1. Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 4.6 – Widmo promieniowania 2.
Znacie mnie, wynalazczy jestem.
I tak ostatnio chwyciłem się za fizykę, znaczy się za podręcznik. A
jak ja już się za coś chwycę, to, wiecie, nie popuszczę, to... Sami
wiecie.
No i właśnie się tego książkowego zasobu wiedzy o świecie lokalnym
i ogólnym chwyciłem. Tak dokładnie powodu owego czynu ręcznego to
nie zaprezentuję, on jakiś taki zapewne był, ale musiał być w sobie
mało ważny, bo dziś to już w głowie trudno odszukać. O coś tam mi
zapewne chodziło, jakiegoś detalu informacyjnego zapewne sobie po
publikacji szukałem, chyba coś wznosiłem abstrakcyjnie w górę - co
by się zapoznać i uskutecznić...
Mniejsza z dylematem, istota sprawy w tym się zasadza, że się nad
takim pochyliłem i po wydawnictwo łapkę wyciągnąłem.
I, rozumiecie, kartkuję sobie owo tomiszcze, zerkam tu, zerkam tam.
Wszędzie, pojmujecie, same krzaczki w fizycznej nowomowie, takie i
podobne zawijasy myślowe, słowem pospolitość oraz nic ciekawego dla
istoty zręcznościowej i wynalazczej. - Swoją drogą, taka mnie teraz
myśl refleksyjna była naszła, że ci fizyczni zupełnie zagubieni w
tej swojej językowej warstwie muszą być, przecież to takie mało w
sobie romantyczne - niczego w tych znaczkach wzniosłego. Niech tam
i taki fizyczny nawet sobie mówi, że on w tym widzi nieskończoność
i nawet dalsze, niech sobie wmawia, że mu się to podoba i że on w
zbiorze sens dostrzega, jego sprawa. - Ale, tak na moje oko, daleko
mu w tym do drgnień duszy, kiedy to sobie człeczyna jakiś śliczny
obrazek horyzontalnie zobaczy, dotknie czegoś miłego i bliskiego –
ech, sami rozumiecie.
Więc, tego tam, kartkuję ja ten zbiór danych doświadczalnych, co to
przez wieki był gromadzony po zakamarkach świata - i w jakimś takim
momencie dziejowym rzuca mi się na oczy rysunek. Niby nic, można i
rysunek zobaczyć. Ale, widzicie, on mnie zastanowił - tak aż po ten
czubek głowy poruszył. Aż takie mrowie mi plecową częścią ciała się
pokazało i przemaszerowało. Słowem, w emocje popadłem.
Nie, nie powiem, rysunek sam z siebie to nic ciekawego - takie mało
w sobie wyrafinowane zestawienie częstotliwości promieniowania. To
banał, lekcyjnie obrabiana pospolitość szkolna. - I tak po prawdzie
owe mrowienie plecne to nie w samym oglądaniu widma się pokazało i
doznało, ale nieco później, na etapie zgłębiania. W czas widoczny
i analitycznie spokojny nic takiego miejsca nie miało, ot, szkic w
formie zestawienia, jakieś takie tam podziały zakresowe, jakieś tam
drgawki wyróżnione fotonów. Coś w okolicy zera, coś inne w dalszej
i środkowej części zbioru zlokalizowane – a coś...
Tak, rozumiecie, to ostatnie "coś" mnie dopiero w takie głębokie i
ważne ostatecznie poruszenie wprawiło. Zero to zero, wiadomo, takie
2. środkowe, to środkowe, też wiadomo - ale, widzicie, góra widma, ta
góra to taka góra, że za nic górą nie chce być...
Tak, w tym właśnie mój niespotykanie dziwny stan się zamieszcza, w
tej zwichrowanej dziwaczności.
Powiecie, że się dziwicie, że co w tym takiego emocjonującego - co
tu za ważność informacyjna?
Cóż, powiem wam, że się wam dziwię, że nie pojmuję waszego spokoju
i umiarkowania emocjonalnego w takim spoglądaniu na widmowość taką
promieniście zgromadzoną. - Prawda, trzeba się temu przyjrzeć i tak
wynalazczo ze sobą wszelkie dane zestawić, tu pokombinować, tam na
inne zerknąć - i, rozumiecie, sprawa się objaśni po całości. Bo to
właśnie w tym zestawieniu kryje się istotna wiadomość. Takie sobie
widmo promieniowania, taka niby banalność zbiorcza oraz abstrakcja
wielka, to daleko niebanalne ustalenie - to nie fizyczna podziałka z
laboratoryjnie ustalonymi faktami, to daleko jeszcze nie wszystko,
rozumiecie?
Powiecie, że nie ma co się tego promieniowania czepiać, że fizyka
swoje poprawnie zrobiła i zebrała, że jest wszystko – i że starczy
tego dobrego. A ja wam na to powiem, że wasza postawa mocno już w
sobie archaiczna, mało ambitna, o dylematy nie zahaczająca. Bo czy
ja neguję takie zbiorowisko danych, czy ja odrzucam i podważam ten
wysiłek gromadzenia? Nie i nie, przyznacie.
Ja tylko, zauważcie to w swojej łaskawości odbiorczej, powiadam, że
ze zebranego jeszcze daleko całe i wszystko nie zostało pokazane.
Fakt, jest zestaw, jest – fakt, niczego więcej zebrać już w świecie
nie można, zgoda. Ale, widzicie - taki zestaw już pełny i fizycznie
ostateczny - więc taka pojęciowa abstrakcja ostateczna, to w dalszej
analizie też może być przydatne. Przecież na samym zestawieniu się
działanie nie kończy, prawda?
Znacie mnie, dla mnie, jak coś po okoliczności się snuje i jest, to
jest, nie podważam, zwłaszcza że tu albo i tam natura poskąpiła do
podważania umiejętności. Tylko że jak widzę, że coś jest, to żadnym
tam przypadkiem osobniczym tego nie zostawiam, nie mówię, że skoro
to jest - to jest. I że to wszystko wyjaśnia.
Dla mnie, widzicie, tak postawiona sprawa to dalece nie wszystko -
dla mnie podejście, że jest tak, jak jest, to mało ważne. A nawet i
po prawdzie nic ważne.
W mojej życiowej postawie ma znaczenie proste pytanko: "dlaczego?",
rozumiecie? Co mi po samym zestawieniu, ono sobie jest, dobrze, że
jest, pochylam się z uznaniem za zrobienie czegoś takiego - jednak
żeby na tym swoje myślenie i działanie kończyć, ech, nigdy.
Tak, powiem kodem zupełnie otwartym, bez owijania w słowne zakręty
stylistyczne: jeżeli ktoś nie pyta, dlaczego widmo promieniowania
jest takie, jako jest – jeżeli to nie stanowi dla niego podstawy do
dalszej analizy i namysłu, to, ech, taki ktoś znaczy się mało dla
mnie poważny, to... rozumiecie.
Cóż, fakt i prawda, nie będę wam ściemniał - ja też nie tak od razu
w to pełne zachwycenie popadłem, choć, powiem szczerze, tak już na
wstępnym oglądzie mnie coś tknęło i faktograficznie tak było, żem
3. dreszczyku emocjonalnego doświadczył. Głęboko ów stan się dopiero
w przyszłości bliskiej pokazał, jak chciałem to i owo w tym widmie
ze sobą zgodzić.
Powiem szczerze, jak na prezentacji komisyjnej powiem. Początkowym
tym początkiem to ja sobie tylko to oglądałem, właśnie ten zerowy w
widmie punkcik obejrzałem i pamiętliwie zanotowałem - dalej dalsze
też postrzegłem - ale również na podziały takie lub owakie w zbiorze
fotonów zerknąłem. I wszystko byłoby piękne i po całości zrozumiałe,
gdyby nie to, że górny rejestr mnie nieco w pomieszanie wprowadził.
- Niby jest, niby stwierdzony, niby niczego więcej fizykalnie nie
widać i w ogóle niczego więcej nie można pomierzyć, ale - widzicie
– jakoś mi to nie podpasowało, coś w tym dziwnego było.
Nie powiem, męczyło to, takie w sobie niepokojące było - niby jest,
ale jakieś takie niepełne to jest, myślałem sobie.
Męczyłem się z tym nieco, nie powiem, z pół godziny - może też ciut
więcej. Zestawiałem z tym i owym, i ni jak mi się to po wszystkiemu
zgodzić nie chciało, za nic się nie chciało zgodzić z tym wszelakim
obserwowanym.
Bo to sami teraz się po tej naszej codzienności różnorodnej bliżej w
analitycznym spojrzeniu rozejrzyjcie. I co, jak widać? Oczywista w
tym wszystkim oczywistość aż bije po oczach, wszędzie widać, że w
procesie dowolnym, w ciele materialnie procesowym zawsze jest ten
tam zerowy punkt, na przykład zero drgań - jest w odcinku badanym i
wyznaczonym dla faktu punkt środkowy – ale, przyznacie, jest i stan
drugi, maksymalny. Czyli górny. Taka, widzicie, ewolucyjna zawsze
się statystyka i prawda pokazuje.
Co z tego, powiecie, przecież niczego nowego wam nie tu przekazuję,
powiecie, znacie to i stosujecie, powiecie. No to ja wam na to też
powiem, że widać nie wszędzie to stosujecie, bo dla promieniowania
zebranego w widmo jakoś to waszemu działaniu umknęło - przeoczenie
w analizie widocznie zaistniało, rozumiecie?
Dziwicie się? - Więc spójrzcie z uwagą na ten zbiór częstotliwości,
i co? Zero jest? Jest. Środek jest? To akuratnie zawsze jest, ale w
tym przypadku ma znaczenie, gdzie onże środkowy stan jest. Tylko że
sprawa w tym - i na tym zasadza się moje zadziwienie - że nie ma w
tym zbiorze góry, wartości maksymalnej.
Że co, powiecie i nawet zakrzykniecie - czym oślepł i nie widzę, że
to tam jest i nawet czymś się przyrządowo objawia? Tylko że, tak w
całości to sobie przedstawcie, ja nie o obserwowanym fakcie sobie w
tej pogadance język strzepię, tylko rozchodzi mi się o to, czego w
tym zestawieniu nie ma – a co być powinno. Rozumiecie?
Że co, że jak, znów zakrzykniecie. A tak. Chodzi o to, czego w tym
zbiorze nie ma. Bo to, co jest, wiadomo, jest - i dobrze, niech tam
sobie będzie. Jeszcze jest, to niech będzie. Tylko problem w tym,
widzicie, że wszelkie tak naokoło postrzegane, że to wszystko jest
rozłożone w sobie symetrycznie – jak jest pełne, to pokazuje się i
nawet pięknie się pokazuje symetrią swoją. Rozumiecie? Jak coś ma
w sobie rozłożenie symetryczne - to jest piękne. Nie będę przecież
wam tu wykładu z estetyki podrzucał, ale tak przecież jest. A jak
4. co brzydkie, zwichrowane, niepełne - to się tak składa, że w takim
niepełna symetria występuje, czegoś brak lub czegoś nadmiar.
I jeszcze wam zasunę w ten deseń. Znacie przecież czy to fizyczny,
czy matematyczny, a nawet też i logiczny postulat, żeby ustalenie
było w sobie piękne – że jak wzór czy prawo jest może i tam sobie
sprawne, ale jakieś takie pokrętne i skomplikowane, to ono się już
wydaje nieestetyczne, naturalnego piękna w nim brakuje. Że trzeba
nad takim ustaleniem dalej popracować, szczegóły ustalić - słowem,
że trzeba to zaakceptować tylko na chwilę, ponieważ pewnie kiedyś
dojdzie lepsze, pełniejsze ustalenie.
I co, takie podejście was przekonuje? Widzicie w promieniowaniu i
w takim rozkładzie elementów ten symetryczny stan i piękno? Że to
samo w sobie interesujące i istotne, już padło kilka razy – tylko
czy w tym jest owa tak ważna ewolucyjnie symetria? Jest?
Nie, nie ma - przecież sami to widzicie. Zerem się zaczyna, ciągnie
na przestrzeni wielu drgnień składowych, ale góra się urywa tak w
sobie jakoś dziwnie, i już. Dlaczego tu, a nie wyżej albo niżej –
dlaczego na takiej wartości, co może być powyżej? Proces zbierania
urywa się w dziwnym punkcie, sensu w tym żadnego, przyznacie. Niby
można powiedzieć, że to czysty fakt i że nie należy, nie wolno do
tego przykładać znaczenia, bo popadnie się w błądzenie. - Jednak w
takim odniesieniu, że to powinna być procedura symetryczna, że to
musi być, że to powinna być pełna ewolucja – w takim podejściu nie
może górna część widma promieniowania być dowolną, to musi jakoś,
a nawet logicznie i fundamentalnie korespondować z dołem zakresu -
tu nie może być dowolności. Nie może.
Ale są fakty, jest zbiór fizycznych konkretów. I skoro wygląda to
na przypadkowy stan, którego już niczym dopełnić nie sposób, to z
czegoś to wynika. I dlatego warto w tym momencie analizowania zadać
sakramentalne pytanie: dlaczego jest tak, jak jest?
I tu, widzicie, zaczyna się robić ciekawie. Kiedy porzucić dogmat,
że zaobserwowane to już wszystko i że nie ma sensu zastanawiać się
nad powodami takiego stanu, to pojawia się myśl, że trzeba głębiej
sprawie się przyjrzeć, bo może coś z tego wyniknie. Na przykład w
takim zastanawianiu wyjdzie, że widoczne to część i że wyróżnione
z tła to jeszcze nie wszystko – a jak nawet wszystko dostępne, to
i tak logicznie musi być dopełnione.
Słowem, rozumiecie, pojawia się początkowo myślowa sugestia, a też
później ustalenie, że wywiedzione ze świata fizyczne rozłożenie i
postać widma - że to nie jest już stan pełny. Że i owszem, pomiar w
otoczeniu już nic nie pokaże, ale namysł logiczny może to zrobić. I
w konsekwencji dobuduje brakujące elementy.
Właśnie na podstawie tej myśli, że musi być symetria oraz piękno w
procesie - że nawet pojęcie i abstrakcja, że nawet "suche" ustalenie
nie może tej zasadzie się uchylić i z niej wyłamać.
No i co z tego wynika? - Wiecie, sprawa w sumie prosta, tu mogę wam
to jedynie zarysem pokazać, taki szkic słowny zrobić, drogę waszej
myśli wskazać. Bo skoro to ma być symetryczne, ale takie nie jest,
to wystarczy w ustalonym zbiorze wyznaczyć jednakowe odcinki drgań
5. i na tej podstawie zrobić dopełnienie. Nie chodzi w tym o to, żeby
dzielenie i wyznaczanie odnosić do fizycznych właściwości, czyli w
powiązaniu do jakiegoś tam "iksa" czy innego fotonowego drgania. W
takim porządkowaniu - skoro to abstrakcja - chodzi również o proces
logicznego podziału, trzeba zrobić podziałkę dla rozumu, który to
analizuje, a nie odnosić się do fizyki.
Słowem, rozumiecie, trzeba narzucić rytm na zmianę, którą przecież
widmo promieniowania jest. Jaki rytm? Ależ to oczywiste, prosty i
najprostszy. Czyli 0 – 8. Mówić inaczej, trzeba widmo podzielić w
taki sposób, żeby powstało osiem odcinków. A dokładniej siedem, od
zera licząc, siedem sobie liczbowo równych – oraz jeden, ostatni na
górze widma, niepełny.
Niby wydaje się to skomplikowane, niby trudność się pojawia w tym
dzieleniu, ale ja wam powiem, że żadna tam trudność. Co więcej, ja
wam powiem, że sami fizyczni tak sobie dzielą zakres, wystarczyło
tylko nieco poszperać w zasobach, żeby zdatny do obróbki rysunek z
promieniami wyłapać, a co. Wystarczyło nanieść podziałkę, odcinki
wyznaczyć – i dodatkowo pokazać, że góra wymaga do pełnej symetrii
tyle a tyle, prostota po wszystkiemu.
Dobrze, powiecie, po co owe trudy logiczne i całe zamieszanie, co w
tym takiego istotnego, żeby tak się kłopotać?
Bo to, widzicie, sprawa poważna i zasadnicza - logicznie, fizycznie
i wszelako podstawowa. Nie nadużywam słownictwa, żadnego i niczego
wam błędnie nie podrzucam. Sami to zresztą przemyślcie.
Jeżeli na dziś czegoś brakuje do stanu pełnego, a ewidentnie brak,
to wniosek jest oczywisty: albo tego nigdy nie było - a jak było i
już nie ma, to co to znaczy, że nie ma pełnego zbioru. Oraz jeszcze
pytanie, kiedy on był pełny? I co to znaczyło, czym to skutkowało
w ewolucji, że był pełny?
Rozumiecie, faktem faktycznym chodzi o głębokie ustalenie tyczące
tego świata. To, że jest tak, jak jest - to już wiadomo. I wiadomo,
co z tego wynika. Ale ustalenie, że było inaczej, i to niedawno w
całości zmiany, to jest istotne. Bo z braku części widma wyłaniają
się konsekwencje. Nie tylko takie, że tego już nie ma, ale i takie
istotne, że ten zanik jest ciągły i że zachodzi stale. I że zanika
tym samym rzeczywistość.
Tak, widzicie, z tego, że tego nie widać - z tego należy wyciągać i
ten wniosek, że to było, ale znikło. Skoro być powinna symetria, a
jej nie ma, to znaczy, że zanim jeden fizyk z drugim to pomierzyli
i podzielili na zakresy, z całości już spory kawałek zdążył się po
wszechświecie rozproszyć i zniknąć. I już nigdy tego nie będzie - w
tym układzie już czegoś takiego się nie zobaczy.
Po drugie, rozumiecie, istotne jest to, że w taki sposób widziany
ciąg zmian tworzących świat, że to posiadało punkt środkowy – że w
tej zmianie była wyjątkowa chwila, jedna i jedyna tak istotna, że
istniały wszelkie elementy widma. Że, mówiąc inaczej, brzmiały na
ten moment wszystkie instrumenty i wszystkie tony orkiestry – że w
ewolucji była maksymalna symetria i pełna obsada. Nigdy wcześniej
tego nie było, nigdy później tego nie będzie.
6. Skoro znikło, rozumiecie, to samo z siebie i cudownie tak stać się
nie stało - taki skutek ma swoją przyczynę. Jaką, spytacie. A taką,
że z chwilą przejścia przez punkt środkowy zmiana przeszła już na
drugą stronę ewolucji – ze strony "do" środka, z epoki gromadzenia
się i kondensowania w coraz to większe konstrukcje – do epoki "od"
punktu środkowego, czyli w czas rozpraszania się. Wcześniej trwał
docisk zewnętrzny i przeważało łączenie elementów, od środka idące
z zewnątrz ciśnienie skończyło się i przeważa rozpad. Banał, każda
porządna ewolucja tak ma.
Pytacie, co to za docisk i skąd on się w tej analizie bierze? Cóż,
widzicie, sprawa też prosta, tylko że poza tutejszym tematem - więc
sobie darujmy. W wolnym czasie się warto tym zająć, to zrozumiałe
i oczywiste.
Tutaj i teraz, wiecie, istotne jest takie pytanko: co się w takiej
środkowej chwili zadziało? Czym to się objawiło? Bo skoro to było
tak niezwykłe wydarzenie, to ono sobie przecież banalnie zachodzić
nie zachodziło - coś z tego się wylęgło.
Co się tam i wówczas, w sumie nie tak dawno dziejowo wykluło i co
z tego wynika? Tak, ech, jakby to powiedzieć... Co tu dużo gadać po
próżnicy, to logicznie ustalony ślad po naszym zaistnieniu. To, ni
mniej ni więcej, nasza osobista historia rozumna.
Tak, dokładnie i szczegółami tak. W tym to szczególnym punkcie się
rozumność nasza i wszelako tutejsza wytworzyła.
Rozumiecie? Oto po wszystkiemu wokół pełnia, we wszechświecie się
już wszelkie elementy składowe wytworzyły - te fotony, elektrony i
atomy, wszystko znaczy się. I nastaje ta chwila osobliwa, punkt w
dziejach – i co może w takim momencie się pojawić? To oczywiste:
komórka rozumu. Czyli element najbardziej już skomplikowany swoją
komplikacją, stan maksymalny w świecie. Owszem, to wymagać będzie
dalszej ewolucji, teraz już w poziomie – ale jest element, który w
tej ewolucji może uczestniczyć. Do tego momentu budowały się tamte
wszystkie poniższe konstrukcje, od najbardziej prostych po szczyt,
ale wierzchołkiem tego szczytu jest komórka rozumu, najbardziej we
wszechświecie symetryczna i skomplikowana struktura. I tylko w tym
jednym punkcie ona mogła powstać.
Dlaczego tylko w tym, pytacie. Ponieważ wcześniej jeszcze nie było
elementów składowych, nie zdążyły się wytworzyć – a później już w
tym pełnym zestawie ich nie ma, rozpadają się. Tylko ten-taki punkt
w dziejach może zaowocować rozumem. To szczyt, albo w innym ujęciu
– dół maksymalny świata.
Zaraz, zaraz, zakrzykniecie. Może i wcześniej faktycznie takiej to
sytuacyjnej okoliczności oraz skomplikowania odpowiedniego nie było,
więc i komórka rozumu nie mogła powstać, ale dlaczego nie później?
Czy w tej analizie nie wyłazi sprzeczność?
Otóż nie. I jeszcze raz nie. Bo to, widzicie, też jest sprawa taka
mocno zasadnicza i głęboka – i ona z faktu tego zanikania widma w
górnym rejonie się bierze. Jeżeli elementy znikają, a znikają cały
czas - to coś z tego ustalenia wynika. Również dla tworzenia się w
świecie rozumnych bytów.
7. Otóż to idzie tak, pojmujecie, że do powstania - do zaistnienia tej
komórkowej pełnej konstrukcji, do tego wymagana jest harmonia sfer
– i to w całej swojej pełni. I nie jest przesadne nazwanie ani też
taki tam sobie ukłon do historycznie rozumnych istnień. To fakt, w
swojej fizyczności głęboko zasadny. W szczegółach teraz nie da się
tego poruszyć, ale tak się to prezentuje.
Czyli do zbudowania się naszej jednostki neuronalnej - tego, co nam
umożliwia działania logiczne - do tego potrzeba całości, wszelakich
i pełnych w sobie elementów. Podkreślam słowo "pełnych", ponieważ
to sedno zagadnienia i zrozumienia. Przecież w tym szczególnym dla
nas momencie nie tylko wszelkie możliwe składowe piramidy istniały
i się składały na cielesne konstrukcje, ale również tych elementów
fizyczne konstrukcje były pełne, niczego i nigdzie w tamtej chwili
nie brakowało.
Jak już taka konstrukcja zaistnieje, jak neuron sobie zacznie owe
iskrzenia po sobie przepuszczać, to dalsza ewolucja takiego czegoś
może się zgodnie z prawami świata toczyć, coś przecież zaistniało
i to coś podlega rytmowi zmiany. W oparciu o taki fakt można sobie
dalsze tworzyć, kolejne rozumne byty powoływać do istnienia. Czy w
naturalnie biologicznym, czy naturalnie mechanicznym procederze, to
już nie ma znaczenia. Ale samo z siebie takie coś już powstać nie
może, do wytworzenia maksymalnie skomplikowanego elementu, do tego
też potrzeba maksymalnie skomplikowanych jednostek tworzących. - A
tej chwili już nie ma. Rozumiecie?
Widzę po waszych minach, że nie w pełni. A to przecież proste – to
banalne w swojej procedurze.
Otóż zauważcie, że każda istniejąca konstrukcja to w maksymalnym i
logicznym ujęciu sfera, tak to idzie. Po prostu jednostki kwantowe
się w tym wszystkim z miejsca na miejsce przemieszczają, a w takim
pędzie coś się buduje. Czyli sfera takiego elementu zamyka się dla
obserwującego w stabilny i twardy fakt. Obserwator notuje w swojej
obserwacji, że jest atom – a tak w rzeczywistości notuje szybką i
bardzo szybka zmianę, która mu się w stabilny grunt pod nogami tak
zatrzaskuje. Proste.
Tylko że z tego wynika coś więcej: że taka pełna i maksymalnie po
całości stabilna powłoka, że to może zaistnieć dopiero w środku, w
punkcie środkowym całej zmiany. Owszem, atom, idea atomu powstanie
dużo wcześniej, ale będą to początkowo atomy "ułomne", "proste", a
przez to ewolucyjnie wczesne. Te maksymalnie dopełnione zaistnieją
tylko i wyłącznie w środku. - I ich powłoki będą tym samym wówczas
pełne.
Ale z tego wynika dalsze. Że po przekroczeniu środka zmiany takie
dopełnienie nie jest już możliwe. - A nawet więcej: że się zatraca,
że powłoka elementów się rozpada i dziurawi. Kiedy powłoka sfery
nie może się zbiec w pędzie jednostek tworzących w stabilny grunt,
a nie może, bo brakuje docisku zewnętrznego - to rzeczywistość się
rozpada, to po pierwsze. A po drugie, spadek wewnętrznego ciśnienia
w układzie, który jest efektem braku nacisku zewnętrznego, to dalej
skutkuje oddalaniem się od siebie elementów tworzących. Po prostu
konstrukcja uwalnia się od nacisku i rozpręża - czyli "wybucha" w
8. środowisku. Że dzieje się to przy jakimś zewnętrznym ciśnieniu, to
wybuch podlega kontroli i dokonuje się stopniowo – ale biegnie, i to
coraz szybciej. Dlaczego coraz szybciej? Ponieważ na dalekim brzegu
nie ma żadnego już oporu i jest to wybuch "do nieskończoności". Póki
w układzie są źródła dopełniające ubytki, jest okresowa stabilizacja
– ale kiedy zabraknie sił kompensujących... Cóż, wiadomo.
Tylko że, widzicie, sprawa jest jeszcze poważniejsza w swoich dla
nas skutkach. Może nie aż tak bezpośrednio, to nie jest dramatyczne
- acz nie jest bez znaczenia.
Otóż z faktu, że dziurawi się daleki brzeg świata, z tego wynika w
naszym lokalnym świecie (i to w każdym elemencie tego świata) duży
kłopot. Bo to dziurawi się i daleki brzeg, ale i dziurawi się nasz
świat, nasze istnienie – i każdy element istnienia. To nie jest w
taki schemat ułożone, że gdzieś i daleko wszechświat złuszcza się
warstwa kwantowa po warstwie i że to nas bezpośrednio nie dotyczy.
Dotyczy, jak najbardziej. To nie tylko tam się złuszcza, ale także
tu i teraz - i w każdej powłoce cielesnej a fizycznej. Tam ucieka i
tu ucieka, tam się dziurawi, i każdy atom się dziurawi, elektron,
foton – wszystko. Rozumiecie? Nie gdzieś i daleko, ale wszędzie i
wszystko. W każdym zakątku (skutkiem ogólnego zaniku docisku) brak
już elementów na zapełnienie tych wybuchających i rozszerzających
się powłok cielesnych. I nigdy już nie będzie tak, żeby one mogły
zostać dopełnione. Nigdy. Ten punkt był jeden, jesteśmy w prostej
linii tego skutkiem, ale niczego już takiego nie będzie w obecnym
wszechświecie. Trafia to do was?
W tym świecie, warto to sobie uzmysłowić, już widać dno, już widać
braki – już widać, że to się rozchodzi w szwach. Słowem, to już się
nie spina w całość, całościowo to już jest na torze do zaniku.
To niemały układ i konstrukcja, wiec troszeczkę jeszcze zanikanie
potrwa, a nawet długo jeszcze potrwa. Tylko że o ile generalnie do
zaniku czas jeszcze daleki, to do zaniku funkcjonalnego najbardziej
zasobnych i skomplikowanych struktur termin już stosunkowo bliski.
I coraz bliższy... Rozumiecie?
Wszystko płynie. A nawet się rozpływa. Stąd do nieskończoności.
cdn.
Janusz Łozowski