeństwo, to zostaje z wami na zawsze, nie
2. sposób przecież bez tego funkcjonować. Oszem, buntujecie się, sam
coś jeszcze z tego okresu pamiętam, ale to jest bunt w zakresie i
przestrzeni możliwej - coś inaczej się ułoży, do czegoś innego się
będzie odwoływało; nowość, ale bez szaleństwa. Bo żadnej wielkiej
nowości być nie może. Czy będziecie się buntować przeciwko temu,
że trzeba oddychać, że są prawa fizyczne? Zakazu nie ma, ale chyba
nie warto próbować, przyznacie.
Prawda, być może kiedyś to wejdzie do obszaru modyfikacji i będzie
można to zmienić, jednak nie dziś.
Ale jeżeli mówię, że na zawsze pozostaje się w obrębie określanego
tak "pola rodzicielskiego", to przecież nie jest tak, że zawsze w
równym stopniu - wręcz przeciwnie. I o to w tej analogi w głównym
sensie chodzi. Jesteście jeszcze w takim wieku, że większość, bez
przypadków losowych, posiada rodziców. Ale zdajecie sobie sprawę,
że przychodzi taki moment, kiedy realnie odchodzą. Czyli, weźcie w
swojej analizie to pod uwagę, w każdej ewolucji, w każdym procesie
wyróżnialnym w świecie - więc zapewne i dla całości wszechświata - w
takim przebiegu jest moment, kiedy "poprzednie pokolenie", które w
swoim działaniu "otaczało opieką" zaistniały fakt, że to pokolenie
schodzi ze sceny. Odchodzi na zawsze.
I co?
Zauważcie, że ustaje, teraz już radykalnie z działania znika "pole
rodzicielskie". Pozostaje w pamięci, jakoś śladowo i marginalnie, na
sposób "rwany" działa, ale to nie jest i być nie może działanie
odczuwalne. Z momentem zaniku pokolenia "rodziców", w otoczeniu, w
środowisku tworzy się, zaczyna dominować pustka. Jest zapas danych,
kultura, nawyki i podobne, to zostaje na zawsze - ale realnego już
nacisku nie ma, poprzednie pokolenie odeszło. Rozumiecie?
Owszem, to nigdy nie jest zupełna pustka, bo to niemożliwe, ale nie
ma już tej bezpośredniej i "twórczej" aktywności nacisku, który był
wcześniej oraz nie ma tego zewnętrznego formowania ("formatowania"),
które tak dalece wpływa na nasze istnienie. Są ciągle i zawsze inne
obecne w otoczeniu ewolucje, wszak zewnętrzny, decydujący o istnieniu
nacisk nigdy nie spadnie i nie może spaść do zera - ale to jest już
stan zdecydowanie odmienny, nie tak jednoznacznie powiązany. Dlatego
jest to zmiana w każdym życiorysie fundamentalnie ważna i zasadnicza
- najważniejsza. Był okres "do" i jest czas "po".
Zauważcie, wyobraźcie sobie, co się dzieje, kiedy nastaje chwila z
brakiem oddziaływania "rodzica".
Widzicie? - Tu, zobaczcie, jest tak umownie narysowana granica sfery
istnienia, a tu wolna przestrzeń – i co? Co się stanie? Oczywiście.
Jak jest wolny tor "w środowisko" i nic nie hamuje, albo słabo, to
następuje, musi nastąpić wybuch. Czy absolutny wybuch? Nigdy.
Po pierwsze, coś w otoczeniu zawsze (i na zawsze) pozostaje – więc
ogranicza. Ale ważniejsze jest to, co we wnętrzu takiej ewolucji (w
trakcie "wybuchu") się znajduje. Czyli to wspomniane dziedzictwo po
rodzicach - czyli reguły zmieniania się. Tak na poziomie cielesnym,
fizycznym i biologicznym - tak reguły wyższego rzędu, a więc normy
zachowania i reagowania. To warunkuje, jak dany osobnik "wybucha" w
świecie. Jeden, rozumiecie, bez utrwalonych na "beton" norm wybuchnie
szybko i błyskawicznie się wypali - inny, dla odmiany ukształtowany
3. zgodnie w warunkami świata, ten sobie jakiś czas pożyje.
I tak dalej temu podobne – rozumiecie.
Ale - i tu przechodzę do najważniejszej części tej analogii - ważny
i najważniejszy element tego rozumowania jest taki, że trzeba się
spytać: kiedy to się dzieje? Chodzi o moment, oczywiście w formule
uśrednienia - kiedy następuje to przejście od stanu "dziecięcego" w
etap "dorosłości"? Powtarzam, chodzi o chwilę pojętą logicznie, w
realu to są losowe zdarzenia. Kiedy odchodzą "rodzice"? Macie coś
do powiedzenia?
Tak, dokładnie - w środku. W połowie życia osobniczego.
Spójrzcie na swoje życiowe przypadłości, które już mieliście, ale
także te, które będą waszym udziałem. Człowiek to takie coś, co w
swojej łepetynie może wyprodukować proces, który nawet się jeszcze
nie dokonał. Czyli na bazie zaobserwowanego w otoczeniu, wychodząc
z ustalenia, że są obok was istnienia wam podobne, ale w innym już
wieku, więc zwrotnie możecie założyć, że i wasze istnienie jakoś w
przyszłości potoczy się podobnie. Nie tak samo, to niemożliwe, ale
podobnie. - Czyli, mówiąc wprost, zestarzejecie się.
Co z tego wynika? Że życie osobnicze można podzielić na zasadniczo
trzy etapy: dziecko, dorosły, stary. I zawsze tak. Czyli jest taki
moment, kiedy na jednym brzegu wrzeszczy "berbeć", i to wy musicie
za niego odpowiadać jako rodzic, ale na drugim brzegu wtapia się w
tło pokolenie dziadków (za które też ponosicie już odpowiedzialność).
Wy jesteście w środku tego zakresu, a jego brzegi to etap wstępny
i zstępny. Że to się ciągle zmienia, że nowość się rozpycha i żąda
dla siebie miejsca, a dziadkowie odchodzą, to oczywistość - banalna
zmiana w toku zachodzenia.
Co tu jest najważniejsze? Ten środkowy punkt przejścia. Tym razem
opisany nie z uwagi na formalne, jakoś tam uzasadnione osiągnięcie
wieku dorosłości, ale fizyczna dorosłość: nikogo już "przed" nami
do zaniku nie ma, nic nie hamuje "wybuchu" - rozumiecie?
Poprzednio, jak wspominałem, póki żyli rodzice, jakiś nacisk był i
czasami irytował. A to tego nie robisz dobrze, a już mógłbyś się w
czymś porządnym zanurzyć - znacie to doskonale. I sami też również
tacy będziecie, to pewne, mówię wam. Póki jest nacisk, choćby taki
szczątkowy "pola rodzicielskiego", nie ma mowy o pełnym i mocno w
obserwacji zauważalnym wybuchu – kiedy zostaje przekroczona połowa
istnienia ("połowiczny rozpad"), hamulce redukują się praktycznie
do stanu zerowego. Z zastrzeżeniami oczywiście, jak wcześniej to w
analogii padło, ale to praktycznie zero.
Zauważacie zbieżność z obserwacjami kosmologicznymi, z narastaniem
tempa zmiany w rozszerzaniu wszechświata? Widzicie powiązanie?
Ale ta analogia idzie znaczenie dalej, to nie tylko nakreślenie w
obrazie punktów zasadniczych zmiany, ale głębsze zależności. - Macie
świadomość, że istnieje bezpośrednie połączenie między pokoleniem
dziadków a wnuków? Chodzi o to, że wnuczka swoje istnienie wywieść
może i musi bezpośrednio od babci. Słyszeliście o tym? - Nie, nie o
zależność genetyczną tu chodzi, ale o to, że komórka rozrodcza, z
4. której kształtuje się pokolenie wnuków, ta komórka tworzy się już
w ciele "babci", dziewczynka rodzi się z pełnym zestawem komórek,
które będą później cyklicznie wchodziły na drogę "w środowisko". W
tym znaczeniu jest bezpośrednie połączenie między trzema poziomami
ewolucji - trzy fale zmian, a funkcjonalnie jedność.
Jakie to ma przeniesienie na wszechświat? Zapewne, opierając się
na tej analogi, bezpośrednie. Czyli obecny wszechświat nie tylko w
"polu rodzicielskim" się kształtował, ale jest powiązany z "polem
dziadków", poprzednią generacją. Z tym zastrzeżeniem, że skoro już
obecny układ przyspiesza w rozpadzie, to znaczy, że i pokolenie z
epoki "dziadków" dawno nie istnieje, ale i "rodzice" to przeszłość
oraz czas dokonany.
Co dalej? Pytanie nie jest głupie. Znacie te serwowane w mediach i
innych publikatorach ujęcia, że wszechświat to się będzie w każdym
kierunku rozszerzał i rozszerzał - aż w nieskończoność. Cóż, logika
w tym pewna jest, nie ma co zaprzeczać, jednak z fizyką posiada to
mało wspólnego.
Że do nieskończoności, to prawda. Jak spojrzycie na swoje życie i
zajmowanie coraz nowych terenów do obserwacji (i penetracji), to też
zauważycie, że potrzeba na to coraz więcej energii. Chcecie gdzieś
się wybrać na wycieczkę, trzeba środków, nic za darmo, wiadomo. No
i nie inaczej we wszechświecie. Jak się rozszerza, to znaczy musi
z czegoś czerpać zasoby. Bo chwilowo tak się składa, że nie widać
braków w wewnętrznym ciśnieniu. Ciało, wiadomo, generalnie się już
rozpada, ale zarazem pozostaje w stabilnej dynamicznej strukturze,
bo dostaje zasilanie pokarmem "od spodu". Czym jest zasilacz i jak
działa, to może w tej chwili pomińmy, to omówimy przy okazji. Ale
jest faktem, że obecnie takie "oddolne" zasilanie biegnie i nawet
skutecznie uzupełnia ubytki.
Owszem, jeżeli poprowadzić logicznie tor przemieszczania się faktu
w takim rozszerzaniu się, poprowadzić tor cząstki, to on musi biec
w nieskończoność - inaczej tego się nie da zrobić. Tylko czy, tak w
realu, to jest nieskończoność? Czy w dowolnie długim czasie można
łatać ubytki w wybuchającym układzie? Odnieście to do ciała, które
was unosi, czy można w nieskończoność dziury zapełniać? No nie, aż
tak uprzejma ewolucja nie jest, starość dopada człowieka w najmniej
miłym momencie - sami się przekonacie. Czyli wszechświat, to co za
taki układ się pojmuje, również "za moment" odczuje braki, coś się
w nim zatnie lub pomarszczy, jakieś możliwości odpadną. To nie tam
i kiedyś się stanie, ale za chwilę. Przyszło nam zaistnieć "w czas
środkowy", korzystamy z najlepszej kondycji i wydolności układu, ale
przecież w dziejach to mgnienie oka - już się kończy. Tylko rozmiar
struktury sprawia, że dla nas to troszeczkę trwa i możemy o takowym
fakcie sobie tutaj porozmawiać.
Wszechświat rozszerza się, i to coraz szybciej. To już wiadome, to
już policzone. Wystarczy skierować przyrząd w dowolną stronę nieba
i staje się to widoczne. - Co istotne, jest to proces, który widać z
pozycji od wewnątrz. Czyli widać skutek, a przyczynę trzeba sobie
dobudować logicznie. Można powiedzieć, że na szczęście, ponieważ w
chwili, kiedy tu dojdzie warstwa zjawisk oznaczających przyczynę,
nas już dawno nie będzie. Ale ponieważ reguła zjawisk jest zawsze
5. ta sama oraz biegnie tak samo, to można poznać to, co zadziało się
przed naszym zaistnieniem – i to, co będzie po nas. Co zaszło gdzieś
tam daleko i długo przed nami, ale czego skutkiem jesteśmy i które
to skutki postrzegamy w każdym kierunku. Przyczyna w tym przypadku
poprzedzona fizycznie jest skutkami, choć logicznie zaistniała jak
najbardziej zgodnie z regułą.
Jedną z metod w takim działaniu jest "zasada analogii" - i warto z
niej korzystać. Dlatego, wychodząc z tego oraz tutejszego świata,
na bazie fizycznie rozpoznanej, można zbudować, skonstruować obraz
wszelakich zjawisk.
I teraz ważne pytanie: dlaczego szybciej? Dlaczego rejestruje się,
że oddalanie wszystkiego od wszystkiego narasta? - I oczywista, mam
nadzieję, w takim odniesieniu odpowiedź: ponieważ wokół wszechświata
brakuje i nigdy już nie będzie czynnika hamującego. Na tyle silnego
czynnika, który proces by zatrzymał. Nigdy.
Skoro sfera wszechświata przybiera w gabarytach, skoro powiększa się
średnica układu, to – jako nieuchronny skutek - każdy dziejący się
fakt, każdy jakoś wyróżnialny w tym układzie element oddala się od
innego podobnego, i to coraz szybciej. I każde tyknięcie zmiany ten
stan pogłębia – elementy są coraz dalej. Banalna geometria załatwia
sprawę - puchnie, to się rozpada.
A jak się rozpada, to już blisko do brzegu. Coraz szybciej pędzi do
brzegu...
Ciekawe i istotne jest w tym procesie to, że każde "tyknięcie" to
stan maksymalny i szczyt fali – takiego wcześniej tu nie było, ale
i później nie będzie. Każde pokolenie, widzicie, to zmiana, która
ma w swojej historii etap początkowy, przechodzi przez środek i ma
wówczas najlepsze dopasowanie do otoczenia – oraz etap końcowy, w
którym wtapia się w tło. Zawsze jest szczyt, ale chwilowy i bardzo
krótkotrwały. Bardzo mgnieniowy...
Każde pokolenie to szczyt na fali. Skorzystajcie z tego.
cdn.
Janusz Łozowski