1. Jak się deportuje
Zacznijmy od historii Ciomy Schönhausa,
żydowskiego fałszerza paszportów, który
przeżył III Rzeszę w podziemiu w Berlinie1
.
1 czerwca 1942 roku w fabryce, gdzie pracu-
je Schönhaus, zjawia się dwóch mężczyzn:
„Schönhaus! Niech się pan przebierze.
Pójdzie pan z nami!”. Zostaje zabrany na
Levetzowstraße, do punktu deportacyjnego
urządzonego w dawnej synagodze – ma być
wywieziony w kolejnym transporcie. Schön-
haus opuszcza fabrykę wraz z mężczyznami:
Z zewnątrz wszystko wygląda zupełnie zwyczajnie.
Obaj mężczyźni spokojnie omawiają swój program.
Mają zabrać jeszcze kogoś z placu Spittelmarkt.
Tam wchodzimy na drugie piętro. Tak jakbym był
1
C. Schönhaus, Der Passfälscher, Frankfurt/M: Scherz
Verlag, 2004. Po niebezpiecznym okresie ukrywania się
w Berlinie Schönhausowi udało się w końcu uciec do
Szwajcarii, gdzie żyje do dziś.
Harald Welzer
Przemoc nie
potrzebuje
motywu
jednym z nich. Obok tabliczki z nazwiskiem „Levi”
przyklejona jest gwiazda Dawida. Jeden z męż-
czyzn dzwoni do drzwi. Nic. Próbuje jeszcze raz.
Nikt nie otwiera. „Chodźmy. Przyjdziemy po nich
później”. Znów wsiadamy do tramwaju.
Stoimy na tylnej platformie. Przyglądam się im
obu. Co to za ludzie? Jeden z nich wygląda, jakby
wcześniej był księgowym w banku. Takim, który
zajmuje się literą „Ż”. Drugi mógłby być zece-
rem, który musiał porzucić swój zawód, bo źle
znosił pracę ze składem ołowianym. Księgowy ma
bardziej ludzką twarz. Zagaduję go: „Proszę pana,
nie spodziewałem się, że zostanę wywieziony.
Nie mam z sobą nawet ciepłego płaszcza. Możemy
jeszcze wstąpić do mnie, żebym go wziął? Ten
tramwaj przejeżdża tuż koło mojego mieszkania”.
Mężczyzna zwraca się do kolegi. „Co sądzisz?”,
„Mnie jest to obojętne. Czemu ma nie wstąpić
po swój płaszcz?” […] Kiedy ja idę wyjąć płaszcz
z szafy, zecer siada przy moim biurku, jakby nale-
żało do niego. Szpera w szufladzie, gdzie znajduje
pudełeczko ze złotą obrączką ślubną mojego taty.
Chowa ją do kieszeni kamizelki, jakby sam ją tam
wcześniej zostawił, a teraz wreszcie odnalazł.
W tramwaju jest gorąco. Znowu stoimy na tylnej
platformie. Zimowy płaszcz przewiesiłem przez
ramię. „Ależ młody człowieku, nie ma pan gwiaz-
dy”, mówi księgowy. „Bez gwiazdy od razu zabiorą
panu ten płaszcz”. „Mam zapasową gwiazdę
w kieszeni, ale nie mogę jej przyszyć. Nie mam
nici ani igły”. „Niech pan poczeka. Zobaczymy,
co da się zrobić”. I wyjmuje ze swojego portfela
pudełeczko z igłą i nitką. „Ale przyszyć musi pan
już sobie sam”.
Podczas gdy szyję ścieg za ściegiem, do tramwaju
wsiada młoda kobieta. Drobna, migdałowe oczy.
Na plecach wielki plecak, na lewej piersi żółta
gwiazda. Ledwo wsiadła, jakiś młody żołnierz
zrywa się z siedzenia i robi jej miejsce. Teraz
księgowy pokazuje swoją drugą twarz. Podchodzi
do żołnierza: „Jako niemiecki żołnierz ośmiela
się pan kalać honor munduru?! Jak pan może
robić coś tak bezwstydnego i publicznie ustępować
2. miejsca Żydówce! Mój drogi, to będzie pana drogo
kosztować. Co takiego? Jeszcze ma pan czelność za-
przeczać? Doskonale pan wiedział, że to Żydówka.
Gwiazda jest wystarczająco duża. Nazwisko? Pułk?
Numer służbowy? Garnizon? I jeszcze jest pan
bezczelny!”. Wraca do mnie, prychając ze złości.
Podaję mu jego przybory do szycia. „Dziękuję
bardzo”. „Nie ma za co”. Wkłada przybory do
portfela. „Porządek musi być!”2
.
Tak wygląda wykonawca władzy państwowej
w czasach narodowego socjalizmu. Całkiem
sympatyczny pan, który ze spokojem wy-
pełnia swoje zadanie. Postawa wrażliwego
człowieka może w mgnieniu oka zmienić się
w biurokratyczną surowość, ale „księgowy”
ma nie tylko te dwie twarze. Nie interwe-
niuje, gdy jego towarzysz, „zecer”, czekając
na Schönhausa w jego mieszkaniu, zupełnie
naturalnie chowa do kieszeni złotą obrączkę.
Prawdopodobnie obaj funkcjonariusze Gesta-
po w ogóle nie traktują już obrączki jako wła-
sności rodziny Schönhausów; kto jest Żydem
i nie ma praw obywatelskich, w konsekwen-
cji nie ma też prawa do własności. Obrączka
należy do tego, kto ją sobie weźmie.
Obaj gestapowcy prezentują zatem całkowicie
sprzeczne zachowania: są chciwi i autory-
tarni, a jednocześnie jowialni i opanowani.
Kłóci się to z wizerunkiem, jaki panuje
powszechnie – od filmów fabularnych po hi-
storyczną konstrukcję sprawcy. Dominuje tu
obraz jednowymiarowej osobowości – ktoś,
kto uczestniczy w zbrodniach, musi mieć też
cechy zbrodniarza, i to zbrodniarza z prze-
konania. W psychologii zjawisko to określa
się mianem „podstawowego błędu atrybucji”
– własne niewłaściwe zachowanie regularnie
tłumaczymy czynnikami zewnętrznymi, pod-
czas gdy zachowanie innych osób uzasadnia-
my ich cechami osobowości.
2
Tamże, s. 72 i n. (wszystkie cyt. w art. tłum. A.Ż.).
Co sprawiło, że „urzędnik bankowy” i „zecer”
rozpoczęli pracę w Gestapo – tego nie wiemy.
Również Schönhaus, który poznaje tych ludzi
osobiście, tylko spekuluje na ten temat. Nie
wiadomo, czy potrzebowali motywu, by zo-
stać gestapowcami. Być może wystarczającym
argumentem była perspektywa emerytury;
może chodziło o władzę, a może o upodoba-
nie „porządku”. Mogli też zostać po prostu
przeniesieni.
Jeden z moich krewnych jako urzędnik
straży granicznej w Niemczech (dzisiejszej
policji federalnej) przez pewien czas miał za
zadanie eskortować osoby, którym odmówio-
no azylu, w drodze powrotnej do ich kraju
pochodzenia. Podobało mu się to zajęcie,
szczególnie gdy niedoszli azylanci zachowy-
wali się spokojnie i nie sprawiali kłopotów
w czasie lotu. Polecieć od czasu do czasu
do Stambułu – to było jakieś urozmaicenie
codziennej pracy, parę dni bez rodziny,
poza tym dodatki do pensji i wreszcie – coś
do opowiadania. Moje pytanie, kogo – jego
zdaniem – eskortował do Turcji, wprawiło go
w zakłopotanie: „Chyba Turków”.
Ten urzędnik wykonywał swoje zadanie
z bardzo różnych powodów i żaden z nich nie
ma nic wspólnego z samym aktem wydalania
z kraju osób, które nie otrzymały azylu. Gdyby
jednak za trzydzieści lat historycy w całkowi-
cie zliberalizowanym i tolerancyjnym społe-
czeństwie imigranckim w Niemczech badali
procedurę deportacyjną z lat 90. XX wieku,
z pewnością przypisaliby mojemu krewnemu
motywy ideologiczne. Takich motywów nie
miał, a nawet jeśli, to tylko bardzo pośrednio.
Kierowały nim względy całkowicie niepoli-
tyczne, lecz przede wszystkim praktyczne. Ale
był przy tym dobrym człowiekiem.
Wraz z funkcjonalnym zróżnicowaniem
społeczeństw, których organizacja opiera się
na podziale pracy, wykształcił się bardzo ela-
styczny typ podmiotu mającego umiejętność
przyjmowania różnych, często nawet sprzecz-
nych ról w rodzinie, w pracy, w stowarzysze-
niach, w relacjach z przyjaciółmi itd. Erving
Goffman poświęcił całą swoją twórczość
na wyjaśnienie, że ludzie w nowoczesnych
społeczeństwach bardzo różnie postrzegają,
interpretują i postępują w zależności od
sytuacji i zupełnie nie sprawia im problemu,
by w jednej roli dystansować się od norm,
których w innej roli przestrzegają. („Pyta
mnie pan jako polityka czy jako człowieka?”)
Goffman rozszyfrował choreografię społeczną
porządkującą inscenizacje oraz relacje i role
aktorów. Tymczasem w badaniach nad Holo-
kaustem nadal szuka się sprawcy kierującego
się motywami, zakładając obraz człowieka,
jaki można przyjąć co najwyżej dla archai-
cznych społeczeństw z jednowymiarowymi
rolami i oczekiwaniami wobec tych ról.
Z punktu widzenia socjologii nonsensem
jest – poza szczególnymi, patologicznymi
przypadkami – uzasadnianie postępowania
człowieka motywem istniejącym niezależnie
od sytuacji. Takich patologicznych przypad-
ków nowoczesne społeczeństwa z kolei nie
rozumieją. Ktoś, kto niezależnie od oko-
liczności zawsze w ten sam sposób reaguje
na zmieniające się oczekiwania, ląduje na
oddziale psychiatrycznym.
Elastyczny człowiek nie jest jednak patolo-
giczną odmianą człowieka w istocie nie-
elastycznego, lecz dokładnie takim, jakim
kształtują go wszystkie instytucje socjalizują-
ce i oświatowe: bo właśnie takiego człowieka
potrzebują do swojego funkcjonowania. Dla-
tego też elastyczny gestapowiec funkcjonuje
lepiej niż nieelastyczny: bo potrafi zręcznie
reagować na zmieniające się sytuacje i wyma-
gania, a przez to najskuteczniej zmierza do
celu, jaki powinien i chce osiągnąć. Nazi-
stowski aparat przemocy zasadniczo różni
3. się od scenariusza filmu fabularnego. Jego
aktorzy nie szarżują, lecz działają.
Kogo się deportuje
Powróćmy jeszcze na chwilę do Ciomy Schön-
hausa: tego samego dnia, 1 czerwca 1942 roku,
trafia wraz z rodzicami do głównego punktu
deportacyjnego, gdzie znajduje się już wielu
oczekujących, którzy są kolejno wywoływa-
ni. Wreszcie przychodzi też czas na rodzinę
Schönhausów:
„Fanja Sara Schönhaus i syn Samson Cioma
Israel Schönhaus są przeznaczeni do transpor-
tu na Wschód jutro rano, 2 czerwca 1942 roku.
W sprawie syna przedłożono prośbę firmy Gustav
Genschow. Jako dobry pracownik jest niezbędny
w firmie. Proszą, by ewakuować go dopiero w póź-
niejszym terminie”.
Podczas gdy odczytywany jest ten komunikat,
umundurowany funkcjonariusz Gestapo patrzy na
mnie obojętnie swoimi wodnistymi, niebieskimi
oczami. Obrócił krzesło i, nieobecny myślami,
odchyla się na oparcie. Porządkowy pyta: „Czy ten
młody człowiek ma dołączyć do transportu, czy
zostać tutaj?”. „A co tam”, odpowiada tamten znu-
dzony, niemal nie otwierając ust, jakby podejmu-
jąc decyzję, robił w głowie wyliczankę na swoich
guzikach. „Ma zostać – ma iść – ma zostać – ma
iść – ma zostać. Obojętne. A co tam. Niech idzie”.
I porządkowy powtarza bez emocji. „Niniejszym
zdecydowano, że idzie pan jutro do transportu”3
.
Również taką sytuację wyobrażano sobie
dotąd całkiem inaczej. Fakt, że decyzje
o życiu i śmierci są podejmowane w obec-
ności ofiary w taki sposób, w jaki decydują
znudzeni sortowacze warzyw w supermarke-
cie, wydaje się dziwny. Tak bardzo przyzwy-
3
Tamże, s. 75.
czailiśmy się przecież do pielęgnowanego,
głównie przez media, przepojonego ideologią
obrazu antysemickiego i autorytarnego
personelu aparatu zagłady. A tu tymczasem
taka przypadkowość, niewynikająca z me-
todyczności, lecz z czystego braku zaintere-
sowania. W rzeczywistości proces zagłady
na wszystkich etapach – stopniowy rozwój
logistyki, kontynuowanie działań, podział
pracy i wreszcie przejście od bezpośrednich
mordów do masowej zagłady przy użyciu
metod przemysłowych – ma więcej wspólne-
go z konwencjonalnym wykonywaniem pracy
niż z konwencjonalnym stosowaniem prze-
mocy. A wykonywanie określonej pracy nie
wymaga większej motywacji niż jakiekolwiek
inne zadanie. Czasem, jak w przypadku znu-
dzonego urzędnika Gestapo, w ogóle nie jest
potrzebna żadna motywacja. Potwierdza to
też fakt, że Schönhaus zostaje ocalony tylko
dlatego, że chwilę później młoda urzędniczka
sprawdza pismo z prośbą o jego zwolnienie
i biegnie z nim do znudzonego urzędnika:
Z daleka słyszę młodą kobietę, jak mówi coś
przejęta. A potem słyszę jej przełożonego: „Ależ
dziecko, gdybyśmy wszystkich, którzy przychodzą
z takimi pismami…”. Dalsze słowa giną w ogól-
nym gwarze rozmów tłumu czekających. Sprawa
jest już rozstrzygnięta, myślę. I wtedy kobieta
wraca. Z uśmiechem: „Może pan iść”. „Dokąd?” –
pytam. „Do domu. Dostał pan odroczenie”4
.
Po tym niezwykłym przeżyciu Schönhaus
schodzi do podziemia. Jego rodzice zostają
deportowani i zamordowani.
Jak się zabija
W 2007 roku światową prasę obiegły foto-
grafie wykonane przez Sturmbannführera SS
Karla Höckera w 1944 roku w Auschwitz. Nie
4
Tamże, s. 74 i n.
przedstawiały one ani selekcji na rampie, ani
sortowania wartościowych przedmiotów ofiar
eksperymentów Josefa Mengele i pozosta-
łych lekarzy działających w obozach zagłady.
Ukazywały natomiast m i ę d z y i n ny m i
Mengele, ale w czasie wolnym, palącego
papierosa. I zrelaksowanego Rudolfa Hößa,
a także strażników obozu wesoło spędzają-
cych czas – podczas wycieczek do położonego
nieopodal ośrodka wypoczynkowego Sola-
hütte, śpiewających przy akompaniamencie
akordeonu, jedzących jagody.
Reakcją na fotografie – zarówno w prasie
niemieckiej, jak i międzynarodowej – było
powszechne oburzenie. Laughing at Auschwitz
– brzmiał na przykład tytuł anglojęzycznego
internetowego wydania tygodnika „Der Spie-
gel”, a gazeta „Bild” pisała o „niesłychanym
cynizmie” zdjęć. Wszyscy byli wstrząśnięci
tym, że personel obozu bawił się w wolnym
czasie, świętował Boże Narodzenie i palił
papierosy, gdy jednocześnie w obozie trwała
akcja zagłady.
Na stronie Muzeum Holokaustu w Waszyngto-
nie, które jako pierwsze opublikowało album
ze zdjęciami, w komentarzu do serii sześciu
fotografii Tu są jagody można przeczytać:
Widać Höckera podającego miseczki ze świeży-
mi jagodami młodym kobietom siedzącym na
ogrodzeniu. Po zjedzeniu wszystkich jagód jedna
z dziewcząt pozuje z obróconą do góry dnem
miseczką, udając płacz. Zaledwie kilka kilome-
trów dalej do Auschwitz przybywa transport ze
150 więźniami. Służby SS wybierają spośród nich
do pracy 21 mężczyzn i 12 kobiet, a pozostałych
zapędzają do komór gazowych.
„Welt-online” pisze 27 września 2007 roku:
Twarze wydają się dziwnie znajome. Tutaj typ
szybkiego, porywczego zabijaki, tam przeciętnego
autoportret 3 [46] 2014 | 6
4. nieudacznika o pozbawionych wyrazu ustach,
nerwowo mrugającego oczyma, gdzie indziej typ
diabła wydajności bez sumienia, który z powodu
swojej maniakalnej nadgorliwości w cywilu stale
spotyka się ze skrywaną niechęcią. Wizerunki
sprawców w Auschwitz są niepokojąco prawdziwe.
To, co przedstawiają te zdjęcia, jest jednak
z pewnością czymś innym, niż zobaczył na
nich autor artykułu z „Welt-online”. W rzeczy-
wistości widać na nich głównie młodych ludzi,
zachowujących się w zupełnie cywilizowany
sposób, którzy dobrze się bawią. Oburzenie
odbiorców nie ma nic wspólnego z samymi
fotografiami, a jedynie z oczekiwaniami, jakie
mają wobec sprawczyń i sprawców Holokau-
stu. Oczekiwania te odpowiadają ludowemu
wyobrażeniu „nazistowskiego zbira” i ciemię-
życiela Żydów, który przez dwadzieścia cztery
godziny na dobę z własnego przekonania i dla
przyjemności zajmuje się wyszydzaniem,
dręczeniem, grabieniem, a wreszcie zabija-
niem Żydów. Ta karykatura nazistowskiego
zbrodniarza jest dość dziwnym amalgamatem,
na który składają się teoria psychoanalizy,
chęć uwolnienia się sprawców od odpowie-
dzialności i hollywoodzki dreszczyk emocji.
Głębokie pragnienie, by sprawczynie i spraw-
cy byli w jakiś sposób patologiczni, a więc inni
niż my sami, spotyka się tu z atrakcyjnością,
jaką od zawsze charakteryzował się potwór-
kryminalista jako gatunek postaci w filmie
hollywoodzkim.
Polski artysta Piotr Uklański w pracy zatytu-
łowanej Naziści zestawił 164 fotosy Marlona
Brando, Gregory’ego Pecka i innych znanych
aktorów filmowych, którzy wcielali się w role
hitlerowców, rozkładając w ten sposób na
czynniki pierwsze filmową ikonologię „nazi-
sty” jako typu sprawcy. Co zabawne, doprowa-
dziło to między innymi do tego, że polski aktor
Daniel Olbrychski w towarzystwie dziennika-
rzy wkroczył do warszawskiej Galerii Zachęta,
gdzie prezentowano pracę, i pociął szablą swój
własny wizerunek filmowy w mundurze nazi-
stowskim oraz portrety kilku innych polskich
artystów. Swoją akcję tłumaczył obawą o to, że
wystawa może wprowadzać zamęt w głowach
przede wszystkim młodych ludzi5
. Zamętem
z punktu widzenia Olbrychskiego najwyraź-
niej byłoby utożsamianie nazistów z całkiem
zwyczajnymi mężczyznami.
Akcja Olbrychskiego była rezultatem nieporo-
zumienia w najwyższym stopniu: wszelkiego
rodzaju naziści nie różnią się pod żadnym
względem – ani z punktu widzenia statystyki
społecznej, ani pod względem psychologicz-
nym – od nowoczesnego społeczeństwa.
Największa jak dotąd zbrodnia w dziejach
ludzkości została popełniona przez zupełnie
zwyczajnych ludzi. Więcej: ostentacyjne
oburzenie na pomocnice SS jedzące jago-
dy odpowiada obrazowi masowej zagłady
bliższemu fantazji scenarzystów filmowych
niż opierającemu się na podziale pracy
przy wykonywaniu zadania, które polega
na eksploatacji w przemyśle siły roboczej
wybranych do tego osób i ich eliminowaniu.
Już same pojęcia „podziału pracy” i „przemy-
słu” wskazują, że zamiarem organizatorów
i wykonawców zagłady nie były breugh-
lowskie wizje piekła ani sadystyczne orgie.
Celem była raczej jak najbardziej wydajna
likwidacja jak największej liczby ludzi w jak
najkrótszym czasie. Dlatego też w obozie,
jak w każdym przedsiębiorstwie, był czas
wolny, jagody i papierosy, przerwy na posiłki
i wizyty u lekarza. Zagłada Żydów jest w tym
czasie działalnością operacyjną tego przed-
siębiorstwa; tym samym fotografie Höckera
ilustrują sam proces zagłady, i to znacznie
bardziej realistycznie niż na przykład zdję-
cia wykonane przez aliantów w ostatnich
dniach przed wyzwoleniem w Bergen-Belsen,
5
„Die Welt”, 9.12.2000.
Dachau czy Auschwitz. Już Hannah Arendt
zwróciła uwagę, że zdjęcia te dokumentują
końcowy stan obozów, nie zaś stan z okre-
su ich funkcjonowania. Höcker natomiast
fotografuje proces zagłady w trakcie jego
przeprowadzania, jednak obraz, który przy
tym powstaje, nie odpowiada powszechnemu
wyobrażeniu zbrodniarza nazistowskiego.
We wszystkich nowoczesnych społeczeń-
stwach praca jest główną kategorią działania
społecznego. To, co robimy, jest przyporząd-
kowane do całego uniwersum celów, których
w większości przypadków nie wyznaczamy
sobie sami, lecz które są nam wyznaczane
przez drugą stronę: przełożonego, regulamin
instytucji, firmy, oddziału itd. W kontekście
działań opartych na podziale pracy i odpo-
wiedzialności jednostki z definicji ponoszą
tylko częściową odpowiedzialność, mianowi-
cie dokładnie za ten wycinek całego procesu,
w którym w jakiś sposób uczestniczą. To
właśnie sprawia jednak, że stosunki oparte
na podziale pracy mogą rodzić wszelkiego ro-
dzaju działania i gotowość do nich: w ten spo-
sób piloci Lufthansy lub policjanci rezerwy
w wojnie ludobójczej stają się ludźmi, którzy
zabijają cywilów; w ten sposób linie lotnicze,
producenci pieców lub katedry patologii stają
się organizacjami wspierającymi masowe
mordy. Funkcje i instytucje społeczne są ma-
gazynem potencjałów6
i dotyczy to w szczegól-
ności wojny. W razie mobilizacji, a zwłaszcza
podczas wojny totalnej, instytucje, zakłady
i organizacje, które w czasie pokoju w cał-
kowicie nieszkodliwy sposób pracują nad
swoimi bardzo zróżnicowanymi zadaniami,
są „ważne dla wojny” z tego względu, że łatwo
mogą przekierować swoje potencjały.
6
H. Welzer, Täter. Wie aus ganz normalen Menschen Massen-
mörder werden, Frankfurt am Main: S. Fischer Verlag,
2005, s. 256.
autoportret 3 [46] 2014 | 7
5. Historia zna zdecydowanie mniej przypad-
ków, gdy miecze przekuwano na lemiesze,
niż tych, kiedy volkswageny zamieniano
w łaziki. Fakt ten pokazuje jednak tylko, że
to właśnie nowoczesne konteksty działań,
oparte na podziale pracy, partykularnej
odpowiedzialności i rozumie instrumen-
talnym, mogą służyć każdemu możliwemu
celowi. Ute Daniel i Jürgen Reulecke komen-
tując listy z frontu wschodniego II wojny
światowej przywołują tezę Jensa Eberta,
zgodnie z którą wydaje się, „jakby wojna
była całkowicie akceptowana, o ile da się
wyrazić poprzez wartości należące w cza-
sach pokoju do świata pracy (pracowitość,
wytrwałość, wytrzymałość, obowiązkowość,
posłuszeństwo, subordynacja itd.). Na fron-
cie i podczas akcji »komand specjalnych«
zmieniały się tylko przedmioty tej »pracy«,
ale nie nastawienie do »pracy« i jej organi-
zacji. Pod tym względem żołnierz stawał się
»pracownikiem wojennym«”7
.
7
J.Ebert, Zwischen Mythos und Wirklichkeit. Die Schlacht um
Stalingrad in deutschsprachigen authentischen und literarischen
Texten, praca doktorska, Berlin 1989, s. 38, [cyt. za:] U. Da-
niel, J. Reulecke, Nachwort der deutschen Herausgeber, [w:] „Ich
will raus aus diesem Wahnsinn”. Deutsche Briefe von der Ostfront
1941–1945. Aus sowjetischen Archiven, hrsg. A. Golovcanskij u.a.,
Wuppertal u.a.: Peter Hammer Verlag, 1991, s. 314. Zob. też
G.F.Linderman, The World within War. America’s Combat Experien-
Strony z albumu fotograficznego Sturmbannführera SS
Karla Höckera z 1944 roku pokazujące, jak personel
Auschwitz spędzał wolny czas na terenie obozu i w jego
otoczeniu.
unitedstatesholocaustmemorialmuseum,sygnatura:42787
autoportret 3 [46] 2014 | 8
6. Również praca wojenna w procesie przemocy
nie pozostaje taka sama – jest usprawniana,
pojawia się wprawa, know-how, wprowadzane są
innowacje. Także Alf Lüdtke wielokrotnie pod-
kreślał pokrewieństwo pracy w przemyśle i na
wojnie, pokazując, że szczególnie w warstwach
ce in World War II, New York: Free Press, 1997, s. 48–55, oraz
„Sicherheit” und „Wohlfahrt”. Polizei, Gesellschaft und Herrschaft im
19. und 20. Jahrhundert, hrsg. A. Lüdtke, Frankfurt am Main:
Suhrkamp Verlag, 1992, s. 66 i n.
proletariatu zadania wykonywane podczas bycia
żołnierzem postrzegano jako „pracę”. W proto-
kołach z podsłuchów, listach wysyłanych pocztą
polową i pamiętnikach z okresu drugiej wojny
światowej można znaleźć rozmaite analogie
wojny i pracy, przejawiające się między innymi
w dyscyplinie i monotonii działań, ale także
mające wyraz w uwagach, „w których akcja mi-
litarna, tzn. odpieranie lub niszczenie wroga –
a więc zabijanie ludzi lub niszczenie materiałów
– uważana jest za d o b r ą r o b o t ę”. Lüdtke
podsumowuje: „Stosowanie przemocy, grożenie
przemocą, zabijanie lub zadawanie bólu można
było zatem postrzegać jako pracę, a tym samym
odczuwać jako coś sensownego lub co najmniej
koniecznego i nieuniknionego”8
.
8
A. Lüdtke, Gewalt und Alltag im 20. Jahrhundert, s. 47, [w:] Ge-
walt und Terror, hrsg. W. Bergsdorf, Weimar: Rhino Verlag,
2003, s. 35–52.
unitedstatesholocaustmemorialmuseum,sygnatura:42792
autoportret 3 [46] 2014 | 9
7. Takie rozumienie zadań wojennych pokazuje
też list z Wietnamu, w którym kapitan marines
uzasadnia matce swoją decyzję o przedłużeniu
służby, opisując jej pociągające i odpowiedzial-
ne zadanie kierowania pracą polegającą na
zabijaniu:
Jest tu praca do wykonania. Prawie codziennie
trzeba podejmować trudne, odpowiedzialne
decyzje. Moje doświadczenie jest bezcenne. Do
tej pracy potrzebny jest sumienny człowiek.
Grupa mężczyzn, którzy wykonują tę pracę,
potrzebuje sumiennego przywódcy. W ciągu
ostatnich trzech tygodni zabiliśmy ponad 1500
ludzi w trakcie jednej jedynej operacji. To po-
kazuje, jaka to jest odpowiedzialność. Jestem tu
potrzebny, mamo9
.
Dlatego, gdy trwa wojna, do stosowania
przemocy nie są potrzebne żadne motywy:
następuje jedynie przesunięcie kontekstu,
w którym wykonuje się to, co i tak się robi.
To, że wojna jest także, a nawet przede
wszystkim, pracą, i tak też jest interpreto-
wana, ma swój wyraz nie tylko w poczuciu
dumy i opisywaniu tego, co się zrobiło, ale
także w uznaniu, jakie żywi się dla „do-
brej” roboty wojennej po stronie wroga.
Z protokołów podsłuchów rozmów żołnierzy
Wehrmachtu przebywających w brytyjskiej
i amerykańskiej niewoli wynika na przy-
kład, że żołnierze Armii Czerwonej całkowi-
cie niezależnie od propagandowego obrazu
„bolszewickiego podczłowieka” są cenieni za
rzemiosło i uważani za dobrych żołnierzy.
Podobnie postrzegani są niemieccy wojacy
przez swoich wrogów10
.
9
B. Edelman, Dear America. Letters Home from Vietnam, New
York: W.W. Norton & Company, 1985, s. 136.
10
Die Wehrmacht. Mythos und Realität, hrsg. R.-D. Müller,
H.-E. Volkmann, München: Oldenbourg Verlag, 1999, s.
87–174; S. Neitzel, H. Welzer, Soldaten. Protokolle vom Kämp-
fen, Töten und Sterben, Frankfurt am Main: Fischer Verlag,
2011, s. 288 i n.
Przemoc grupy
Żołnierze nigdy nie działają w pojedynkę;
nawet wtedy, gdy jako strzelcy wyborowi lub
piloci myśliwców w czasie operacji wojskowych
są zdani sami na siebie, nadal są częścią grupy,
która przed rozpoczęciem i po zakończeniu
walk jest razem. Już zespół pod kierunkiem
Samuela Stouffera11
w przeprowadzonych w 1948
roku najobszerniejszych badaniach dotyczą-
cych zachowania żołnierzy sformułował wnio-
sek, że rola grupy ma zdecydowanie większe
znaczenie dla zachowania żołnierzy niż ideolo-
giczne, polityczne czy osobiste motywy12
.
To stwierdzenie nie dotyczyło wyłącznie
amerykańskiej armii – szczególnie w odniesie-
niu do Wehrmachtu Edward A. Shils i Morris
Janowitz13
podkreślili, że siła bojowa żołnierzy
w głównej mierze wypływała nie z narodo-
11
S.A. Stouffer et al., Studies in Social Psychology in World War
II. The American Soldier, vol. 1: Adjustment During Army Life,
Princeton: Princeton University Press, 1949, s. 108–110,
149–172.
12
Tamże, s. 149.
13
E.A. Shils, M. Janowitz, Cohesion and Disintegration in the
Wehrmacht in World War II, „Public Opinion Quarterly” 1948,
nr 12, s. 280–315.
wo-socjalistycznych przekonań, lecz z zaspo-
kajania indywidualnych potrzeb w ramach
związków z grupą. Więcej nawet: ten aspekt
był szczególnie wspierany przez strukturę or-
ganizacyjną Wehrmachtu z jej nowoczesnymi
technikami zarządzania i kierowania persone-
lem14
.Otoczenie społeczne żołnierza decyduje
o tym, jak odbiera wojnę, jak ją interpretuje
i według jakich wartości kształtuje i ocenia
własne działania. Każdy członek zbiorowości
postrzega samego siebie tak, jak jego zdaniem
widzi go reszta – i to dostarcza, jak zauważył
w swojej pracy na temat „stygmatu” Goffman,
najsilniejszej motywacji do tego, by zacho-
wywać się tak jak grupa15
. Na wojnie żołnierz
staje się na trudny do przewidzenia czas
i w skrajnie ekstremalnych warunkach częścią
społeczności, której nie może sobie dobrać
według własnych preferencji ani też opuścić;
w odróżnieniu od życia w cywilu nie może
decydować, z kim będzie przebywał. Jednak
to właśnie ten brak alternatywy dla grupy, do
14
Por. też M. van Creveld, Fighting Power. German and U.S.
Army Performance, 1939–1945, Wesport/Connecticut: Green-
wood Press, 1982; H. Welzer, Täter, dz. cyt.
15
E. Goffman, Stigma. Über Techniken der Bewältigung beschädig-
ter Identität, Frankfurt am Main: Suhrkamp Verlag, 1974.
Fragmenty pracy Piotra Uklańskiego Naziści
pokazywanej na retrospektywnej wystawie artysty
w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki w 2012 roku
fot:medium/zachęta–narodowagaleriasztuki
autoportret 3 [46] 2014 | 10
8. której należy i którą współtworzy, czyni z niej,
szczególnie w warunkach bojowych, najwyższą
instancję w wymiarze normatywnym i prak-
tycznym. Powtarzane w amerykańskich combat
briefings w Wietnamie: „Nie wiem, dlaczego tu
jestem. I ty nie wiesz, dlaczego tu jesteś. Ale
skoro już obaj tu jesteśmy, możemy postarać
się wykonać dobrą robotę i zrobić wszystko,
by pozostać przy życiu”16
, świadczy o tym, że
towarzysze mają dużo większe znaczenie dla
tego, co się robi, co się myśli i jakie decyzje się
podejmuje, niż światopoglądy, przekonania
czy nawet misje historyczne, które stanowią
zewnętrzny kontekst uzasadniający walkę.
Druga strona wojny – ta, z której odbierają ją
żołnierze – jest zatem stroną grupy. Tego zda-
nia jest również weteran z Wietnamu Michael
Bernhardt, który odmówił udziału w masakrze
w My Lai, przez co stał się outsiderem: „Liczy
się wyłącznie to, co myślą o tobie ludzie tu
i teraz. Ważne jest tylko to, co sądzą o tobie
ludzie w twoim bezpośrednim otoczeniu. […]
Ta grupa ludzi […] była całym światem. To, co
uważali za słuszne, było słuszne. To, co uważa-
li za złe, było złe”17
.
16
Cyt. za R.J. Lifton, Ärzte im Dritten Reich, Stuttgart: Klett-
Cotta Verlag, 1999, s. 58.
17
Cyt. za B. Greiner, Krieg ohne Fronten. Die USA in Vietnam,
Hamburg: Hamburger Edition, 2007, s. 249. Tworzenie się
grup jest widoczne także na bardziej ogólnej płaszczyź-
nie, podczas powstawania granicy między walczącymi
żołnierzami a resztą ich świata. Biehl i Keller opisują to
zjawisko w odniesieniu do stosunku żołnierzy Bundesweh-
ry do ich misji zagranicznych: „Dialektyka ukrytej ide-
ologii i antyideologicznych odruchów żołnierzy prowadzi
do tego, że w dużym stopniu identyfikują się oni ze swoją
misją i jej celami. Przeciwstawiają to zdystansowanemu,
a nawet nieprzychylnemu stanowisku relacjonujących
mediów «wysokiej polityki» oraz oddźwiękowi społecz-
nemu. Jest to pewnego rodzaju antyelitarna postawa,
która pozwala żołnierzom kreować się na tych, którzy
odgrywają decydującą rolę i na miejscu wykonują zadania,
od których rzeczywiście zależy powodzenie misji. Ten
mechanizm pomaga im lepiej uporać się z sytuacją, z jej
obciążeniami i zagrożeniami. W ten sposób tworzą granicę
oddzielającą «nas tu, na misji» od «tamtych w kraju»,
determinującą poczucie przynależności i akceptacji (H.
Biehl, J. Keller, Hohe Identifikation und nüchterner Blick,
[w:] Auslandseinsätze der Bundeswehr. Sozialwissenschaftliche
Z kolei niemiecki żołnierz Willy Peter Reese
wyraził to w ten sposób:
Tak jak w zimowym ubraniu nie było widać już nic
oprócz oczu, tak bycie żołnierzem pozostawiało
miejsce tylko na najdrobniejsze oznaki indywiduali-
zmu. Byliśmy zuniformizowani. Nie tylko brudni,
nieogoleni, zawszeni i chorzy, ale też zniszczeni
duchowo, byliśmy niczym więcej, jak tylko sumą
krwi, wnętrzności i kości. Nasze koleżeństwo
wynikało z konieczności, ze wzajemnego uzależnie-
nia, ze wspólnego gnieżdżenia się w bardzo ciasnej
przestrzeni. Nasz humor zrodził się z schadenfreude,
wisielczego humoru, satyry, świńskich kawałów,
zgryźliwości, śmiechu wściekłości i strojenia sobie
żartów z zabitych, z rozbryzganych mózgów, wszy,
ropy i ekskrementów – z duchowej pustki. […]
Nie mieliśmy wiary, która by nas krzepiła, a cała
filozofia miała za cel tylko uczynić los znośniej-
szym. Fakt, że byliśmy żołnierzami, wystarczał, by
usprawiedliwić nasze zbrodnie i degenerację i wy-
starczał jako podstawa egzystencji w piekle. […] Nie
liczyliśmy się my, nie liczyły się głód, mróz i tyfus,
czerwonka i odmrożenia, kalecy i zabici, znisz-
czone wsie, splądrowane miasta, wolność i pokój.
Najmniej liczył się pojedynczy człowiek. Mogliśmy
umrzeć, nie przejmując się niczym18
.
Analysen, Diagnosen und Perspektiven, hrsg. S. Jaberg, H. Biehl,
G. Mohrmann, M. Tomforde, Berlin: Duncker & Humblot
Verlag, 2009 (Sozialwissenschaftliche Schriften, 47),
s. 121–141, tu s. 134. Maren Tomforde (2007) przedstawia
w tym kontekście także wykształcenie własnej, kolek-
tywnej tożsamości poprzez identyfikację z misją wśród
żołnierzy z Bundeswehry z ISAF. Na przykład nosząc swoje
„różowe” mundury (sprane, różowawe mundury tropikal-
ne), żołnierze pokazują, że są członkami tego kontyngen-
tu, by odróżnić się od osób nienależących do ISAF. Podczas
misji powstają zatem nowe przyporządkowania, inne niż
tożsamość wynikająca z przynależności do Bundeswehry
w kraju. [M. Tomforde, „Meine rosa Uniform zeigt, dass ich dazu
gehöre”. Soziokulturelle Dimensionen des Bundeswehr-Einsatzes in
Afghanistan, [w:] Afghanistan – Land ohne Hoffnung? Kriegsfolgen
und Perspektiven in einem verwundeten Land, hrsg. H. Schuh,
S. Schwan, Brühl: VS Verlag für Sozialwissenschaften,
2007 (Beiträge zur inneren Sicherheit, 30), s. 134–159].
18
W.P.Reese, Mir selber seltsam fremd. Die Unmenschlichkeit des
Krieges. Russland 1941–44, München: Claassen Verlag, 2003,
s. 136 i n.
To, co przebija ze słów Reese’a, który zresztą
rzeczywiście wkrótce potem ginie, to kolejna
uniwersalna cecha wojny: n i e i s t o t n o ś ć
m o t y w ó w.
Przemoc bez powodu
Ważnym tematem utworów literackich
i filmowych poświęconych wojnie, od Ericha
Marii Remarque’a, poprzez Ernsta Jüngera,
aż po Czas Apokalipsy Francisa Forda Coppoli,
jest brak znaczenia aspektu ideologicznego
i „wielkich” celów wojny. I rzeczywiście,
poza systematycznie kurczącą się małą grupą
walczących z powodów światopoglądowych,
główną cechą żołnierza jest spokój i obojętność
wobec przyczyn jego położenia. Abstrakcyjne
hasła, takie jak „podbój ziem wschodnich” czy
obrona przed „bolszewickim” albo „żółtym”
zagrożeniem, stanowią kulisy wojny i działań
wojennych, rzadko jednak są konkretnym
motywem interpretacji lub zachowań poszcze-
gólnych żołnierzy w sytuacjach, w których się
akurat znajdują19
.
Tak jest przez cały wiek XX. Psychospołecznym
rezultatem doświadczeń I wojny światowej
było pozbycie się iluzji, uświadomienie sobie,
że podczas wojny pozycyjnej w okopach, pod
gradem kul nie pozostaje nic z heroizmu
i ideologii. Tego poczucia bezsensu wojny do-
świadczali wciąż na nowo także amerykańscy
żołnierze w Korei, Wietnamie i w Iraku czy
niemieccy w Afganistanie, jednak tu dodatko-
19
Zdarzają się też jednak mniejszości, które idą na wojnę
z głębokim przekonaniem o słuszności politycznych celów,
identyfikując się z nimi światopoglądowo. Przykładem są
żołnierze z Brygady im. Abrahama Lincolna, amerykańscy
weterani hiszpańskiej wojny domowej, którzy, mając silne
przekonania antyfaszystowskie, pokonali opór polityczny
i militarny, by w czasie II wojny światowej móc walczyć
w amerykańskiej armii przeciwko nazistom, zob. P.N. Car-
roll, M. Nash, M. Small, The Good Fight Continues. World War
II Letters from the Abraham Lincoln Brigade, New York: New
York University Press, 2006.
autoportret 3 [46] 2014 | 11
9. wo było ono spotęgowane przez coraz większą
abstrakcyjność motywów: Dlaczego mamy
w jakimś dalekim kraju walczyć o wolność
tych, którzy czują do nas wstręt; dlaczego
mamy bronić ludzi i terenów, z którymi
nigdy nie mieliśmy nic wspólnego?
Z kolei dzisiaj kapitan Batalionu Strzelców
Spadochronowych 373 w Kunduz opowiada:
Na początku chcieliśmy jeszcze coś osiągnąć,
może odebrać wrogowi kawałek terytorium. Ale
po śmierci moich ludzi zadajemy sobie czasem
pytanie, czy to wszystko jest tego warte. Po co ry-
zykować życie, skoro talibowie wrócą tu, jak tylko
wyjedziemy? Walczymy o nasze życie i o naszą mi-
sję, o ile jeszcze w ogóle mamy jakąś misję. Koniec
końców walczymy tu w Kunduz przede wszystkim
o przeżycie20
.
Świadectwa doświadczeń wojennych nie-
rzadko są do siebie bardzo podobne. Twórca
projektu Legacy, gromadzącego ogromną
liczbę listów wojennych, Andrew Carroll21
,
porównując listy z czasów II wojny światowej
pisane przez Rosjan, Włochów i Niemców, był
zaskoczony nie różnicą, lecz ich podobień-
stwem do listów żołnierzy amerykańskich.
Istnieje jednak także forma przemocy,
która zupełnie niezależnie od kontekstu jej
użycia nie jest podporządkowana rozumowi
instrumentalnemu. Jan Philipp Reemtsma
nazwał ją „autoteliczną”: jest stosowana dla
samej przemocy i nie służy żadnemu celowi.
Reemtsma rozróżnia trzy typy przemocy fi-
zycznej, które określa terminami: „lokująca”,
„raptywna” i właśnie „autoteliczna”22
. Dwie
20
Warum sterben Kameraden?, „Der Spiegel” 2010, nr 16, s. 23.
21
War Letters. An Extraordinary Correspondence from American
Wars, ed. A. Carroll, New York: Scribner, 2002, s. 474.
22
J.P. Reemtsma, Vertrauen und Gewalt. Versuch über eine
besondere Konstellation der Moderne, Hamburg: Hamburger
Edition, 2008.
pierwsze – eliminowanie ludzi dlatego, że
stoją nam na drodze lub chcemy mieć coś, co
do nich należy – są dla nas łatwe do pojęcia.
Motywy instrumentalne zawsze trafiają do
przekonania, nawet jeśli nie są akceptowalne
ze względów moralnych. Niezrozumiała jest
dla nas natomiast przemoc autoteliczna, któ-
ra polega na zabijaniu dla samego zabijania.
Stoi ona w radykalnej sprzeczności z obra-
zem samych siebie, jaki stworzyły nowocze-
sne społeczeństwa i ich członkowie – wiary
w stabilność instytucji i reguł, a przede
wszystkim w monopolizację przemocy.
„Zaufanie do nowoczesności – pisze Reemt-
sma – nie jest możliwe bez państwowego
monopolu przemocy” – co jest zrozumiałe,
gdy wyobrazimy sobie chociaż jeden dzień,
w którym przestałoby obowiązywać prawo do
integralności fizycznej, jakie zawsze gwaran-
tuje nowoczesne państwo prawa.
W tym właśnie ma swe źródło pozorny brak
kontaktu z przemocą współczesnych ludzi:
nie liczymy się z przemocą, a gdy do niej doj-
dzie, wciąż na nowo szukamy wytłumacze-
nia, nawet wtedy, gdy w sensie faktycznym
ono nie istnieje. Ten, kto nie zakłada, że jego
integralność fizyczna jest zagwarantowana,
stale liczy się z możliwością przemocy i nie
jest zaskoczony, gdy się wydarzy. Stąd też
utrzymanie równowagi pomiędzy zaufa-
niem i przemocą jest zawsze bardzo trudne,
a wszystko, co wygląda na „bezsensowną”,
„bezpodstawną”, „brutalną” przemoc, musi
zostać niezwłocznie określone jako „wy-
bryk”, „pogwałcenie”, „barbarzyństwo”,
a zatem przeciwieństwo nowoczesności. Jest
rzeczą zrozumiałą, że rodzi to trudności
w socjologicznych i historycznych badaniach
nad przemocą, na przykład nierzadko ich
nienaukowy moralizm23
.
23
H. Welzer, Verweilen beim Grauen, Tübingen: Edition
Diskord, 1998.
W perspektywie historycznej dopiero w no-
woczesności przemoc zyskuje antycywiliza-
cyjny charakter, staje się elementem, który
należy wypierać, a w sytuacji kryzysowej
– zwalczać. Przemoc dla samej przemocy
zasługuje zatem na potępienie, natomiast
przemoc instrumentalna jest rzecz jasna
nieunikniona, wymaga jednak zawsze
usprawiedliwienia lub, jeśli ma miejsce gdzie
indziej, wyjaśnienia. Używanie przemocy do
rozwiązywania problemów jest czymś nor-
malnym, stosowanie przemocy dla niej samej
jest patologią. Pod tym względem konstruuje
się przemoc jako zboczenie z drogi nowocze-
sności, a wręcz przeciwieństwo nowoczesno-
ści. Zarówno historia kolonialna, jak i nowe
wojny24
pokazują, że przemoc w żadnym
wypadku nie zniknęła. Paradoksalnie jednak
zaufanie do cywilizacyjnego poziomu nowo-
czesności można utrzymać tylko wówczas,
gdy nie będzie ona zaliczana do normalnego
stanu, do rutynowego funkcjonowania. Dla-
tego też uważamy, że nie mamy do czynienia
z przemocą i jesteśmy ostentacyjnie wstrzą-
śnięci, gdy zostanie użyta.
W uniwersum celowej racjonalności
i wszechobecnego obowiązku oraz umiejętno-
ści uzasadniania działań społecznych prze-
moc autoteliczna wydaje się czymś dziwnie
nie na miejscu, czymś, co różni się od wszyst-
kiego innego w obszarze społecznym. Ale czy
wymaga uzasadnienia na przykład fa k t, że
ludzie mają potrzeby seksualne? Czy ludzie
szukają wytłumaczenia dla tego, że chcą jeść,
pić, oddychać? We wszystkich tych głównych
obszarach ludzkiej egzystencji wątpliwości
często budzi sposób, w jaki ludzie próbują
zaspokajać swoje potrzeby, a także formy,
24
M. Kaldor, New and Old Wars: Organised Violence in a Global
Era, Cambridge 2006; H. Münkler, Über den Krieg. Stationen
der Kriegsgeschichte im Spiegel ihrer theoretischen Reflexion,
Weilerswist: Velbrück Wissenschaft, 2003.
autoportret 3 [46] 2014 | 12
10. Przemoc – jeśli wydaje się to uzasadnione sy-
tuacją kulturową i socjalną – jest stosowana
dosłownie przez wszystkie grupy: mężczyzn
i kobiety, wykształconych i niewykształco-
nych, katolików, protestantów i muzułma-
nów. Używanie przemocy jest działaniem
konstruktywnym – sprawca lub sprawczy-
ni osiągają w ten sposób cele i tworzą fakty:
narzucają innym swoją wolę, dzielą ludzi na
swoich i wykluczonych, kształtują władzę,
przywłaszczają sobie dobra pokonanych.
Przemoc jest bez wątpienia destrukcyjna dla
ich ofiar, ale nie dla nich samych.
Aby wytłumaczyć ekstremalne akty przemocy
w czasie wojny lub w instytucjach totalnych,
zbędne jest szukanie motywów. Wynika ono
bowiem z psychologicznie zrozumiałego,
ale całkowicie nienaukowego życzenia, by
sprawczynie i sprawcy w kontekście ekstre-
malnej przemocy mieli inne zasady moralne
niż my sami. To, że ktoś zabija bez motywu,
jest bez wątpienia bardziej niepokojące,
niż gdy ktoś ma osobiste powody, by mor-
dować – podobnie jak przemoc autoteliczna
zdaje się bardziej zatrważająca niż przemoc
instrumentalna. Fakt, że przemoc może być
stosowana z czystej bezmyślności, starającym
się zachować dystans obserwatorom ekstre-
malnych procesów przemocy wydaje się rów-
nie groźny, jak płynący z historii wniosek,
że przemoc, poniżanie i okradanie mogą być
normalnym zachowaniem społecznym. Jeżeli
jednak tak jest, poszczególne sprawczynie
i sprawcy nie potrzebują motywu. Robią po
prostu to, co się robi.
Tłumaczenie z niemieckiego:
agata Żukrowska
Artykuł powstał dla publikacji Gesellschaft – Gewalt Ver-
trauen. Jan Philipp Reemtsma zum 60. Geburstag pod redak-
cją Ulricha Bielefelda, Heinza Bude i Bernda Greinera,
Hamburger Verlag: Hamburg, 2012. W „Autoportrecie”
publikujemy pierwsze tłumaczenie tego tekstu.
jakie te potrzeby przybierają, jednak nigdy
nie wzbudza ich sam fakt, że chcą jeść, pić,
oddychać i uprawiać seks. Szukanie wytłu-
maczenia skierowane jest zatem na sposób,
ale nie na zasadniczy motyw. Być może tak
samo należałoby postępować w przypadku
przemocy. Przemoc, jak stwierdził Heinrich
Popitz, jest zawsze opcją działania społecz-
nego i z perspektywy filogenetycznej nie
może być inaczej: ostatecznie gatunek ludzki
przetrwał nie dzięki wolnej od panowania
komunikacji, lecz dzięki przemocy, jaką sto-
sował podczas polowania lub w stosunku do
konkurentów do pożywienia.
Nawet jeśli zachodnie społeczeństwa wpro-
wadziły prawdopodobnie największą dotąd
zmianę cywilizacyjną w rozwoju ludzkości
w postaci monopolizacji przemocy przez pań-
stwo, umożliwiającej bezpieczeństwo osobiste
i wolność w nieznanym dotąd stopniu, nie
oznacza to bynajmniej, że przemoc jako moż-
liwość społeczna zniknęła. Jej przeniesienie
na państwo sprawiło, że wprawdzie zmieniła
swoją formę, ale istnieje nadal i w każdej
chwili może z powrotem przekształcić się
w przemoc bezpośrednią. Ponadto, chociaż
monopolizacja przemocy reguluje główny ob-
szar społeczeństwa, czyli sprawy publiczne,
nie znaczy to wcale, że jednocześnie przemoc
zniknęła też z innych dziedzin życia społecz-
nego. Nadal istnieje przemoc domowa wobec
partnerek, partnerów, dzieci i zwierząt,
a także przemoc w odizolowanych przestrze-
niach społecznych, takich jak kościoły czy
internaty. W przestrzeni publicznej, takiej
jak stadiony, dyskoteki, puby, metro czy na
ulicy, dochodzi do bójek, napadów i gwałtów.
Obok istnieją regularne formy publicznego
stosowania przemocy poza państwowym
monopolem, na przykład w sportach walki
czy w inscenizacjach klubów sado-maso.
Wystarczy przejechać niemiecką autostradą,
by przekonać się o chronicznej gotowości do
przemocy, a czasem nawet zabijania, jaką wy-
kazują całkiem zwykli ludzie. Nie można już
wyobrazić sobie telewizji, kina czy gier kom-
puterowych bez przemocy; być może wraz
ze zwiększającym się oddaleniem przemocy
od codziennej rzeczywistości rośnie potrze-
ba przemocy stosowanej symbolicznie lub
zastępczo. I wreszcie na poziomie między-
państwowym droga do monopolu przemocy
wciąż jeszcze jest daleka. Innymi słowy,
przemoc z pewnością nie zniknęła także ze
społeczeństw, które uważają się za niemające
z nią do czynienia. Istnieje przez cały czas –
faktycznie lub potencjalnie.
Nadszedł czas na odmitologizowanie prze-
mocy. Grupa, technika, przestrzeń i czas
stanowią punkty odniesienia, według któ-
rych orientują się ludzie. W dominującym
najbliższym otoczeniu to, co robią żołnierze,
strażnicy czy gestapowcy, tylko w swoim
wymiarze egzystencjalnym różni się od tego,
co ludzie w nowoczesnych społeczeństwach
robią z a w s z e, gdy starają się wykonać
zadanie, jakie przed nimi postawiono. Nawet
gdy ktoś pracuje dla koncernu energetycz-
nego, towarzystwa ubezpieczeniowego czy
przedsiębiorstwa chemicznego, to „kapita-
lizm” nie odgrywa żadnej roli w realizacji
jego zadań, a gdy ktoś inny jako policjant
rejestruje sprawcę wykroczenia drogowe-
go lub jako komornik sądowy każe zabrać
telewizor, nie chodzi mu o przestrzeganie
„wolnościowego, demokratycznego porządku
konstytucyjnego”, lecz jedynie wykonuje
zadanie, które mu wyznaczono i które należy
do jego obowiązków. Żołnierze wykonują swo-
je zadania na wojnie, stosując przemoc, i jest
to jedyna cecha, jaka systemowo odróżnia ich
od robotników, pracowników i urzędników.
Również „produkty” ich pracy są inne niż
w cywilu: zabici i zniszczenia. Jednak fakt,
że powodują destrukcję, nie jest równoznacz-
ny z tym, że ich działanie jest destrukcyjne.
autoportret 3 [46] 2014 | 13