SlideShare une entreprise Scribd logo
1  sur  26
Télécharger pour lire hors ligne
SPIS TREŚCI


WPROWADZENIE
Niegodziwcy, głupcy, złoczyńcy i hipokryci
– jak oni mogą na siebie patrzeć? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .                9

ROZDZIAŁ 1
Dysonans poznawczy – siła napędowa samousprawiedliwiania . . . . . . . .                                        19

ROZDZIAŁ 2
Duma i uprzedzenie... oraz inne martwe punkty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .                         45

ROZDZIAŁ 3
Pamięć – stronniczy historyk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .            71

ROZDZIAŁ 4
Dobre intencje, marna nauka – zamknięta pętla diagnozy klinicznej . . . . .                                     97

ROZDZIAŁ 5
Prawo i nieporządek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .      127

ROZDZIAŁ 6
Zabójca miłości – samousprawiedliwianie w małżeństwie . . . . . . . . . . . . .                                157

ROZDZIAŁ 7
Krzywdy, konflikty i wojny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .       179

ROZDZIAŁ 8
Odpuścić i przyznać się do błędu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .               203

POSŁOWIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .   223
BIBLIOGRAFIA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .     225
INDEKS NAZWISK . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .         235
INDEKS RZECZOWY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .            239
WPROWADZENIE


       Niegodziwcy, głupcy,
       złoczyńcy i hipokryci
 – jak oni mogą na siebie patrzeć?

Prawdopodobnie administracje, w których pracowałem, popełniły pewne błędy.
                    Henry Kissinger, w reakcji na zarzuty, że dopuścił się zbrodni wojennych
                 w związku ze swoją rolą w działaniach Stanów Zjednoczonych w Wietnamie,
                    Kambodży i Ameryce Południowej w latach siedemdziesiątych XX wieku.



Jeśli z perspektywy czasu odkryjemy, że być może popełniono pewne błędy...
będzie mi niezwykle przykro.
                        Kardynał Edward Egan z Nowego Jorku, odnosząc się do biskupów,
                     którzy pozostali bezczynni wobec problemu molestowania seksualnego
                                                      dzieci przez katolickich duchownych.




Popełniono pewne błędy w przekazywaniu opinii publicznej i klientom informacji
dotyczących składników naszych frytek i smażonych ziemniaków.
                             Mc Donald’s, przepraszając hinduistów oraz innych wegetarian
  za niepoinformowanie ich o fakcie, że „aromat naturalny” w ziemniakach podawanych w re-
                                   stauracjach tej sieci zawiera zwierzęce produkty uboczne.




Pytanie tygodnia: Po czym można poznać, że skandal z udziałem prezydenta
jest poważny?
Popularność prezydenta w sondażach spada.
Atakują go media.
Opozycja wzywa do postawienia prezydenta w stan oskarżenia.
Członkowie jego partii zwracają się przeciwko niemu.
Biały Dom przyznaje: „Popełniono pewne błędy”.
                                            Bill Schneider w programie CNN „Inside Politics”
10              BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA)




     Jako istoty omylne, wszyscy mamy skłonność do usprawiedliwiania się
i uchylania od odpowiedzialności za działania, które okazały się szkodliwe, nie-
moralne albo głupie. Większość osób nigdy nie będzie podejmowała decyzji ma-
jących wpływ na życie i śmierć milionów ludzi, jednak niezależnie od tego, czy
następstwa naszych błędów są błahe, czy tragiczne, niewielkie czy na ogromną
skalę, większości nas bardzo trudno jest przyznać: „Pomyliłem się. Popełniłem
straszny błąd”. Im wyższa stawka – emocjonalna, finansowa lub moralna – tym
jest to trudniejsze.
     To jeszcze nie wszystko. W obliczu oczywistych dowodów na to, że nie mają
racji, ludzie na ogół nie zmieniają swojego punktu widzenia ani sposobu działa-
nia, lecz uzasadniają je z jeszcze większym zapałem. Nawet niezbite dowody
rzadko okazują się wystarczające, aby przebić mentalny pancerz samousprawie-
dliwiania. Kiedy zaczynaliśmy pracę nad tą książką, symbolem „kurczowego
trzymania się zdyskredytowanych poglądów” był George W. Bush. Bush nie miał
racji, kiedy twierdził, że Saddam Husajn dysponuje bronią masowej zagłady; że
Saddam jest powiązany z Al−Kaidą; że Irakijczycy będą tańczyć na ulicach na po-
witanie żołnierzy amerykańskich; oraz że wojna w Iraku zakończy się bardzo szy-
bko, a jej koszty finansowe będą stosunkowo niewielkie. Wreszcie, pomylił się
w słynnym przemówieniu, jakie wygłosił podczas konferencji prasowej sześć
miesięcy po rozpoczęciu inwazji, kiedy to oświadczył (stojąc pod transparentem,
na którym napisano wielkimi literami: MISJA WYKONANA), że „główne dzia-
łania bojowe w Iraku zostały zakończone”.
     W tym czasie z ogromnym zainteresowaniem analizowaliśmy wypowiedzi
prasowe komentatorów z prawej i z lewej strony sceny politycznej, którzy zaczęli
się zastanawiać, jak by to było mieć prezydenta, który przyznaje się do błędów.
Publicysta konserwatywny George Will oraz komentator liberalny Paul Krugman
wspólnie zaapelowali do Busha, żeby przyznał się do błędu, ale prezydent nie
ustąpił. W roku 2006, kiedy Irak pogrążał się w wojnie domowej, a szesnaście
amerykańskich agencji wywiadowczych sporządziło sprawozdanie, z którego wy-
nikało, że okupacja tego kraju przyczyniła się do nasilenia fundamentalizmu is-
lamskiego i wzrostu zagrożenia terroryzmem, podczas spotkania z grupą konser-
watywnych publicystów Bush oświadczył: „Nigdy nie byłem bardziej pewny, że
decyzje, które podjąłem, były słuszne”1. Oczywiście Bush musiał uzasadnić wojnę,

     1  „Spy Agencies Say Iraq War Worsens Terrorism Threat”, The New York Times, 24 września 2006; wy-
     powiedź Busha skierowaną do konserwatywnych komentatorów politycznych, przytoczył jeden z nich,
     Max Boot, w artykule „No Room for Doubt in the Oval Office”, Los Angeles Times, 20 września 2006.
     Szczegółowe informacje dotyczące publicznych wypowiedzi George’a Busha na temat wojny w Iraku zna-
     leźć można w: Rich, 2006. 25 maja 2006 roku, kiedy jego poparcie w sondażach spadło poniżej 30%, Bush
     wreszcie przyznał, że w jednej kwestii w pewnym sensie nie miał racji. Nie chodziło mu o wojnę ani o któ-
     rąkolwiek ze związanych z nią decyzji, ale o dobór słów. Bush przyznał, że kiedy używał „twardych słów”,
     takich jak: „No, dalej, pokażcie, co umiecie” czy też: „Poszukiwani żywi lub martwi”, „w niektórych czę-
     ściach świata jego wypowiedzi mogły zostać błędnie zinterpretowane”. W październiku 2006 roku, na krót-
     ko przed wyborami w połowie kadencji prezydenckiej, Biały Dom poinformował, że Bush rezygnuje ze
NIEGODZIWCY, GŁUPCY, ZŁOCZYŃCY I HIPOKRYCI – JAK ONI MOGĄ NA SIEBIE PATRZEĆ?                     11




którą jego administracja prowadziła w Iraku. Zainwestował w nią zbyt wiele – ty-
siące ofiar śmiertelnych i, jak wynika z ostrożnych oszacowań Amerykańskiego
Instytutu Przedsiębiorczości z roku 2006, co najmniej bilion dolarów – aby postą-
pić inaczej. Dlatego kiedy jego pierwotne przesłanki do rozpoczęcia tej wojny
okazały się fałszywe, znalazł nowe powody: pozbycie się „bardzo złego człowie-
ka”, walka z terroryzmem, działanie na rzecz pokoju na Bliskim Wschodzie,
uczynienie z Iraku kraju demokratycznego, podwyższenie poziomu bezpieczeń-
stwa Stanów Zjednoczonych oraz dokończenie „misji, za którą nasi żołnierze od-
dali życie”. Innymi słowy, musimy nadal prowadzić tę wojnę, ponieważ ją rozpo-
częliśmy.
    Politycy to najbardziej widoczni specjaliści w dziedzinie samousprawiedli-
wiania, dlatego dostarczają nam niezwykle spektakularnych przykładów takich
działań. Po mistrzowsku opanowali sztukę przemawiania w stronie biernej. Przy-
ciśnięci do muru, niechętnie przyznają się do błędu, lecz nie biorą za niego od-
powiedzialności. No dobrze, przyznaję, zostały popełnione pewne błędy, ale nie
przeze mnie, tylko przez kogoś innego, kto pozostanie bezimienny2. Kiedy Henry
Kissinger powiedział, że „administracja”, w której pracował, mogła popełnić
pewne błędy, wydawał się nie pamiętać, że jako doradca do spraw bezpieczeń-
stwa narodowego i (jednocześnie) sekretarz stanu, to on był ową administracją.
To samousprawiedliwienie pozwoliło mu przyjąć pokojową Nagrodę Nobla
z podniesionym czołem i z czystym sumieniem.
    Przyglądając się zachowaniom polityków, odczuwamy rozbawienie, niepokój
lub przerażenie, jednak z perspektywy psychologicznej ich działania w gruncie
rzeczy nie różnią się od sposobu, w jaki większości nas zdarza się postępować
w życiu prywatnym (choć oczywiście następstwa ich działań są zupełnie inne).
Tkwimy w nieszczęśliwym związku albo po prostu w takim, który zmierza do-
nikąd, tylko dlatego, że zainwestowaliśmy mnóstwo czasu w zbudowanie owej
relacji. Zdecydowanie za długo nie zmieniamy otępiającej pracy, ponieważ szu-
kamy wszelkich możliwych powodów, z jakich warto w niej pozostać, i jesteśmy


 swojej strategii „trzymania się wyznaczonego kursu”, ponieważ mogła być ona odbierana jako dowód na
 to, iż Biały Dom nie jest elastyczny w kwestii irackiej. Mimo to podczas konferencji prasowej, która odby-
 ła się 25 października, kiedy przemoc w Iraku osiągnęła rekordowo wysoki poziom, Bush oświadczył, że
 nie zamierza istotnie zmieniać swojej strategii i że jest zdecydowany „zrobić to, co do niego należy”. Kiedy
 zapytano go, czy Stany Zjednoczone wygrywają wojnę w Iraku, odparł: „Z całą pewnością, wygrywamy”.
 2 Na stronie internetowej Amerykańskiego Projektu Prezydenckiego, www.presidency.ucsb.edu/ws/in-

 dex.php, znaleźć można udokumentowaną listę wszystkich wypowiedzi amerykańskich prezydentów, za-
 wierających zwrot „popełniono pewne błędy” (mistakes were made). To długa lista. Bill Clinton użył tego
 zwrotu, zabiegając o wsparcie finansowe kampanii wyborczej Demokratów, a później żartował z jego po-
 pularności i z użycia strony biernej, podczas kolacji dla dziennikarzy pracujących w Białym Domu. Spośród
 wszystkich amerykańskich prezydentów najczęściej używali tego zwrotu Richard Nixon i Ronald Reagan,
 pierwszy z nich – żeby zbagatelizować bezprawne działania związane z aferą Watergate, a drugi – aby
 uczynić to samo w odniesieniu do afery Iran−Contra. Warto także przeczytać znakomity esej Charlesa Bax-
 tera „Dysfunctional Narratives: or: Mistakes were made” w: Baxter, 1997.
12         BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA)




niezdolni do trzeźwej oceny korzyści wynikających z odejścia. Kupujemy rozpa-
dający się samochód, ponieważ wygląda wspaniale, wydajemy tysiące dolarów,
żeby utrzymać go na chodzie, a później wydajemy jeszcze więcej, aby uzasadnić
tę nieudaną inwestycję. Przekonani o swojej racji, wszczynamy kłótnię z krew-
nym lub znajomym z powodu rzeczywistej albo wyimaginowanej zniewagi, a mi-
mo to uważamy się za ludzi dążących do zgody – jeśli tylko druga strona przepro-
si i wynagrodzi nam poniesioną stratę.
     Samousprawiedliwianie nie jest tożsame z kłamaniem czy też wymyślaniem
wymówek. Oczywiście ludzie często kłamią albo opowiadają niestworzone histo-
rie, żeby uniknąć wściekłości kochanka, rodzica czy pracodawcy; uniknąć pozwu
sądowego bądź kary więzienia; zapobiec utracie twarzy; uniknąć wyrzucenia
z pracy; albo utrzymać się przy władzy. Jest jednak wielka różnica między słowa-
mi mężczyzny, który stara się przekonać opinię publiczną o czymś, co – jak do-
skonale wie – jest nieprawdą („Nigdy nie uprawiałem seksu z tą kobietą”; „Nie
jestem oszustem”), a procesem, w którego toku ów człowiek stara się przekonać
sam siebie, że to, co zrobił, było dobre. W pierwszej z tych sytuacji ów mężczy-
zna kłamie i wie, że kłamie, aby ocalić swoją skórę. W drugiej – oszukuje sam
siebie. To dlatego samousprawiedliwianie jest bardziej niebezpieczne niż zwy-
czajne kłamstwo. Pozwala nam nabrać przekonania, że to, co zrobiliśmy, było
najlepszym z możliwych rozwiązań. Jeśli się nad tym zastanowić, postąpiliśmy
tak, jak należało. „Nie mogłem zachować się inaczej”. „Tak naprawdę to było
świetne rozwiązanie problemu”. „Zrobiłem to dla dobra kraju”. „Ci dranie na to
zasłużyli”. „Mam do tego prawo”.
     Samousprawiedliwianie nie tylko minimalizuje nasze błędy i złe decyzje, ale
także sprawia, że chociaż wszyscy wokół widzą naszą hipokryzję, my sami jej nie
dostrzegamy. Pozwala nam wytyczyć granicę między własnymi potknięciami mo-
ralnymi a błędami innych oraz zatrzeć rozbieżności między naszymi działaniami
a przekonaniami moralnymi. Aldous Huxley miał rację, kiedy powiedział: „Za-
pewne nie istnieje ktoś taki, jak świadomy hipokryta”. Wydaje się mało prawdo-
podobne, że Newt Gingrich powiedział sobie: „Ależ ze mnie hipokryta! Wścieka-
łem się z powodu romansu Billa Clintona, chociaż w tym czasie sam zdradzałem
żonę”. Podobnie znany kaznodzieja Ted Haggard wydawał się nie dostrzegać
własnej hipokryzji, kiedy publicznie pomstował na homoseksualistów, a równo-
cześnie czerpał przyjemność z homoseksualnego związku z męską prostytutką.
     Każdy z nas wytycza własne granice moralne i stara się je uzasadnić. Na przy-
kład, czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się nieco zawyżyć koszty uzyskania przycho-
du w zeznaniu podatkowym? Bardzo możliwe, że taki zabieg rekompensuje rze-
czywiście poniesione koszty, o których zapomniałeś, a poza tym byłbyś głupcem,
gdybyś tego nie zrobił, skoro wszyscy tak postępują. A może nie zgłosiłeś jakichś
dodatkowych dochodów? Masz do tego prawo, zważywszy na ogromne kwoty
trwonione przez rząd na kosztowne inicjatywy lokalne oraz inne programy, któ-
rych nie możesz ścierpieć. Czy pisałeś w pracy prywatne e−maile albo surfowałeś
NIEGODZIWCY, GŁUPCY, ZŁOCZYŃCY I HIPOKRYCI – JAK ONI MOGĄ NA SIEBIE PATRZEĆ?        13



po internecie w czasie, gdy powinieneś się zajmować sprawami służbowymi? To
są dodatkowe korzyści związane z tą pracą, poza tym w ten sposób protestujesz
przeciwko głupim zasadom obowiązującym w Twojej firmie, a zresztą szef i tak
nie docenia dodatkowej pracy, jaką codziennie wykonujesz.
    Podczas pobytu w hotelu Gordon Marino, profesor filozofii i etyki, upuścił
pióro i poplamił atramentem jedwabne prześcieradło. Zdecydował, że musi po-
wiedzieć o tym kierownikowi hotelu, ale był bardzo zmęczony i nie miał ochoty
płacić za szkodę. Tamtego wieczoru spotkał się z przyjaciółmi i poprosił ich o ra-
dę. „Jeden z nich powiedział mi, żebym skończył z tym fanatyzmem moralnym”
– wspomina Marino. „Twierdził, że kierownictwo hotelu wlicza takie wypadki
w cenę pokojów. Szybko przekonał mnie, że nie powinienem zawracać głowy
kierownikowi. Doszedłem do wniosku, że gdybym rozlał atrament w rodzinnym
pensjonacie, natychmiast zgłosiłbym to właścicielowi, ale ten hotel należy prze-
cież do dużej sieci, więc... bla, bla, bla, oszukiwałem samego siebie. Ostatecznie
zostawiłem kartkę z informacją o plamie w recepcji, kiedy się wymeldowałem”3.
    Ale – powiesz może – wszystkie te usprawiedliwienia są słuszne. Ceny poko-
jów hotelowych rzeczywiście zawierają koszty naprawy szkód powodowanych
przez niezdarnych gości! Rząd marnotrawi pieniądze! Moja firma zapewne nie
miałaby nic przeciwko temu, że spędzam trochę czasu na pisaniu prywatnych e-
−maili, jeśli tylko dobrze wykonuję swoją pracę! Nie ma znaczenia, czy twierdze-
nia te są zgodne z prawdą, czy fałszywe. Kiedy przekraczamy takie granice, uspra-
wiedliwiamy zachowania, które – o czym doskonale wiemy – są niewłaściwe,
żebyśmy mogli nadal uważać się za ludzi uczciwych, a nie za złodziei czy przestęp-
ców. Niezależnie od tego, czy chodzi o niewielkie wykroczenie, na przykład popla-
mienie atramentem hotelowego prześcieradła, czy też o poważne przestępstwo, ta-
kie jak defraudacja, mechanizm samousprawiedliwiania pozostaje taki sam.
    Pomiędzy świadomym kłamstwem mającym zwieść innych a nieświadomym
samousprawiedliwianiem, które omamia nas samych, znajduje się fascynująca
szara strefa patrolowana przez nierzetelnego, stronniczego historyka – naszą pa-
mięć. Wspomnienia często kształtują się pod wpływem egotyzmu atrybucyjnego
– naszej skłonności do przypisywania sobie zasługi za własne sukcesy i do uchy-
lania się od odpowiedzialności za swoje niepowodzenia – który zaciera kontury
zdarzeń, łagodzi nasze winy i zniekształca zapis naszych doświadczeń. Kiedy ba-
dacze pytają mężów i żony, jaką część prac domowych wykonują, żony odpowia-
dają: „Pan chyba żartuje! Robię prawie wszystko, co najmniej 90%”. Mężowie
zaś twierdzą: „Robię bardzo dużo, jakieś 40%”. Chociaż badane małżeństwa róż-
nią się pod względem konkretnych wartości liczbowych, to jednak suma tych
dwóch liczb zawsze wyraźnie przekracza 1004. Kuszący wydaje się wniosek, że

  3 Marino, 2004.
  4 Informacje na temat egotyzmu atrybucyjnego (oraz wspomnianego badania dotyczącego prac domo-
  wych) znaleźć można w: Ross i Sicoly, 1979; zob. też: Thompson i Kelley, 1981.
14             BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA)




jedno z małżonków kłamie, ale jest dużo bardziej prawdopodobne, że każde
z nich zapamiętuje zdarzenia w sposób wyolbrzymiający własne zasługi.
     Z czasem, w miarę jak egotyczne zniekształcenia pamięci przyczyniają się do
zapominania przeszłych zdarzeń lub do przechowywania ich wypaczonych wspo-
mnień, możemy – krok po kroku – uwierzyć we własne kłamstwa. Wiemy, że zro-
biliśmy coś złego, ale stopniowo nabieramy przekonania, że stało się to nie tylko
z naszej winy, a sytuacja była bardzo złożona. Zaczynamy umniejszać własną od-
powiedzialność, okrawając ją tak długo, aż stanie się ledwie widocznym cieniem
samej siebie. W krótkim czasie przekonujemy samych siebie i zaczynamy na-
prawdę wierzyć w to, co wcześniej mówiliśmy publicznie. John Dean, doradca
prawny Białego Domu za prezydentury Richarda Nixona – człowiek, który ujaw-
nił spisek mający na celu ukrycie bezprawnych działań związanych z aferą Water-
gate, wyjaśnił, jak działa ów proces:

Dziennikarka: Twierdzi pan, że ludzie, którzy wymyślali te historie, wierzyli we
              własne kłamstwa?
       Dean: Tak. Jeśli powtarzałeś coś wystarczająco często, stawało się to
              prawdą. Na przykład, kiedy prasa dowiedziała się o nielegalnym
              podsłuchiwaniu rozmów dziennikarzy i pracowników Białego
              Domu, a kategoryczne zaprzeczenia nie przyniosły pożądanego
              skutku, zaczęto twierdzić, że była to sprawa bezpieczeństwa na-
              rodowego. Jestem pewien, że wiele osób naprawdę wierzyło, iż
              owe podsłuchy służyły bezpieczeństwu narodowemu. To nie-
              prawda. Wymyślono to jako usprawiedliwienie już po fakcie.
              Jednak, proszę zrozumieć, kiedy ludzie powtarzali tę bajeczkę,
              naprawdę w nią wierzyli5.

Podobnie jak Nixon, Lyndon Johnson był mistrzem samousprawiedliwiania. We-
dług autora jego biografii, Roberta Caro, kiedy Johnson w coś uwierzył, był
skłonny wierzyć w to „całkowicie, z pełnym przekonaniem, niezależnie od ujaw-
nionych faktów i od swych wcześniejszych poglądów”. George Reede, jeden
z asystentów Johnsona, powiedział: „Miał niezwykłą umiejętność przekonywania
samego siebie, że wyznaje zasady, jakie powinien wyznawać – w danym momen-
cie. Było coś ujmującego w zranionej niewinności, z jaką odnosił się do wszyst-
kich, którzy przedstawiali mu dowody na to, że w przeszłości wyrażał zupełnie
inne poglądy. To nie było zamierzone. (...) Miał fantastyczną umiejętność prze-
konywania samego siebie, że „prawda” wygodna w danym momencie jest praw-
dą absolutną, a wszystko, co stoi z nią w sprzeczności, to tylko wykręt jego
przeciwników. Siłą woli dosłownie zmuszał swoje pragnienia, aby stawały się

     5 John Dean, wywiad przeprowadzony przez Barbarę Cady dla Playboya, styczeń 1975, s. 65–80. Cytat

     pochodzi ze s. 78.
NIEGODZIWCY, GŁUPCY, ZŁOCZYŃCY I HIPOKRYCI – JAK ONI MOGĄ NA SIEBIE PATRZEĆ?   15



rzeczywistością”6. Chociaż zwolennicy Johnsona uważali tę cechę jego charakte-
ru za „ujmującą”, mogła ona być jednym z najważniejszych powodów, z jakich
Johnson nie potrafił wydobyć Stanów Zjednoczonych z bagna wojny w Wietna-
mie. Prezydenta, który usprawiedliwia swoje działania wyłącznie przed opinią
publiczną, można nakłonić do zmiany postępowania. Prezydent, który usprawie-
dliwia swoje działania przed samym sobą, wierząc, że poznał prawdę, staje się
niezdolny do skorygowania swoich błędów.
    Sudańskie plemiona Nuer i Dinka mają osobliwą tradycję. Usuwają swoim
dzieciom stałe przednie zęby – aż sześć zębów dolnych i dwa górne – co powodu-
je cofnięcie się podbródka, opadnięcie dolnej wargi oraz zaburzenia mowy. Praw-
dopodobnie początki tej praktyki sięgają czasów, kiedy ludzie często chorowali
na tężec (szczękościsk, który sprawia, że chory nie jest w stanie rozewrzeć szczęk).
Członkowie lokalnych plemion zaczęli usuwać przednie zęby sobie i swoim dzie-
ciom, żeby móc przyjmować płyny przez powstałą w ten sposób lukę. Epidemia
szczękościsku już dawno się zakończyła, a jednak Nuerowie i Dinkowie nadal
wyrywają swoim dzieciom przednie zęby7.
    W roku 1847 Ignac Semmelweiss zaczął nakłaniać innych lekarzy, żeby
myli ręce przed przyjęciem porodu. Doszedł do wniosku, że podczas wykony-
wania sekcji zwłok kobiet, które zmarły na skutek gorączki połogowej, dłonie
lekarzy zostają skażone jakąś „śmiertelną trucizną”, która później zostaje prze-
niesiona na kobiety rodzące (nie znał dokładnego mechanizmu, ale jego przy-
puszczenie było trafne). Kiedy Semmelweiss nakazał swoim studentom, żeby
myli ręce antyseptycznym roztworem chloru, śmiertelność kobiet wskutek go-
rączki połogowej gwałtownie spadła. Mimo to inni lekarze nie przyjęli twarde-
go dowodu przedstawionego im przez Semmelweissa – mniejszej śmiertelności
wśród jego pacjentek8. Dlaczego nie przyjęli odkrycia Semmelweissa z rado-
ścią, dziękując mu wylewnie za znalezienie przyczyny tak wielu niepotrzeb-
nych zgonów?
    Po II wojnie światowej Ferdinand Lundberg i Marynia Farnham opublikowali
bestseller zatytułowany Modern Woman: The Lost Sex (Współczesna kobieta
– zgubiona płeć), w której dowodzili, że kobieta odnosząca sukcesy w „męskich
dziedzinach” może sprawiać wrażenie osoby, której powiodło się w „pierwszej li-
dze”, ale płaci za to ogromną cenę. „Musi poświęcić swoje najgłębsze, instynk-
towne pragnienia. Kobiecy temperament nie jest przystosowany do tego rodzaju
ostrej, brutalnej rywalizacji. To ją niszczy – zwłaszcza w sferze uczuć”, a ponadto
może prowadzić do oziębłości: „Nieustannie rywalizując z mężczyznami i odma-
wiając odgrywania ról, które choćby w niewielkim stopniu wiążą się z uległością,
wiele kobiet odkryło, że ich zdolność do doznawania przyjemności seksualnej

  6   Caro, 2002, s. 886.
  7   Mangan, 2005.
  8   Zob. np. Nuland, 2003.
16                 BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA)




wyraźnie osłabła”9. W ciągu kolejnej dekady Marynia Farnham, która uzyskała
tytuł doktora medycyny na Uniwersytecie Minnesoty, a następnie kontynuowała
studia w Harvard Medical School, zrobiła karierę na przekonywaniu innych ko-
biet do rezygnacji z kariery zawodowej. Czy nie obawiała się, że stanie się ozię-
bła i zniszczy swoje najgłębsze, instynktowne dążenia?
     Departament policji hrabstwa Kern w stanie Kalifornia aresztował emeryto-
wanego dyrektora szkoły średniej, Patricka Dunna, pod zarzutem zabójstwa żony.
Policja przesłuchała dwie osoby, które złożyły sprzeczne zeznania. Jednym ze
świadków była kobieta, która nigdy wcześniej nie była karana i nie miała osobi-
stych motywów, aby kłamać na temat podejrzanego. Co więcej, prawdziwość jej
relacji potwierdzały zapisy w kalendarzu i zeznania jej szefa. Drugim świadkiem
był notoryczny przestępca, któremu groziła kara sześciu lat więzienia i który po-
stanowił złożyć zeznania obciążające Dunna w ramach układu z prokuratorem,
niedysponujący żadnymi dowodami na potwierdzenie prawdziwości swoich słów.
Śledczy musieli wybrać, czy uwierzyć kobiecie (a co za tym idzie – uznać Dunna
za niewinnego), czy też notorycznemu przestępcy (i oskarżyć Dunna o zabój-
stwo). Postanowili uwierzyć przestępcy10. Dlaczego?
     Wyjaśnienie mechanizmów samousprawiedliwiania pozwoli nam znaleźć od-
powiedzi na wszystkie te pytania i zrozumieć wiele innych ludzkich zachowań,
które w innym wypadku wydawałyby się niepojęte lub szalone. Będziemy mogli
odpowiedzieć na pytanie, które zadaje sobie tak wiele osób, widząc bezwzględ-
nych dyktatorów, chciwych prezesów korporacji, fanatyków religijnych, mordu-
jących w imię Boga, księży dopuszczających się molestowania seksualnego dzie-
ci, czy też ludzi, którzy podstępem pozbawiają swoje rodzeństwo należnej mu
części spadku: „Jak, u diabła, ci ludzie mogą na siebie patrzeć?”. Odpowiedź
brzmi: tak samo, jak my wszyscy.
     Samousprawiedliwianie pociąga za sobą korzyści i straty. Samo w sobie nie
jest złe. Pozwala nam spać spokojnie. Gdyby nie ono, bez końca skręcalibyśmy
się ze wstydu. Zadręczalibyśmy się z powodu drogi, której nie wybraliśmy, albo
dlatego, że źle pokierowaliśmy swoim życiem na drodze, którą zdecydowaliśmy
się podążać. Przeżywalibyśmy katusze niemal po każdej podjętej decyzji. Czy po-
stąpiłem właściwie? Czy poślubiłem odpowiednią osobę, kupiłem dobry dom,
wybrałem najlepszy samochód i właściwy zawód? Jednak bezmyślne samouspra-
wiedliwianie może – niczym ruchome piaski – wciągać nas coraz głębiej, pogar-
szając naszą sytuację. Utrudnia nam dostrzeżenie własnych błędów, nie mówiąc
już o ich naprawieniu. Zniekształca rzeczywistość, uniemożliwia uzyskanie
wszystkich potrzebnych danych i dokonanie trzeźwej oceny sytuacji. Pogłębia
nieporozumienia między kochankami, przyjaciółmi i całymi narodami. Nie po-
zwala nam się uwolnić od szkodliwych nałogów. Ułatwia winowajcom uchylanie

     9    Lundberg i Farnham, 1947), s. 11 (cytat pierwszy) i s. 120 (cytat drugi).
     10   Humes, 1999.
NIEGODZIWCY, GŁUPCY, ZŁOCZYŃCY I HIPOKRYCI – JAK ONI MOGĄ NA SIEBIE PATRZEĆ?   17



się od odpowiedzialności za ich niecne postępki. Wreszcie, powstrzymuje wielu
specjalistów przed zmianą przestarzałych postaw i procedur, które mogą szkodzić
dobru publicznemu.
    Każdy z nas popełnia błędy. Możemy jednak powiedzieć: „Coś jest nie tak.
To nie ma sensu”. Błądzić jest rzeczą ludzką, ale każdy, kto popełnił błąd, może
wybrać między ukryciem go a przyznaniem się do jego popełnienia. Ta decyzja
ma kluczowe znaczenie dla naszych dalszych działań. Bez przerwy słyszymy, że
powinniśmy się uczyć na własnych błędach, ale jak możemy się czegokolwiek
nauczyć, jeśli nie przyznamy, że zrobiliśmy coś złego? Żeby móc wyciągać z wła-
snych błędów konstruktywne wnioski, musimy się nauczyć rozpoznawać syreni
śpiew samousprawiedliwiania. W następnym rozdziale przyjrzymy się dysonan-
sowi poznawczemu – wbudowanemu w naszą naturę mechanizmowi psycholo-
gicznemu, który wywołuje samousprawiedliwianie oraz chroni nasze niewzruszo-
ne przekonania, wysoką samoocenę i poczucie przynależności do grup. W kolej-
nych rozdziałach omówimy najbardziej szkodliwe skutki samousprawiedliwiania
– wyjaśnimy, w jaki sposób ów mechanizm nasila uprzedzenia i korupcję, znie-
kształca pamięć, zmienia profesjonalną pewność w arogancję, tworzy i utrwala
niesprawiedliwość, wypacza miłość oraz powoduje waśnie i konflikty.
    Dobra wiadomość jest taka, że dzięki zrozumieniu, jak działa ów mechanizm,
możemy go unieszkodliwić. Dlatego w ostatnim rozdziale zastanowimy się, po ja-
kie rozwiązania możemy sięgać – dla własnego dobra, dla dobra naszych związ-
ków z innymi i całego społeczeństwa. Zrozumienie jest pierwszym krokiem ku
znalezieniu rozwiązań, które pociągną za sobą zmiany i wybawienie. Właśnie dla-
tego napisaliśmy tę książkę.
ROZDZIAŁ 3


       Pamięć – stronniczy historyk


To, co (...) z wielkim przekonaniem nazywamy pamięcią, (...) w rzeczywistości
jest formą opowiadania historii, które nieustannie odbywa się w naszym umyśle
i często zmienia się w miarę opowiadania.
                                                       autor pamiętników i wydawca, William Maxwell


Wiele lat temu, za prezydentury Jimmy’ego Cartera, Gore Vidal wystąpił w pro-
gramie „Today”, w którym udzielił wywiadu gospodarzowi programu, Tomowi
Brokawowi. Według Vidala Brokaw rozpoczął od zdania: „Napisał pan sporo
o biseksualizmie...”, ale Vidal przerwał mu słowami: „Tom, pozwól, że coś ci po-
wiem o tych porannych programach. Jest za wcześnie, żeby rozmawiać o seksie.
Nikt nie chce o tym słuchać o tej porze, a jeśli nawet kogoś to interesuje, to
z pewnością właśnie uprawia seks. Nie poruszaj tego tematu”. „No tak, hm, ale
przecież napisałeś mnóstwo o biseks...”. Vidal ponownie mu przerwał, mówiąc,
że jego nowa książka nie ma nic wspólnego z biseksualizmem i że wolałby poroz-
mawiać o polityce. Brokaw spróbował jeszcze raz, ale Vidal i tym razem nie pod-
chwycił tematu. Powiedział: „Porozmawiajmy lepiej o Carterze. (...) Co on robi
z tymi brazylijskimi dyktatorami, którzy udają miłujących wolność, demokratycz-
nych przywódców?”. W ten oto sposób rozmowa zeszła na Cartera, któremu obaj
panowie poświęcili całą resztę wywiadu. Kilka lat później, kiedy Brokaw prowa-
dził program „Nightly News”, dziennikarz tygodnika „Time” napisał artykuł na
jego temat. Reporter zapytał Brokawa o najtrudniejsze wywiady, jakie przepro-
wadził w swojej karierze. Brokaw wybrał tamtą rozmowę z Gore’em Vidalem:
„Chciałem porozmawiać z nim o polityce – wspominał – a on się upierał, żeby-
śmy rozmawiali o biseksualizmie”.
    „Było zupełnie na odwrót – zaoponował Vidal – Brokaw przekręcił fakty, że-
by zrobić ze mnie czarny charakter tej historii” 1.

  1 Cyt. w: Plimpton, 1997, s. 306. Autorów tej książki bardziej przekonuje wersja Vidala, który bez skrępo-

  wania rozmawiał na oba te tematy – biseksualizmu i polityki – a zatem nie miał motywacji do zniekształca-
  nia swoich wspomnień.
72              BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA)




    Czy Tom Brokaw rzeczywiście chciał przedstawić Gore’a Vidala jako czarny
charakter? Czy Brokaw kłamał, jak sugerował Vidal? To mało prawdopodobne.
Przecież sam wybrał historię, którą postanowił opowiedzieć reporterowi „Ti-
me’a”. Mógł wybrać którykolwiek z trudnych wywiadów, jakie przeprowadził
w swojej długiej karierze, dlaczego więc miałby opowiadać historię, która wyma-
gała koloryzowania bądź kłamstwa? Przecież wiedział, że dziennikarz może
sprawdzić oryginalny zapis tamtej rozmowy. Brokaw przeinaczył fakty nieświa-
domie, nie dlatego, że chciał ukazać Vidala w złym świetle, lecz dlatego, iż sam
pragnął wypaść jak najlepiej. Jako nowy gospodarz poważnego programu infor-
macyjnego spostrzegał zadawanie pytań dotyczących biseksualizmu jako niesto-
sowne. Wolał wierzyć (i pamiętać), że zawsze wybierał tematy o dużo większej
wartości intelektualnej, takie jak polityka.
    Kiedy dwie osoby zupełnie inaczej relacjonują to samo zdarzenie, obserwato-
rzy na ogół przypuszczają, że jedna z nich kłamie. Oczywiście niektórzy ludzie
rzeczywiście zmyślają lub koloryzują fakty, aby manipulować odbiorcami bądź
wprowadzić ich w błąd, tak jak uczynił to James Frey w swojej bestsellerowej
zmyślonej autobiografii Milion małych kawałków. Jednak większość nas zwykle
ani nie mówi całej prawdy, ani nie usiłuje celowo oszukać odbiorców. Nie kła-
miemy, lecz próbujemy się usprawiedliwić. Opowiadając swoje historie, dodaje-
my pewne szczegóły i pomijamy niewygodne fakty. Nieznacznie podrasowujemy
swoją opowieść, żeby przedstawić siebie w korzystnym świetle. Te niewielkie
modyfikacje zostają przyjęte tak dobrze, że następnym razem dodajemy nieco
więcej korzystnych dla siebie szczegółów. Usprawiedliwiamy kolejne białe kłam-
stewka, przekonując samych siebie, że uczyniły naszą historię bardziej interesują-
cą i przejrzystą, aż w końcu nasze wspomnienia stają się niezgodne z rzeczywi-
stym przebiegiem zdarzeń, lub nawet dotyczą czegoś, co się nigdy nie wydarzyło.
    W ten sposób pamięć staje się naszym osobistym, nieodłącznym historykiem,
który nieustannie usprawiedliwia nasze decyzje i działania. Psycholog społeczny
Anthony Greenwald doszedł do wniosku, że naszym Ja rządzi totalitarne ego, któ-
re bezlitośnie niszczy niepożądane informacje oraz – jak wszyscy totalitarni przy-
wódcy – zafałszowuje naszą historię, spisując ją z punktu widzenia zwycięzcy2.
Jednak w odróżnieniu od totalitarnego władcy, który przeinacza historię, żeby
przekazać swoją wersję przyszłym pokoleniom, totalitarne ego robi to dla siebie.
Historię spisują zwycięzcy, a kiedy tworzymy własną historię, czynimy to – po-
dobnie jak wielcy zdobywcy – żeby usprawiedliwić swoje działania, przedstawić
się w korzystnym świetle oraz podtrzymywać swoje zadowolenie z siebie i z tego,
co zrobiliśmy (bądź czego nie zrobiliśmy). Jeśli popełniono jakieś błędy, to nasza
pamięć utwierdza nas w przekonaniu, że popełnił je ktoś inny. Jeśli nawet tam by-
liśmy, to tylko w roli niewinnych obserwatorów.


     2   Greenwald, 1980.
PAMIĘĆ – STRONNICZY HISTORYK   73



    Na najprostszym poziomie pamięć wygładza zmarszczki dysonansu, torując
drogę dla błędu konfirmacji poprzez selektywne usuwanie informacji sprzecznych
z przekonaniami, do których jesteśmy przywiązani. Na przykład, gdybyśmy byli
istotami całkowicie racjonalnymi, to staralibyśmy się zapamiętywać mądre, roz-
sądne idee i nie obciążalibyśmy swojego umysłu głupotami. Ale z teorii dysonan-
su wynika, że chętnie zapominamy dobre argumenty wysuwane przez naszych
przeciwników, podobnie jak wyrzucamy z pamięci słabe argumenty tych, któ-
rzy są po naszej stronie. Niemądry argument, który ma przemawiać za trafnością
naszego stanowiska, wywołuje w nas dysonans, ponieważ podaje w wątpliwość
słuszność tego stanowiska bądź inteligencję ludzi, którzy się z nim zgadzają. Roz-
sądny argument wysunięty przez przeciwnika również wywołuje w nas dysonans,
ponieważ nasuwa podejrzenie, że – Boże broń! – druga strona może mieć rację,
a przynajmniej mówi coś, nad czym warto się poważnie zastanowić. Na podsta-
wie teorii dysonansu można przewidywać, że skoro niemądre argumenty po na-
szej stronie i rozsądne argumenty przeciwnika wywołują w nas dysonans, to nie
powinniśmy zbyt dobrze zapamiętywać takich argumentów, bądź też będziemy je
szybko zapominać. Trafność tego przypuszczenia potwierdzili Edward Jones i Ri-
ka Kohler w klasycznym eksperymencie dotyczącym postaw wobec desegrega-
cji w Północnej Karolinie w roku 19583. Każda ze stron pamiętała przekonujące
argumenty zgodne z własnym stanowiskiem i nieprzekonujące argumenty prze-
mawiające za słusznością poglądów przeciwnika. Żadna ze stron nie pamiętała
nieprzekonujących argumentów zgodnych z własnym stanowiskiem i przekonują-
cych argumentów przemawiających za słusznością poglądów przeciwnika.
    Oczywiście nasze wspomnienia bywają zdumiewająco szczegółowe i dokład-
ne. Pamiętamy pierwszy pocałunek i ulubionego nauczyciela. Pamiętamy historie
rodzinne, filmy, randki, statystyki meczów baseballowych oraz swoje upokorze-
nia i triumfy z okresu dzieciństwa. Pamiętamy najważniejsze wydarzenia składa-
jące się na historię naszego życia. Kiedy jednak pamięć nas zawodzi, nie są to po-
myłki przypadkowe. Codzienne, redukujące dysonans zniekształcenia pamięci
ułatwiają nam zrozumienie świata i miejsca, jakie w nim zajmujemy, chroniąc na-
sze decyzje i przekonania. Przeinaczenia te są jeszcze większe, kiedy u ich podło-
ża tkwi potrzeba zachowania spójności naszego pojęcia Ja; pragnienie, aby mieć
rację; potrzeba zachowania wysokiej samooceny; dążenie do usprawiedliwienia
własnych porażek lub błędnych decyzji; czy też chęć znalezienia przyczyny – naj-
lepiej tkwiącej bezpiecznie w przeszłości – naszych obecnych problemów4. Kon-
fabulacja, przeinaczanie faktów i zwykłe zapominanie to żołnierze pamięci, któ-
rzy są wysyłani na linię frontu, kiedy totalitarne ego chce nas chronić przed
cierpieniem i wstydem z powodu działań niezgodnych z naszym obrazem własnej
osoby: „Naprawdę to zrobiłem?”. To dlatego badacze pamięci uwielbiają cytować

  3   Jones i Kohler, 1959.
  4   Zob. np. Ross, 1989; Wilson i Ross, 200l; Ross i Wilson, 2003.
74         BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA)




Nietzschego: „Zrobiłem to – mówi moja pamięć. Nie mogłem tego zrobić – odpo-
wiada moja duma i pozostaje nieugięta. W końcu pamięć się poddaje”.


                    Zniekształcenia pamięci
Carol Tavris w dzieciństwie miała ulubioną książkę – Cudowne O autorstwa Ja-
mesa Thurbera – którą, jak pamięta, podarował jej ojciec, kiedy była małą dziew-
czynką. „Banda piratów opanowuje pewną wyspę i zabrania jej mieszkańcom wy-
powiadania słów zawierających O i używania przedmiotów, które mają w nazwie
tę literę” – wspomina Carol. „Doskonale pamiętam, jak ojciec czytał mi Cudowne
O i jak oboje zaśmiewaliśmy się do łez, wyobrażając sobie, jak nieśmiała Ofelia
Oliver wymawia swoje imię i nazwisko z pominięciem litery o. Pamiętam, jak
wraz z mieszkańcami wyspy próbowaliśmy odgadnąć czwarte słowo zawierające
literę o, którego nie wolno utracić (po słowach love – miłość, hope – nadzieja
i valor – odwaga), i jak mój tato przekomarzał się ze mną: Oregano? Orangutan?
Okulista? A później, całkiem niedawno, znalazłam swoje pierwsze wydanie Cu-
downego O. Książka ukazała się w roku 1957, rok po śmierci mojego ojca. Wpa-
trywałam się w tę datę z niedowierzaniem, wstrząśnięta niespodziewanym odkry-
ciem. Widocznie ktoś inny podarował mi tę książkę, ktoś inny mi ją czytał, ktoś
inny śmiał się razem ze mną z Felii Liver, ktoś inny chciał, żebym się domyśliła,
że czwarte słowo zawierające literę o to wolność (freedom). Ktoś, kogo zupełnie
nie pamiętam”.
     Ta krótka historia ilustruje trzy istotne fakty dotyczące naszej pamięci: to, jak
bardzo czujemy się zdezorientowani, kiedy okazuje się, że jakieś żywe, pełne
emocji i szczegółów wspomnienie jest z całą pewnością niezgodne z prawdą;
fakt, iż nawet jeśli jesteśmy całkowicie pewni, że nasze wspomnienie wiernie od-
zwierciedla rzeczywistość, to wcale nie musi tak być; oraz fakt, że zniekształcenia
pamięci wzmacniają nasze obecne uczucia i przekonania. „Mam pewne przekona-
nia dotyczące mojego ojca” – wyjaśnia Carol. „Widzę go jako serdecznego, peł-
nego ciepła człowieka, jako zabawnego i oddanego tatę, który uwielbiał mi czytać
i zabierał mnie na fascynujące wyprawy do bibliotek, jako miłośnika gry słów.
Nic więc dziwnego, że zakładałam – a raczej pamiętałam – iż to on czytał mi Cu-
downe O”.
     Metafory pamięci odpowiadają swoim czasom i aktualnemu poziomowi roz-
woju technicznego. Kilkaset lat temu filozofowie porównywali pamięć do mięk-
kiej tabliczki woskowej, która uwiecznia wszystko, co zostanie w niej odciśnięte.
Po wynalezieniu prasy drukarskiej ludzie zaczęli spostrzegać pamięć jako biblio-
tekę, w której przechowujemy zdarzenia i fakty (taki obraz pamięci nadal jest po-
wszechny wśród ludzi starszych, którzy często zastanawiają się, do której z zagra-
conych „przegródek” w swoim umyśle włożyli jakieś informacje). Po wynalezie-
niu kina i sprzętu nagrywającego ludzie zaczęli porównywać pamięć do kamery
ROZDZIAŁ 6


                 Zabójca miłości
             – samousprawiedliwianie
                  w małżeństwie

Miłość... to niezwykle trudne uświadomienie sobie realności czegoś innego niż
my sami.
                                                                     powieściopisarka Iris Murdoch


Kiedy William Butler Yeats ożenił się w roku 1917, ojciec przysłał mu serdeczny
list z gratulacjami. „Myślę, że małżeństwo pomoże Ci w rozwoju talentu poetyc-
kiego” – napisał. „Nie pozna natury ludzkiej, natury mężczyzny ani kobiety”, ten,
kto nigdy nie żył w małżeństwie, „w owym wymuszonym studium drugiego czło-
wieka”1. Małżonkowie są zmuszeni dowiedzieć się o sobie więcej, niż się spo-
dziewali (i – w wielu wypadkach – chcieli) dowiedzieć. W żadnym innym związ-
ku – nawet w relacjach z dziećmi i z rodzicami – nie dowiadujemy się tak dużo
o zachwycających i irytujących zwyczajach istot ludzkich, o ich sposobach radze-
nia sobie z frustracją i kryzysami oraz o ich osobistych, namiętnych pragnieniach.
A jednak – o czym wiedział John Butler Yeats – małżeństwo zmusza także każde
z małżonków do konfrontacji z samym sobą, mówi im więcej o tym, jak się za-
chowują w relacji z najbliższą osobą, niż kiedykolwiek się spodziewali (lub
chcieli) dowiedzieć. Żaden inny związek nie poddaje tak surowemu sprawdziano-
wi stopnia, w jakim jesteśmy gotowi być elastyczni, wybaczać, uczyć się i zmie-
niać – jeśli potrafimy się oprzeć pokusie samousprawiedliwiania.
     Benjamin Franklin, który radził: „Miej oczy szeroko otwarte przed ślubem
i półprzymknięte po nim”, zdawał sobie sprawę z potężnego oddziaływania dyso-
nansu w związkach intymnych. Najpierw partnerzy starają się uzasadnić swoją
decyzję o związaniu się ze sobą, a później – o pozostaniu w tym związku. Kiedy ku-
pujesz dom, natychmiast zaczynasz redukować odczuwany dysonans. Opowiadasz

  1  List Johna Buttlera Yeatsa do syna, Williama, 5 listopada 1917 roku. W: Finneran, Harper i Murphy
  (red.), 1977, s. 338.
158        BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA)




przyjaciołom o wspaniałych zaletach nowego domu – o drzewach za oknem,
o przestronności pomieszczeń, o oryginalnych starych oknach – minimalizując
jego wady: widok na parking, ciasny pokój gościnny, nieszczelne, spróchniałe
okna. W takiej sytuacji samousprawiedliwianie pozwoli Ci się cieszyć pięknym
nowym domem. Gdyby jeszcze, zanim się w nim zakochałeś, geolog powiedział
Ci, że klif, pod którym stoi, jest niestabilny i w każdej chwili może się osunąć,
przyjąłbyś tę informację i odszedł – smutny, ale nie zrozpaczony. Jeżeli jednak
ktoś ostrzeże Cię przed tym niebezpieczeństwem już po tym, jak zakochałeś się
w swoim nowym domu, wydałeś na niego fortunę – więcej, niż mogłeś sobie po-
zwolić – i wprowadziłeś się do niego ze swoim niechętnym kotem, to samo pragnie-
nie uzasadnienia podjętej decyzji może sprawić, że pozostaniesz w nim o wiele za
długo. Mieszkańcy domów stojących wzdłuż plaży w La Conchita w Kalifornii,
w cieniu klifów, które mają paskudny zwyczaj osuwać się na ich domostwa pod-
czas ulewnych zimowych deszczy, doświadczają nieustannego dysonansu, który
łagodzą, mówiąc: „To się na pewno nie powtórzy”. Ta myśl pozwala im pozostać
w swoich domach do kolejnego osunięcia się klifu.
    Związek z domem jest dużo prostszy niż związek z inną osobą. Przede wszys-
tkim jest to relacja jednokierunkowa. Dom nie może Cię oskarżyć o to, że jesteś
złym właścicielem lub że nie utrzymujesz go w należytym porządku, ale także nie
może wymasować Ci pleców po ciężkim dniu. Małżeństwo jest najważniejszą
wspólną decyzją w życiu większości ludzi, dlatego partnerzy są gotowi zrobić
wiele, żeby je utrzymać. Umiarkowana doza poślubnej redukcji dysonansu – kie-
dy to partnerzy patrzą na swój związek półprzymkniętymi oczami, podkreślając
jego zalety i nie dostrzegając jego wad – pozwala na zachowanie harmonii. Jed-
nak ten sam mechanizm skłania niektórych ludzi do pozostawania w związkach
będących psychologicznym odpowiednikiem La Conchity – związkach balansują-
cych na krawędzi katastrofy. Co łączy szczęśliwych do szaleństwa nowożeńców
z nieszczęśliwymi małżonkami, którzy od wielu lat żyją razem znużeni i pełni go-
ryczy? Niechęć do rozważenia informacji, które mogłyby wzbudzić w nich dyso-
nans. W poszukiwaniu potwierdzenia, że poślubili właściwą osobę, wielu nowo-
żeńców nie dostrzega lub nie bierze pod uwagę informacji, które mogą być
zapowiedzią przyszłych problemów czy nieporozumień: „Mój mąż dąsa się za
każdym razem, kiedy choć przez chwilę rozmawiam z innym mężczyzną. Jakie to
słodkie. To znaczy, że naprawdę mnie kocha”. „Ona ma takie swobodne podej-
ście do prowadzenia domu. To urocze, dzięki niej stanę się bardziej wyluzowa-
ny”. Nieszczęśliwi małżonkowie, którzy od lat tolerują okrucieństwo partnera, je-
go chorobliwą zazdrość lub poniżające traktowanie, również wkładają wiele
wysiłku w łagodzenie dysonansu. Aby uniknąć druzgocącej myśli, że zainwesto-
wali wiele lat, energii i argumentów w nieudaną próbę osiągnięcia chociażby po-
kojowego współistnienia, mówią sobie: „Wszystkie małżeństwa są takie. I tak nie
można na to nic poradzić. Zresztą w naszym związku jest dużo dobrego. Lepiej
zostać w trudnym małżeństwie niż żyć samotnie”.
ZABÓJCA MIŁOŚCI – SAMOUSPRAWIEDLIWIANIE W MAŁŻEŃSTWIE   159



    Samousprawiedliwianie nie dba o to, czy przynosi korzyści, czy sieje spusto-
szenie. Sprawia, że wiele małżeństw trwa pomimo trudności (na dobre lub na złe),
a inne się rozpadają (na dobre lub na złe). Między partnerami, początkowo pełny-
mi niczym niezmąconego optymizmu, z biegiem lat narasta poczucie bliskości
i miłości bądź przeciwnie – wytwarza się coraz większy dystans i wrogość. Dla
niektórych ludzi małżeństwo jest źródłem radości i pociechy, miejscem rozwoju
duchowego, związkiem, w którym rozkwitają jako jednostki i jako para. Dla in-
nych małżeństwo staje się źródłem kłótni i niezgody, miejscem stagnacji, relacją,
która tłamsi ich indywidualność i osłabia łączą ich więź. W tym rozdziale nie pró-
bujemy przekonać Czytelnika, że wszystkie związki można i trzeba uratować.
Pragniemy raczej pokazać, w jaki sposób samousprawiedliwianie może prowa-
dzić do tych dwóch całkowicie odmiennych skutków.
    Oczywiście niektóre małżeństwa rozpadają się z powodu jakiegoś katastrofal-
nego wyznania, aktu zdrady bądź przemocy, której jedno z małżonków nie jest
w stanie dłużej znosić lub ignorować. Jednak zdecydowana większość par rozcho-
dzi się powoli, stopniowo, w następstwie nasilającego się procesu obwiniania i sa-
mousprawiedliwiania. Każde z partnerów koncentruje się na tym, co druga osoba
robi nie tak, jak trzeba, usprawiedliwiając własne preferencje, postawy i zachowa-
nia. Nieprzejednanie każdej ze stron sprawia, że ta druga z coraz większą determi-
nacją broni swojego stanowiska. Zanim partnerzy zdadzą sobie z tego sprawę,
znajdują się po dwóch stronach barykady, a każde z nich jest przeświadczone
o swojej słuszności. Samousprawiedliwianie czyni ich głuchymi na głos empatii.


Aby zrozumieć istotę tego procesu, przyjrzyjmy się historii małżeństwa Debry
i Franka, zaczerpniętej z wnikliwej książki Andrew Christensena i Neila Jacobso-
na, Reconcilable Differences (Różnice do pogodzenia)2. Kiedy ktoś opowiada
nam o swoim małżeństwie, na ogół z przyjemnością wysłuchujemy jego relacji
(chyba że chodzi o nasze problemy w związku intymnym), a później wzruszamy
ramionami i uznajemy, że każdy medal ma dwie strony. Jednak my, autorzy tej
książki, sądzimy, że chodzi o coś więcej. Zacznijmy od wersji Debry:

          [Frank] mozolnie brnie przez życie. Zawsze sumiennie wykonuje swoją
          pracę i stara się robić to, co do niego należy, lecz nigdy nie okazuje ra-
          dości ani bólu. Mówi, że jego styl świadczy o stabilności emocjonalnej.
          Moim zdaniem świadczy tylko o tym, że Frank jest bierny i znudzony. Pod
          wieloma względami jestem jego przeciwieństwem – przeżywam ciągłe
          wzloty i upadki. Ale na ogół jestem pełna energii, optymistyczna i sponta-
          niczna. Oczywiście czasami czuję się zdenerwowana, wściekła albo sfru-
          strowana. Według Franka ten szeroki zakres emocji oznacza, że jestem

  2   Christensen i Jacobson, 2000, s. 1–7.
ROZDZIAŁ 8


                    Odpuścić
             i przyznać się do błędu

Pewien mężczyzna przemierza wiele mil, żeby poprosić o radę najmądrzejszego
guru w całym kraju. Kiedy przybywa na miejsce, pyta mędrca:
– O, najmądrzejszy, jaki jest sekret szczęśliwego życia?
– Dobra ocena sytuacji – odpowiada guru.
– Ale, najmędrszy z mądrych – pyta dalej mężczyzna – jak posiąść umiejętność
dobrej oceny sytuacji?
– Przez złą ocenę sytuacji – mówi guru.

Dwudziestego szóstego stycznia 2006 roku wydarzyło się coś zdumiewającego
– Oprah Winfrey poświęciła cały program na przeprosiny za błąd, jaki popełniła.
Wcześniej Oprah promowała Jamesa Freya i jego rzekomy pamiętnik opisujący
uzależnienie autora od narkotyków i wyjście z nałogu, zatytułowany Milion ma-
łych kawałków. Dzięki jej poparciu książka Freya doskonale się sprzedawa-
ła. Ósmego stycznia The Smoking Gun – serwis internetowy specjalizujący się
w dziennikarstwie śledczym – ujawnił, że Frey sfabrykował wiele fragmentów
swojej opowieści, inne zaś mocno ubarwił. W pierwszej chwili Oprah zareagowa-
ła na te wzbudzające dysonans informacje – „Popierałam i chwaliłam tego faceta,
a teraz okazuje się, że on mnie oszukał” – tak, jak uczyniłaby to większość nas.
Nadal popierała Freya, żeby złagodzić poczucie, że dała się nabrać. Dlatego kiedy
Larry King przeprowadzał z Freyem wywiad tuż po tym, jak serwis The Smoking
Gun ujawnił wyniki swojego śledztwa, Oprah zadzwoniła do jego programu, żeby
usprawiedliwić swoje poparcie dla nieuczciwego autora. „Najważniejszy przekaz
pamiętnika Jamesa Freya – historia odkupienia – nadal porusza mnie do głębi”
– powiedziała. „Jestem pewna, że rozbrzmiewa również w sercach milionów in-
nych ludzi”. Poza tym – dodała – jeśli w tej sprawie popełniono błędy, to uczynił
to wydawca Freya. Ona i jej producenci opierali się na twierdzeniu wydawcy, że
książka Freya jest utworem autobiograficznym.
    Oto więc widzieliśmy, jak Oprah – stojąc na szczycie piramidy moralnej – ro-
bi pierwszy krok w kierunku podtrzymania swojego zaangażowania w promocję
204           BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA)




Freya i jego książki. Jednak zamiast z uporem usprawiedliwiać tę decyzję i zsu-
wać się po zboczu piramidy, twierdząc: „To wina wydawcy”, „Wszystko przez
moich producentów”, „Prawda emocjonalna tej książki jest bardziej prawdziwa
niż prawda faktyczna”, czy też stosując inne wymijające manewry, tak powszech-
ne w naszej współczesnej kulturze, Oprah się zatrzymała. Może sama zmieniła
zdanie, a może to producenci przekonali ją, że broniąc Freya, może zaszkodzić
swojej reputacji. Niezależnie od tego, czy posłuchała własnego sumienia, czy
swoich producentów, następną decyzję z pewnością podjęła sama. Decyzja ta
uczyniła z niej doskonały przykład osoby, która bierze odpowiedzialność za po-
pełniony błąd i stara się go naprawić bez wykrętów i owijania w bawełnę. Zapro-
siła do studia Jamesa Freya, a swój program zaczęła od przeprosin za telefon do
Larry’ego Kinga: „Żałuję tego telefonu” – powiedziała. „Popełniłam błąd, a moje
słowa mogły pozostawić wrażenie, że prawda się nie liczy. Jest mi bardzo przykro
z tego powodu, ponieważ wcale tak nie myślę. Zadzwoniłam do Larry’ego Kinga,
ponieważ bardzo mi się podoba przesłanie tej książki, a także dlatego, że codzien-
nie dostawałam dziesiątki e−maili od osób, dla których stała się ona źródłem in-
spiracji. Muszę przyznać, że pozwoliłam, aby to wszystko zamąciło mi w głowie.
Dlatego mówię wszystkim tym, którzy zarzucili mi lekceważenie prawdy – macie
absolutną rację”1.
     Zwróciła się do Freya ze słowami: „Trudno mi z tobą rozmawiać, ponieważ
czuję, że dałam się nabrać. (...) Byłam naprawdę zażenowana, ale teraz czuję, że
oszukałeś nas wszystkich”. W dalszej części programu wyznała Richardowi Co-
henowi, felietoniście dziennika „Washington Post”, który nazwał Freya kłamcą,
a o niej powiedział, że „nie tylko się myli, ale także dała się zwieść”, iż jego sło-
wa wywarły na niej wielkie wrażenie, ponieważ „czasami krytyka bywa bardzo
pomocna, więc bardzo ci dziękuję. Ty miałeś rację, a ja się myliłam”. Ty miałeś
rację, a ja się myliłam? Jak często Amerykanie słyszą to miłe dla ucha zdanie od
swoich partnerów życiowych i rodziców, nie mówiąc już o gwiazdach telewizji,
ekspertach i politykach? Słowa Oprah wprawiły go w osłupienie. „Ten rok dopie-
ro się zaczyna – powiedział jej – ale już teraz przyznaję ci tytuł Bohaterki Roku
za to, że publicznie przyznałaś się do błędu. [To] wymaga wielkiej odwagi, praw-
da? Nigdy nie zrobiłem czegoś takiego”.
     Przez cały program Oprah nie dawała Freyowi spokoju. Ten próbował się
usprawiedliwiać, mówiąc: „Myślę, że popełniłem wiele błędów podczas pisania
tej książki i, no wiesz, jej promowania”. Wtedy Oprah się wściekła. To ona popeł-
niła błąd – przypomniała mu – kiedy zadzwoniła do Larry’ego Kinga i „pozosta-
wiła wrażenie, że prawda się nie liczy”. Frey po prostu skłamał. „Co twoim zda-
niem zrobiłeś – skłamałeś czy popełniłeś błąd?” – zapytała. Frey odparł nie-
pewnie: „Ja... myślę, że chyba jedno i drugie”.


  1   Wszystkie cytaty pochodzą z nagrania programu Oprah z 26 stycznia 2006 roku.
ODPUŚCIĆ I PRZYZNAĆ SIĘ DO BŁĘDU           205



         Frey: To znaczy, wydaje mi się, że przyszedłem tutaj i byłem z to-
                bą szczery. No wiesz, przecież w gruncie rzeczy przyznałem
                się do...
       Winfrey: Kłamstwa.

Pod koniec godzinnego programu w studiu pojawił się publicysta dziennika
„The New York Times”, Frank Rich, który powtórzył słowa Richarda Cohena
– wyraził swój podziw dla Oprah za to, że miała odwagę przyznać się do błędu
i opowiedzieć się po stronie książek, które nie wypaczają prawdy, aby osiągnąć
większą sprzedaż. „Najtrudniej przyznać się do błędu” – powiedział. Oprah od-
parła, że nie zależy jej na pochwałach. „To wcale nie było takie trudne” – po-
wiedziała.


Czasami – jak się przekonaliśmy na kartach tej książki – to naprawdę bywa nie-
zwykle trudne. Było takie dla Lindy Ross, psychoterapeutki, która praktykowała
terapię odzyskanej pamięci do czasu, gdy zdała sobie sprawę, jak bardzo się my-
liła; dla Grace, której fałszywe „odzyskane” wspomnienia podzieliły rodzinę na
długie lata; dla Thomasa Vanesa, prokuratora okręgowego, kiedy dowiedział się,
że mężczyzna oskarżony przez niego o gwałt, który spędził w więzieniu dwa-
dzieścia lat, jest niewinny; dla par małżeńskich i przywódców politycznych, któ-
rzy zdołali przerwać spiralę wściekłości i zemsty. Najtrudniejsze jest jednak dla
tych, których błędy kosztują życie innych osób, zwłaszcza jeśli chodzi o życie
ich przyjaciół lub współpracowników – ludzi, których dobrze znają i na których
im zależy.
     Wayne Hale z pewnością wie, co mamy na myśli. Hale był dyrektorem lotów
w NASA w roku 2003, kiedy siedmioro astronautów zginęło w katastrofie promu
Columbia. W liście wysłanym pocztą elektroniczną do wszystkich członków swo-
jego zespołu Hale wziął na siebie pełną odpowiedzialność za tę katastrofę:

        Miałem sposobność i dysponowałem niezbędnymi informacjami, ale ich
        nie wykorzystałem. Nie wiem, co wykaże formalne dochodzenie, ani jaką
        decyzję podejmie sąd, ale w sądzie własnego sumienia zostałem po-
        tępiony za to, że nie zapobiegłem katastrofie Columbii. Możemy roz-
        mawiać o szczegółach – o niedbałości, braku kompetencji, rozprosze-
        niu uwagi, braku przekonania, niezrozumieniu, słabości charakteru, leni-
        stwie. Zasadniczy problem polega na tym, że nie zrozumiałem tego, co
        mi powiedziano. Nie stanąłem na wysokości zadania. Dlatego nie szu-
        kajcie dalej – to ja jestem winny katastrofy Columbii2.

  2 National Public Radio, audycja Nella Boyce’a, Wayne Hale’s Insider’s Guide to NASA, 20 czerwca

  2006. Pełny tekst listu Hale’a do współpracowników jest dostępny w internecie.
206         BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA)




    Ci odważni ludzie pozwalają nam zrozumieć istotę dysonansu i jego we-
wnętrzną ironię – umysł chce się chronić przed cierpieniem dysonansu za pomocą
balsamu samousprawiedliwiania, ale dusza pragnie wyznać prawdę. Aby zredu-
kować dysonans, większość nas wkłada mnóstwo energii psychicznej i fizycz-
nej w ochronę pozytywnego obrazu własnej osoby i umocnienia poczucia włas-
nej wartości, kiedy chwieje się ono pod naporem świadomości, że byliśmy głupi
i naiwni, popełniliśmy błąd, postąpiliśmy niemoralnie albo ulegliśmy jakiejś innej
ludzkiej słabości. Jednak w większości wypadków ów wielki wydatek energii
okazuje się niepotrzebny. Linda Ross nadal jest psychoterapeutką – lepszą niż
dawniej. Thomas Vanes pozostał prokuratorem i odnosi w tym zawodzie sukcesy.
Wayne Hale awansował na stanowisko szefa programu wahadłowców kosmicz-
nych w Johnson Space Center.
    Wyobraź sobie, jak byś się poczuł, gdyby Twój partner życiowy, Twoje doro-
słe dziecko, albo któreś z Twoich rodziców powiedziało: „Chcę wziąć na siebie
odpowiedzialność za błąd, który popełniłem. Kłócimy się o to od dawna, a teraz
zdałem sobie sprawę, że to ty masz rację, a ja się myliłem”. Albo gdyby Twój
pracodawca rozpoczął zebranie słowami: „Chcę usłyszeć wszelkie możliwe za-
strzeżenia dotyczące tej propozycji, zanim ją przyjmiemy – jeśli popełniamy jakiś
błąd, chcę się o tym dowiedzieć”. Albo gdyby prokurator zwołał konferencję pra-
sową, żeby wyznać: „Popełniłem straszny błąd. Nie wznowiłem śledztwa w tej
sprawie, chociaż nowe dowody wskazywały, że ja i mój zespół wysłaliśmy do
więzienia niewinnego człowieka. Przepraszam, ale przeprosiny to za mało. Jesz-
cze raz przeanalizuję nasze procedury, żeby zmniejszyć ryzyko ponownego ska-
zania niewinnej osoby”.
    Jakie uczucia żywiłbyś do tych ludzi? Czy straciłbyś dla nich szacunek? Gdy-
by byli Twoimi przyjaciółmi lub krewnymi, zapewne poczułbyś ulgę i radość.
„Mój Boże, Harry przyznał się do błędu! Porządny z niego gość!”. Gdyby byli
uznanymi specjalistami lub przywódcami politycznymi, prawdopodobnie poczuł-
byś się uspokojony myślą, że znajdujesz się w kompetentnych rękach kogoś wy-
starczająco szlachetnego, aby postąpić, jak należy – wyciągnąć wnioski z wła-
snych błędów. Ostatnim amerykańskim prezydentem, który powiedział narodowi,
że popełnił fatalny błąd, był John F. Kennedy w roku 1961. Kennedy uwierzył za-
pewnieniom i błędnym raportom wywiadowczym swoich doradców wojskowych,
którzy twierdzili, że po amerykańskiej inwazji na Kubę w Zatoce Świń naród ku-
bański powstanie z wielką ulgą i radością, aby obalić rządy Fidela Castro. Opera-
cja zakończyła się fiaskiem, ale Kennedy wyciągnął z niego wnioski. Zreorganizo-
wał system wywiadowczy i postanowił, że odtąd nie będzie bezkrytycznie wierzył
swoim doradcom wojskowym. Ta decyzja pozwoliła mu bezpiecznie przeprowa-
dzić Stany Zjednoczone przez późniejszy kryzys kubański3. Po niepowodzeniu

  3  Chodzi o zagrożenie konfliktem atomowym między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim
  w roku 1962, spowodowane rozmieszczeniem przez ZSRR pocisków rakietowych średniego zasięgu na te-
  renie Kuby (w odpowiedzi na podobne działania Stanów Zjednoczonych w Turcji; przyp. tłum.).
ODPUŚCIĆ I PRZYZNAĆ SIĘ DO BŁĘDU               207



operacji w Zatoce Świń Kennedy spotkał się z wydawcami gazet i powiedział:
„Moja administracja zamierza otwarcie mówić o swoich pomyłkach. Jak powie-
dział pewien mądry człowiek: Pomyłka nie stanie się poważnym błędem, jeśli nie
odmówisz jej naprawienia. (...) Bez dyskusji i krytyki żaden rząd ani żadne pań-
stwo nie może odnosić sukcesów – a żadna republika nie zdoła przetrwać”. Odpo-
wiedzialność za fiasko operacji w Zatoce Świń – powiedział Kennedy – spoczywa
„na mnie i tylko na mnie”. Popularność prezydenta gwałtownie wzrosła.
    Wszyscy pragniemy usłyszeć: „Schrzaniłem to, zrobię wszystko, co w mojej
mocy, żeby to się nie powtórzyło”. Marzymy o tym. Na ogół nie jesteśmy za-
chwyceni, kiedy przywódca przyznaje się do błędu (podobnie, jak uczynił to Ken-
nedy), ale w jego wyznaniu brakuje tego, co najważniejsze, tak jak w wypadku re-
akcji Ronalda Reagana na aferę Iran−Contra, którą można streścić w taki oto
sposób: „Ja sam nie zrobiłem nic złego, ale ponieważ wydarzyło się to za mojej
kadencji, no cóż, chyba wezmę na siebie odpowiedzialność”4. To nie załatwia
sprawy. Daniel Yankelovich, uznany badacz opinii publicznej, twierdzi, że cho-
ciaż wyniki sondaży wskazują na powszechną nieufność wobec najważniejszych
instytucji, to jednak tuż pod tym cynizmem kryje się „szczera tęsknota” za uczci-
wością i prawością. „Ludzie chcą, żeby organizacje były przejrzyste – mówi Yan-
kelovich – żeby pokazywały światu ludzką twarz, przestrzegały własnych stan-
dardów i przejawiały zaangażowanie w sprawy całego społeczeństwa”5.
    To pragnienie, aby usłyszeć, jak ci, którzy mają władzę, przyznają się do błę-
dów – bez wykrętów i owijania w bawełnę – tkwi u podłoża nowego ruchu w sys-
temie opieki zdrowotnej, mającego zachęcać lekarzy i szpitale do przyznawania
się do swoich pomyłek i podejmowania prób ich naprawienia (mówimy tutaj
o zwyczajnych pomyłkach, o normalnych ludzkich błędach, a nie o powtarzają-
cych się błędach w sztuce, wynikających z niekompetencji lekarzy). Tradycyjnie
lekarze stanowczo zaprzeczają swoim pomyłkom w zakresie diagnozy, procedur
czy samej terapii, kierując się samousprawiedliwiającym przekonaniem, że przy-
znając się do błędów, naraziliby się na pozwy sądowe. To nieprawda. Badania
przeprowadzone w szpitalach na terenie całych Stanów Zjednoczonych wykazały,
że pacjenci rzadziej wnoszą sprawy do sądu, kiedy lekarze przyznają się do po-
myłek i za nie przepraszają oraz gdy szpitale wprowadzają zmiany, aby zapobiec

  4 Reagan zaczął całkiem dobrze: „Po pierwsze, pragnę powiedzieć, że biorę pełną odpowiedzialność za

  swoje czyny i za działania mojej administracji”, później jednak dodał całą serię wykrętów typu „Ale to ich
  wina” – „Niezależnie od tego, jak bardzo jestem wściekły z powodu działań podjętych bez mojej wiedzy,
  jestem za nie odpowiedzialny. Niezależnie od tego, jak bardzo rozczarowali mnie niektórzy spośród tych,
  którzy mi służyli, to ja muszę odpowiedzieć przed narodem amerykańskim za to postępowanie. Wreszcie,
  niezależnie od tego, jak wielkim niesmakiem napełniają mnie tajne konta bankowe i sprzeniewierzone
  środki, no cóż – jak powiedzieliby żołnierze z marynarki wojennej – to się wydarzyło na mojej wachcie”.
  A oto w jaki sposób przyjął „pełną odpowiedzialność” za łamanie prawa: „Kilka miesięcy temu powiedzia-
  łem narodowi amerykańskiemu, że nie wymieniałem broni za zakładników. Serce i dobre intencje nadal
  mówią mi, że to prawda, ale z faktów i dowodów wynika, że było inaczej”.
  5 Yankelovich i Furth, 2005, cyt. na s. B11.

Contenu connexe

En vedette

How Race, Age and Gender Shape Attitudes Towards Mental Health
How Race, Age and Gender Shape Attitudes Towards Mental HealthHow Race, Age and Gender Shape Attitudes Towards Mental Health
How Race, Age and Gender Shape Attitudes Towards Mental Health
ThinkNow
 
Social Media Marketing Trends 2024 // The Global Indie Insights
Social Media Marketing Trends 2024 // The Global Indie InsightsSocial Media Marketing Trends 2024 // The Global Indie Insights
Social Media Marketing Trends 2024 // The Global Indie Insights
Kurio // The Social Media Age(ncy)
 

En vedette (20)

Product Design Trends in 2024 | Teenage Engineerings
Product Design Trends in 2024 | Teenage EngineeringsProduct Design Trends in 2024 | Teenage Engineerings
Product Design Trends in 2024 | Teenage Engineerings
 
How Race, Age and Gender Shape Attitudes Towards Mental Health
How Race, Age and Gender Shape Attitudes Towards Mental HealthHow Race, Age and Gender Shape Attitudes Towards Mental Health
How Race, Age and Gender Shape Attitudes Towards Mental Health
 
AI Trends in Creative Operations 2024 by Artwork Flow.pdf
AI Trends in Creative Operations 2024 by Artwork Flow.pdfAI Trends in Creative Operations 2024 by Artwork Flow.pdf
AI Trends in Creative Operations 2024 by Artwork Flow.pdf
 
Skeleton Culture Code
Skeleton Culture CodeSkeleton Culture Code
Skeleton Culture Code
 
PEPSICO Presentation to CAGNY Conference Feb 2024
PEPSICO Presentation to CAGNY Conference Feb 2024PEPSICO Presentation to CAGNY Conference Feb 2024
PEPSICO Presentation to CAGNY Conference Feb 2024
 
Content Methodology: A Best Practices Report (Webinar)
Content Methodology: A Best Practices Report (Webinar)Content Methodology: A Best Practices Report (Webinar)
Content Methodology: A Best Practices Report (Webinar)
 
How to Prepare For a Successful Job Search for 2024
How to Prepare For a Successful Job Search for 2024How to Prepare For a Successful Job Search for 2024
How to Prepare For a Successful Job Search for 2024
 
Social Media Marketing Trends 2024 // The Global Indie Insights
Social Media Marketing Trends 2024 // The Global Indie InsightsSocial Media Marketing Trends 2024 // The Global Indie Insights
Social Media Marketing Trends 2024 // The Global Indie Insights
 
Trends In Paid Search: Navigating The Digital Landscape In 2024
Trends In Paid Search: Navigating The Digital Landscape In 2024Trends In Paid Search: Navigating The Digital Landscape In 2024
Trends In Paid Search: Navigating The Digital Landscape In 2024
 
5 Public speaking tips from TED - Visualized summary
5 Public speaking tips from TED - Visualized summary5 Public speaking tips from TED - Visualized summary
5 Public speaking tips from TED - Visualized summary
 
ChatGPT and the Future of Work - Clark Boyd
ChatGPT and the Future of Work - Clark Boyd ChatGPT and the Future of Work - Clark Boyd
ChatGPT and the Future of Work - Clark Boyd
 
Getting into the tech field. what next
Getting into the tech field. what next Getting into the tech field. what next
Getting into the tech field. what next
 
Google's Just Not That Into You: Understanding Core Updates & Search Intent
Google's Just Not That Into You: Understanding Core Updates & Search IntentGoogle's Just Not That Into You: Understanding Core Updates & Search Intent
Google's Just Not That Into You: Understanding Core Updates & Search Intent
 
How to have difficult conversations
How to have difficult conversations How to have difficult conversations
How to have difficult conversations
 
Introduction to Data Science
Introduction to Data ScienceIntroduction to Data Science
Introduction to Data Science
 
Time Management & Productivity - Best Practices
Time Management & Productivity -  Best PracticesTime Management & Productivity -  Best Practices
Time Management & Productivity - Best Practices
 
The six step guide to practical project management
The six step guide to practical project managementThe six step guide to practical project management
The six step guide to practical project management
 
Beginners Guide to TikTok for Search - Rachel Pearson - We are Tilt __ Bright...
Beginners Guide to TikTok for Search - Rachel Pearson - We are Tilt __ Bright...Beginners Guide to TikTok for Search - Rachel Pearson - We are Tilt __ Bright...
Beginners Guide to TikTok for Search - Rachel Pearson - We are Tilt __ Bright...
 
Unlocking the Power of ChatGPT and AI in Testing - A Real-World Look, present...
Unlocking the Power of ChatGPT and AI in Testing - A Real-World Look, present...Unlocking the Power of ChatGPT and AI in Testing - A Real-World Look, present...
Unlocking the Power of ChatGPT and AI in Testing - A Real-World Look, present...
 
12 Ways to Increase Your Influence at Work
12 Ways to Increase Your Influence at Work12 Ways to Increase Your Influence at Work
12 Ways to Increase Your Influence at Work
 

Bladza Wszyscy (ale nie ja)

  • 1.
  • 2. SPIS TREŚCI WPROWADZENIE Niegodziwcy, głupcy, złoczyńcy i hipokryci – jak oni mogą na siebie patrzeć? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 ROZDZIAŁ 1 Dysonans poznawczy – siła napędowa samousprawiedliwiania . . . . . . . . 19 ROZDZIAŁ 2 Duma i uprzedzenie... oraz inne martwe punkty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 45 ROZDZIAŁ 3 Pamięć – stronniczy historyk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 71 ROZDZIAŁ 4 Dobre intencje, marna nauka – zamknięta pętla diagnozy klinicznej . . . . . 97 ROZDZIAŁ 5 Prawo i nieporządek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 127 ROZDZIAŁ 6 Zabójca miłości – samousprawiedliwianie w małżeństwie . . . . . . . . . . . . . 157 ROZDZIAŁ 7 Krzywdy, konflikty i wojny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 179 ROZDZIAŁ 8 Odpuścić i przyznać się do błędu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 203 POSŁOWIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 223 BIBLIOGRAFIA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 225 INDEKS NAZWISK . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 235 INDEKS RZECZOWY . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 239
  • 3. WPROWADZENIE Niegodziwcy, głupcy, złoczyńcy i hipokryci – jak oni mogą na siebie patrzeć? Prawdopodobnie administracje, w których pracowałem, popełniły pewne błędy. Henry Kissinger, w reakcji na zarzuty, że dopuścił się zbrodni wojennych w związku ze swoją rolą w działaniach Stanów Zjednoczonych w Wietnamie, Kambodży i Ameryce Południowej w latach siedemdziesiątych XX wieku. Jeśli z perspektywy czasu odkryjemy, że być może popełniono pewne błędy... będzie mi niezwykle przykro. Kardynał Edward Egan z Nowego Jorku, odnosząc się do biskupów, którzy pozostali bezczynni wobec problemu molestowania seksualnego dzieci przez katolickich duchownych. Popełniono pewne błędy w przekazywaniu opinii publicznej i klientom informacji dotyczących składników naszych frytek i smażonych ziemniaków. Mc Donald’s, przepraszając hinduistów oraz innych wegetarian za niepoinformowanie ich o fakcie, że „aromat naturalny” w ziemniakach podawanych w re- stauracjach tej sieci zawiera zwierzęce produkty uboczne. Pytanie tygodnia: Po czym można poznać, że skandal z udziałem prezydenta jest poważny? Popularność prezydenta w sondażach spada. Atakują go media. Opozycja wzywa do postawienia prezydenta w stan oskarżenia. Członkowie jego partii zwracają się przeciwko niemu. Biały Dom przyznaje: „Popełniono pewne błędy”. Bill Schneider w programie CNN „Inside Politics”
  • 4. 10 BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA) Jako istoty omylne, wszyscy mamy skłonność do usprawiedliwiania się i uchylania od odpowiedzialności za działania, które okazały się szkodliwe, nie- moralne albo głupie. Większość osób nigdy nie będzie podejmowała decyzji ma- jących wpływ na życie i śmierć milionów ludzi, jednak niezależnie od tego, czy następstwa naszych błędów są błahe, czy tragiczne, niewielkie czy na ogromną skalę, większości nas bardzo trudno jest przyznać: „Pomyliłem się. Popełniłem straszny błąd”. Im wyższa stawka – emocjonalna, finansowa lub moralna – tym jest to trudniejsze. To jeszcze nie wszystko. W obliczu oczywistych dowodów na to, że nie mają racji, ludzie na ogół nie zmieniają swojego punktu widzenia ani sposobu działa- nia, lecz uzasadniają je z jeszcze większym zapałem. Nawet niezbite dowody rzadko okazują się wystarczające, aby przebić mentalny pancerz samousprawie- dliwiania. Kiedy zaczynaliśmy pracę nad tą książką, symbolem „kurczowego trzymania się zdyskredytowanych poglądów” był George W. Bush. Bush nie miał racji, kiedy twierdził, że Saddam Husajn dysponuje bronią masowej zagłady; że Saddam jest powiązany z Al−Kaidą; że Irakijczycy będą tańczyć na ulicach na po- witanie żołnierzy amerykańskich; oraz że wojna w Iraku zakończy się bardzo szy- bko, a jej koszty finansowe będą stosunkowo niewielkie. Wreszcie, pomylił się w słynnym przemówieniu, jakie wygłosił podczas konferencji prasowej sześć miesięcy po rozpoczęciu inwazji, kiedy to oświadczył (stojąc pod transparentem, na którym napisano wielkimi literami: MISJA WYKONANA), że „główne dzia- łania bojowe w Iraku zostały zakończone”. W tym czasie z ogromnym zainteresowaniem analizowaliśmy wypowiedzi prasowe komentatorów z prawej i z lewej strony sceny politycznej, którzy zaczęli się zastanawiać, jak by to było mieć prezydenta, który przyznaje się do błędów. Publicysta konserwatywny George Will oraz komentator liberalny Paul Krugman wspólnie zaapelowali do Busha, żeby przyznał się do błędu, ale prezydent nie ustąpił. W roku 2006, kiedy Irak pogrążał się w wojnie domowej, a szesnaście amerykańskich agencji wywiadowczych sporządziło sprawozdanie, z którego wy- nikało, że okupacja tego kraju przyczyniła się do nasilenia fundamentalizmu is- lamskiego i wzrostu zagrożenia terroryzmem, podczas spotkania z grupą konser- watywnych publicystów Bush oświadczył: „Nigdy nie byłem bardziej pewny, że decyzje, które podjąłem, były słuszne”1. Oczywiście Bush musiał uzasadnić wojnę, 1 „Spy Agencies Say Iraq War Worsens Terrorism Threat”, The New York Times, 24 września 2006; wy- powiedź Busha skierowaną do konserwatywnych komentatorów politycznych, przytoczył jeden z nich, Max Boot, w artykule „No Room for Doubt in the Oval Office”, Los Angeles Times, 20 września 2006. Szczegółowe informacje dotyczące publicznych wypowiedzi George’a Busha na temat wojny w Iraku zna- leźć można w: Rich, 2006. 25 maja 2006 roku, kiedy jego poparcie w sondażach spadło poniżej 30%, Bush wreszcie przyznał, że w jednej kwestii w pewnym sensie nie miał racji. Nie chodziło mu o wojnę ani o któ- rąkolwiek ze związanych z nią decyzji, ale o dobór słów. Bush przyznał, że kiedy używał „twardych słów”, takich jak: „No, dalej, pokażcie, co umiecie” czy też: „Poszukiwani żywi lub martwi”, „w niektórych czę- ściach świata jego wypowiedzi mogły zostać błędnie zinterpretowane”. W październiku 2006 roku, na krót- ko przed wyborami w połowie kadencji prezydenckiej, Biały Dom poinformował, że Bush rezygnuje ze
  • 5. NIEGODZIWCY, GŁUPCY, ZŁOCZYŃCY I HIPOKRYCI – JAK ONI MOGĄ NA SIEBIE PATRZEĆ? 11 którą jego administracja prowadziła w Iraku. Zainwestował w nią zbyt wiele – ty- siące ofiar śmiertelnych i, jak wynika z ostrożnych oszacowań Amerykańskiego Instytutu Przedsiębiorczości z roku 2006, co najmniej bilion dolarów – aby postą- pić inaczej. Dlatego kiedy jego pierwotne przesłanki do rozpoczęcia tej wojny okazały się fałszywe, znalazł nowe powody: pozbycie się „bardzo złego człowie- ka”, walka z terroryzmem, działanie na rzecz pokoju na Bliskim Wschodzie, uczynienie z Iraku kraju demokratycznego, podwyższenie poziomu bezpieczeń- stwa Stanów Zjednoczonych oraz dokończenie „misji, za którą nasi żołnierze od- dali życie”. Innymi słowy, musimy nadal prowadzić tę wojnę, ponieważ ją rozpo- częliśmy. Politycy to najbardziej widoczni specjaliści w dziedzinie samousprawiedli- wiania, dlatego dostarczają nam niezwykle spektakularnych przykładów takich działań. Po mistrzowsku opanowali sztukę przemawiania w stronie biernej. Przy- ciśnięci do muru, niechętnie przyznają się do błędu, lecz nie biorą za niego od- powiedzialności. No dobrze, przyznaję, zostały popełnione pewne błędy, ale nie przeze mnie, tylko przez kogoś innego, kto pozostanie bezimienny2. Kiedy Henry Kissinger powiedział, że „administracja”, w której pracował, mogła popełnić pewne błędy, wydawał się nie pamiętać, że jako doradca do spraw bezpieczeń- stwa narodowego i (jednocześnie) sekretarz stanu, to on był ową administracją. To samousprawiedliwienie pozwoliło mu przyjąć pokojową Nagrodę Nobla z podniesionym czołem i z czystym sumieniem. Przyglądając się zachowaniom polityków, odczuwamy rozbawienie, niepokój lub przerażenie, jednak z perspektywy psychologicznej ich działania w gruncie rzeczy nie różnią się od sposobu, w jaki większości nas zdarza się postępować w życiu prywatnym (choć oczywiście następstwa ich działań są zupełnie inne). Tkwimy w nieszczęśliwym związku albo po prostu w takim, który zmierza do- nikąd, tylko dlatego, że zainwestowaliśmy mnóstwo czasu w zbudowanie owej relacji. Zdecydowanie za długo nie zmieniamy otępiającej pracy, ponieważ szu- kamy wszelkich możliwych powodów, z jakich warto w niej pozostać, i jesteśmy swojej strategii „trzymania się wyznaczonego kursu”, ponieważ mogła być ona odbierana jako dowód na to, iż Biały Dom nie jest elastyczny w kwestii irackiej. Mimo to podczas konferencji prasowej, która odby- ła się 25 października, kiedy przemoc w Iraku osiągnęła rekordowo wysoki poziom, Bush oświadczył, że nie zamierza istotnie zmieniać swojej strategii i że jest zdecydowany „zrobić to, co do niego należy”. Kiedy zapytano go, czy Stany Zjednoczone wygrywają wojnę w Iraku, odparł: „Z całą pewnością, wygrywamy”. 2 Na stronie internetowej Amerykańskiego Projektu Prezydenckiego, www.presidency.ucsb.edu/ws/in- dex.php, znaleźć można udokumentowaną listę wszystkich wypowiedzi amerykańskich prezydentów, za- wierających zwrot „popełniono pewne błędy” (mistakes were made). To długa lista. Bill Clinton użył tego zwrotu, zabiegając o wsparcie finansowe kampanii wyborczej Demokratów, a później żartował z jego po- pularności i z użycia strony biernej, podczas kolacji dla dziennikarzy pracujących w Białym Domu. Spośród wszystkich amerykańskich prezydentów najczęściej używali tego zwrotu Richard Nixon i Ronald Reagan, pierwszy z nich – żeby zbagatelizować bezprawne działania związane z aferą Watergate, a drugi – aby uczynić to samo w odniesieniu do afery Iran−Contra. Warto także przeczytać znakomity esej Charlesa Bax- tera „Dysfunctional Narratives: or: Mistakes were made” w: Baxter, 1997.
  • 6. 12 BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA) niezdolni do trzeźwej oceny korzyści wynikających z odejścia. Kupujemy rozpa- dający się samochód, ponieważ wygląda wspaniale, wydajemy tysiące dolarów, żeby utrzymać go na chodzie, a później wydajemy jeszcze więcej, aby uzasadnić tę nieudaną inwestycję. Przekonani o swojej racji, wszczynamy kłótnię z krew- nym lub znajomym z powodu rzeczywistej albo wyimaginowanej zniewagi, a mi- mo to uważamy się za ludzi dążących do zgody – jeśli tylko druga strona przepro- si i wynagrodzi nam poniesioną stratę. Samousprawiedliwianie nie jest tożsame z kłamaniem czy też wymyślaniem wymówek. Oczywiście ludzie często kłamią albo opowiadają niestworzone histo- rie, żeby uniknąć wściekłości kochanka, rodzica czy pracodawcy; uniknąć pozwu sądowego bądź kary więzienia; zapobiec utracie twarzy; uniknąć wyrzucenia z pracy; albo utrzymać się przy władzy. Jest jednak wielka różnica między słowa- mi mężczyzny, który stara się przekonać opinię publiczną o czymś, co – jak do- skonale wie – jest nieprawdą („Nigdy nie uprawiałem seksu z tą kobietą”; „Nie jestem oszustem”), a procesem, w którego toku ów człowiek stara się przekonać sam siebie, że to, co zrobił, było dobre. W pierwszej z tych sytuacji ów mężczy- zna kłamie i wie, że kłamie, aby ocalić swoją skórę. W drugiej – oszukuje sam siebie. To dlatego samousprawiedliwianie jest bardziej niebezpieczne niż zwy- czajne kłamstwo. Pozwala nam nabrać przekonania, że to, co zrobiliśmy, było najlepszym z możliwych rozwiązań. Jeśli się nad tym zastanowić, postąpiliśmy tak, jak należało. „Nie mogłem zachować się inaczej”. „Tak naprawdę to było świetne rozwiązanie problemu”. „Zrobiłem to dla dobra kraju”. „Ci dranie na to zasłużyli”. „Mam do tego prawo”. Samousprawiedliwianie nie tylko minimalizuje nasze błędy i złe decyzje, ale także sprawia, że chociaż wszyscy wokół widzą naszą hipokryzję, my sami jej nie dostrzegamy. Pozwala nam wytyczyć granicę między własnymi potknięciami mo- ralnymi a błędami innych oraz zatrzeć rozbieżności między naszymi działaniami a przekonaniami moralnymi. Aldous Huxley miał rację, kiedy powiedział: „Za- pewne nie istnieje ktoś taki, jak świadomy hipokryta”. Wydaje się mało prawdo- podobne, że Newt Gingrich powiedział sobie: „Ależ ze mnie hipokryta! Wścieka- łem się z powodu romansu Billa Clintona, chociaż w tym czasie sam zdradzałem żonę”. Podobnie znany kaznodzieja Ted Haggard wydawał się nie dostrzegać własnej hipokryzji, kiedy publicznie pomstował na homoseksualistów, a równo- cześnie czerpał przyjemność z homoseksualnego związku z męską prostytutką. Każdy z nas wytycza własne granice moralne i stara się je uzasadnić. Na przy- kład, czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się nieco zawyżyć koszty uzyskania przycho- du w zeznaniu podatkowym? Bardzo możliwe, że taki zabieg rekompensuje rze- czywiście poniesione koszty, o których zapomniałeś, a poza tym byłbyś głupcem, gdybyś tego nie zrobił, skoro wszyscy tak postępują. A może nie zgłosiłeś jakichś dodatkowych dochodów? Masz do tego prawo, zważywszy na ogromne kwoty trwonione przez rząd na kosztowne inicjatywy lokalne oraz inne programy, któ- rych nie możesz ścierpieć. Czy pisałeś w pracy prywatne e−maile albo surfowałeś
  • 7. NIEGODZIWCY, GŁUPCY, ZŁOCZYŃCY I HIPOKRYCI – JAK ONI MOGĄ NA SIEBIE PATRZEĆ? 13 po internecie w czasie, gdy powinieneś się zajmować sprawami służbowymi? To są dodatkowe korzyści związane z tą pracą, poza tym w ten sposób protestujesz przeciwko głupim zasadom obowiązującym w Twojej firmie, a zresztą szef i tak nie docenia dodatkowej pracy, jaką codziennie wykonujesz. Podczas pobytu w hotelu Gordon Marino, profesor filozofii i etyki, upuścił pióro i poplamił atramentem jedwabne prześcieradło. Zdecydował, że musi po- wiedzieć o tym kierownikowi hotelu, ale był bardzo zmęczony i nie miał ochoty płacić za szkodę. Tamtego wieczoru spotkał się z przyjaciółmi i poprosił ich o ra- dę. „Jeden z nich powiedział mi, żebym skończył z tym fanatyzmem moralnym” – wspomina Marino. „Twierdził, że kierownictwo hotelu wlicza takie wypadki w cenę pokojów. Szybko przekonał mnie, że nie powinienem zawracać głowy kierownikowi. Doszedłem do wniosku, że gdybym rozlał atrament w rodzinnym pensjonacie, natychmiast zgłosiłbym to właścicielowi, ale ten hotel należy prze- cież do dużej sieci, więc... bla, bla, bla, oszukiwałem samego siebie. Ostatecznie zostawiłem kartkę z informacją o plamie w recepcji, kiedy się wymeldowałem”3. Ale – powiesz może – wszystkie te usprawiedliwienia są słuszne. Ceny poko- jów hotelowych rzeczywiście zawierają koszty naprawy szkód powodowanych przez niezdarnych gości! Rząd marnotrawi pieniądze! Moja firma zapewne nie miałaby nic przeciwko temu, że spędzam trochę czasu na pisaniu prywatnych e- −maili, jeśli tylko dobrze wykonuję swoją pracę! Nie ma znaczenia, czy twierdze- nia te są zgodne z prawdą, czy fałszywe. Kiedy przekraczamy takie granice, uspra- wiedliwiamy zachowania, które – o czym doskonale wiemy – są niewłaściwe, żebyśmy mogli nadal uważać się za ludzi uczciwych, a nie za złodziei czy przestęp- ców. Niezależnie od tego, czy chodzi o niewielkie wykroczenie, na przykład popla- mienie atramentem hotelowego prześcieradła, czy też o poważne przestępstwo, ta- kie jak defraudacja, mechanizm samousprawiedliwiania pozostaje taki sam. Pomiędzy świadomym kłamstwem mającym zwieść innych a nieświadomym samousprawiedliwianiem, które omamia nas samych, znajduje się fascynująca szara strefa patrolowana przez nierzetelnego, stronniczego historyka – naszą pa- mięć. Wspomnienia często kształtują się pod wpływem egotyzmu atrybucyjnego – naszej skłonności do przypisywania sobie zasługi za własne sukcesy i do uchy- lania się od odpowiedzialności za swoje niepowodzenia – który zaciera kontury zdarzeń, łagodzi nasze winy i zniekształca zapis naszych doświadczeń. Kiedy ba- dacze pytają mężów i żony, jaką część prac domowych wykonują, żony odpowia- dają: „Pan chyba żartuje! Robię prawie wszystko, co najmniej 90%”. Mężowie zaś twierdzą: „Robię bardzo dużo, jakieś 40%”. Chociaż badane małżeństwa róż- nią się pod względem konkretnych wartości liczbowych, to jednak suma tych dwóch liczb zawsze wyraźnie przekracza 1004. Kuszący wydaje się wniosek, że 3 Marino, 2004. 4 Informacje na temat egotyzmu atrybucyjnego (oraz wspomnianego badania dotyczącego prac domo- wych) znaleźć można w: Ross i Sicoly, 1979; zob. też: Thompson i Kelley, 1981.
  • 8. 14 BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA) jedno z małżonków kłamie, ale jest dużo bardziej prawdopodobne, że każde z nich zapamiętuje zdarzenia w sposób wyolbrzymiający własne zasługi. Z czasem, w miarę jak egotyczne zniekształcenia pamięci przyczyniają się do zapominania przeszłych zdarzeń lub do przechowywania ich wypaczonych wspo- mnień, możemy – krok po kroku – uwierzyć we własne kłamstwa. Wiemy, że zro- biliśmy coś złego, ale stopniowo nabieramy przekonania, że stało się to nie tylko z naszej winy, a sytuacja była bardzo złożona. Zaczynamy umniejszać własną od- powiedzialność, okrawając ją tak długo, aż stanie się ledwie widocznym cieniem samej siebie. W krótkim czasie przekonujemy samych siebie i zaczynamy na- prawdę wierzyć w to, co wcześniej mówiliśmy publicznie. John Dean, doradca prawny Białego Domu za prezydentury Richarda Nixona – człowiek, który ujaw- nił spisek mający na celu ukrycie bezprawnych działań związanych z aferą Water- gate, wyjaśnił, jak działa ów proces: Dziennikarka: Twierdzi pan, że ludzie, którzy wymyślali te historie, wierzyli we własne kłamstwa? Dean: Tak. Jeśli powtarzałeś coś wystarczająco często, stawało się to prawdą. Na przykład, kiedy prasa dowiedziała się o nielegalnym podsłuchiwaniu rozmów dziennikarzy i pracowników Białego Domu, a kategoryczne zaprzeczenia nie przyniosły pożądanego skutku, zaczęto twierdzić, że była to sprawa bezpieczeństwa na- rodowego. Jestem pewien, że wiele osób naprawdę wierzyło, iż owe podsłuchy służyły bezpieczeństwu narodowemu. To nie- prawda. Wymyślono to jako usprawiedliwienie już po fakcie. Jednak, proszę zrozumieć, kiedy ludzie powtarzali tę bajeczkę, naprawdę w nią wierzyli5. Podobnie jak Nixon, Lyndon Johnson był mistrzem samousprawiedliwiania. We- dług autora jego biografii, Roberta Caro, kiedy Johnson w coś uwierzył, był skłonny wierzyć w to „całkowicie, z pełnym przekonaniem, niezależnie od ujaw- nionych faktów i od swych wcześniejszych poglądów”. George Reede, jeden z asystentów Johnsona, powiedział: „Miał niezwykłą umiejętność przekonywania samego siebie, że wyznaje zasady, jakie powinien wyznawać – w danym momen- cie. Było coś ujmującego w zranionej niewinności, z jaką odnosił się do wszyst- kich, którzy przedstawiali mu dowody na to, że w przeszłości wyrażał zupełnie inne poglądy. To nie było zamierzone. (...) Miał fantastyczną umiejętność prze- konywania samego siebie, że „prawda” wygodna w danym momencie jest praw- dą absolutną, a wszystko, co stoi z nią w sprzeczności, to tylko wykręt jego przeciwników. Siłą woli dosłownie zmuszał swoje pragnienia, aby stawały się 5 John Dean, wywiad przeprowadzony przez Barbarę Cady dla Playboya, styczeń 1975, s. 65–80. Cytat pochodzi ze s. 78.
  • 9. NIEGODZIWCY, GŁUPCY, ZŁOCZYŃCY I HIPOKRYCI – JAK ONI MOGĄ NA SIEBIE PATRZEĆ? 15 rzeczywistością”6. Chociaż zwolennicy Johnsona uważali tę cechę jego charakte- ru za „ujmującą”, mogła ona być jednym z najważniejszych powodów, z jakich Johnson nie potrafił wydobyć Stanów Zjednoczonych z bagna wojny w Wietna- mie. Prezydenta, który usprawiedliwia swoje działania wyłącznie przed opinią publiczną, można nakłonić do zmiany postępowania. Prezydent, który usprawie- dliwia swoje działania przed samym sobą, wierząc, że poznał prawdę, staje się niezdolny do skorygowania swoich błędów. Sudańskie plemiona Nuer i Dinka mają osobliwą tradycję. Usuwają swoim dzieciom stałe przednie zęby – aż sześć zębów dolnych i dwa górne – co powodu- je cofnięcie się podbródka, opadnięcie dolnej wargi oraz zaburzenia mowy. Praw- dopodobnie początki tej praktyki sięgają czasów, kiedy ludzie często chorowali na tężec (szczękościsk, który sprawia, że chory nie jest w stanie rozewrzeć szczęk). Członkowie lokalnych plemion zaczęli usuwać przednie zęby sobie i swoim dzie- ciom, żeby móc przyjmować płyny przez powstałą w ten sposób lukę. Epidemia szczękościsku już dawno się zakończyła, a jednak Nuerowie i Dinkowie nadal wyrywają swoim dzieciom przednie zęby7. W roku 1847 Ignac Semmelweiss zaczął nakłaniać innych lekarzy, żeby myli ręce przed przyjęciem porodu. Doszedł do wniosku, że podczas wykony- wania sekcji zwłok kobiet, które zmarły na skutek gorączki połogowej, dłonie lekarzy zostają skażone jakąś „śmiertelną trucizną”, która później zostaje prze- niesiona na kobiety rodzące (nie znał dokładnego mechanizmu, ale jego przy- puszczenie było trafne). Kiedy Semmelweiss nakazał swoim studentom, żeby myli ręce antyseptycznym roztworem chloru, śmiertelność kobiet wskutek go- rączki połogowej gwałtownie spadła. Mimo to inni lekarze nie przyjęli twarde- go dowodu przedstawionego im przez Semmelweissa – mniejszej śmiertelności wśród jego pacjentek8. Dlaczego nie przyjęli odkrycia Semmelweissa z rado- ścią, dziękując mu wylewnie za znalezienie przyczyny tak wielu niepotrzeb- nych zgonów? Po II wojnie światowej Ferdinand Lundberg i Marynia Farnham opublikowali bestseller zatytułowany Modern Woman: The Lost Sex (Współczesna kobieta – zgubiona płeć), w której dowodzili, że kobieta odnosząca sukcesy w „męskich dziedzinach” może sprawiać wrażenie osoby, której powiodło się w „pierwszej li- dze”, ale płaci za to ogromną cenę. „Musi poświęcić swoje najgłębsze, instynk- towne pragnienia. Kobiecy temperament nie jest przystosowany do tego rodzaju ostrej, brutalnej rywalizacji. To ją niszczy – zwłaszcza w sferze uczuć”, a ponadto może prowadzić do oziębłości: „Nieustannie rywalizując z mężczyznami i odma- wiając odgrywania ról, które choćby w niewielkim stopniu wiążą się z uległością, wiele kobiet odkryło, że ich zdolność do doznawania przyjemności seksualnej 6 Caro, 2002, s. 886. 7 Mangan, 2005. 8 Zob. np. Nuland, 2003.
  • 10. 16 BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA) wyraźnie osłabła”9. W ciągu kolejnej dekady Marynia Farnham, która uzyskała tytuł doktora medycyny na Uniwersytecie Minnesoty, a następnie kontynuowała studia w Harvard Medical School, zrobiła karierę na przekonywaniu innych ko- biet do rezygnacji z kariery zawodowej. Czy nie obawiała się, że stanie się ozię- bła i zniszczy swoje najgłębsze, instynktowne dążenia? Departament policji hrabstwa Kern w stanie Kalifornia aresztował emeryto- wanego dyrektora szkoły średniej, Patricka Dunna, pod zarzutem zabójstwa żony. Policja przesłuchała dwie osoby, które złożyły sprzeczne zeznania. Jednym ze świadków była kobieta, która nigdy wcześniej nie była karana i nie miała osobi- stych motywów, aby kłamać na temat podejrzanego. Co więcej, prawdziwość jej relacji potwierdzały zapisy w kalendarzu i zeznania jej szefa. Drugim świadkiem był notoryczny przestępca, któremu groziła kara sześciu lat więzienia i który po- stanowił złożyć zeznania obciążające Dunna w ramach układu z prokuratorem, niedysponujący żadnymi dowodami na potwierdzenie prawdziwości swoich słów. Śledczy musieli wybrać, czy uwierzyć kobiecie (a co za tym idzie – uznać Dunna za niewinnego), czy też notorycznemu przestępcy (i oskarżyć Dunna o zabój- stwo). Postanowili uwierzyć przestępcy10. Dlaczego? Wyjaśnienie mechanizmów samousprawiedliwiania pozwoli nam znaleźć od- powiedzi na wszystkie te pytania i zrozumieć wiele innych ludzkich zachowań, które w innym wypadku wydawałyby się niepojęte lub szalone. Będziemy mogli odpowiedzieć na pytanie, które zadaje sobie tak wiele osób, widząc bezwzględ- nych dyktatorów, chciwych prezesów korporacji, fanatyków religijnych, mordu- jących w imię Boga, księży dopuszczających się molestowania seksualnego dzie- ci, czy też ludzi, którzy podstępem pozbawiają swoje rodzeństwo należnej mu części spadku: „Jak, u diabła, ci ludzie mogą na siebie patrzeć?”. Odpowiedź brzmi: tak samo, jak my wszyscy. Samousprawiedliwianie pociąga za sobą korzyści i straty. Samo w sobie nie jest złe. Pozwala nam spać spokojnie. Gdyby nie ono, bez końca skręcalibyśmy się ze wstydu. Zadręczalibyśmy się z powodu drogi, której nie wybraliśmy, albo dlatego, że źle pokierowaliśmy swoim życiem na drodze, którą zdecydowaliśmy się podążać. Przeżywalibyśmy katusze niemal po każdej podjętej decyzji. Czy po- stąpiłem właściwie? Czy poślubiłem odpowiednią osobę, kupiłem dobry dom, wybrałem najlepszy samochód i właściwy zawód? Jednak bezmyślne samouspra- wiedliwianie może – niczym ruchome piaski – wciągać nas coraz głębiej, pogar- szając naszą sytuację. Utrudnia nam dostrzeżenie własnych błędów, nie mówiąc już o ich naprawieniu. Zniekształca rzeczywistość, uniemożliwia uzyskanie wszystkich potrzebnych danych i dokonanie trzeźwej oceny sytuacji. Pogłębia nieporozumienia między kochankami, przyjaciółmi i całymi narodami. Nie po- zwala nam się uwolnić od szkodliwych nałogów. Ułatwia winowajcom uchylanie 9 Lundberg i Farnham, 1947), s. 11 (cytat pierwszy) i s. 120 (cytat drugi). 10 Humes, 1999.
  • 11. NIEGODZIWCY, GŁUPCY, ZŁOCZYŃCY I HIPOKRYCI – JAK ONI MOGĄ NA SIEBIE PATRZEĆ? 17 się od odpowiedzialności za ich niecne postępki. Wreszcie, powstrzymuje wielu specjalistów przed zmianą przestarzałych postaw i procedur, które mogą szkodzić dobru publicznemu. Każdy z nas popełnia błędy. Możemy jednak powiedzieć: „Coś jest nie tak. To nie ma sensu”. Błądzić jest rzeczą ludzką, ale każdy, kto popełnił błąd, może wybrać między ukryciem go a przyznaniem się do jego popełnienia. Ta decyzja ma kluczowe znaczenie dla naszych dalszych działań. Bez przerwy słyszymy, że powinniśmy się uczyć na własnych błędach, ale jak możemy się czegokolwiek nauczyć, jeśli nie przyznamy, że zrobiliśmy coś złego? Żeby móc wyciągać z wła- snych błędów konstruktywne wnioski, musimy się nauczyć rozpoznawać syreni śpiew samousprawiedliwiania. W następnym rozdziale przyjrzymy się dysonan- sowi poznawczemu – wbudowanemu w naszą naturę mechanizmowi psycholo- gicznemu, który wywołuje samousprawiedliwianie oraz chroni nasze niewzruszo- ne przekonania, wysoką samoocenę i poczucie przynależności do grup. W kolej- nych rozdziałach omówimy najbardziej szkodliwe skutki samousprawiedliwiania – wyjaśnimy, w jaki sposób ów mechanizm nasila uprzedzenia i korupcję, znie- kształca pamięć, zmienia profesjonalną pewność w arogancję, tworzy i utrwala niesprawiedliwość, wypacza miłość oraz powoduje waśnie i konflikty. Dobra wiadomość jest taka, że dzięki zrozumieniu, jak działa ów mechanizm, możemy go unieszkodliwić. Dlatego w ostatnim rozdziale zastanowimy się, po ja- kie rozwiązania możemy sięgać – dla własnego dobra, dla dobra naszych związ- ków z innymi i całego społeczeństwa. Zrozumienie jest pierwszym krokiem ku znalezieniu rozwiązań, które pociągną za sobą zmiany i wybawienie. Właśnie dla- tego napisaliśmy tę książkę.
  • 12.
  • 13. ROZDZIAŁ 3 Pamięć – stronniczy historyk To, co (...) z wielkim przekonaniem nazywamy pamięcią, (...) w rzeczywistości jest formą opowiadania historii, które nieustannie odbywa się w naszym umyśle i często zmienia się w miarę opowiadania. autor pamiętników i wydawca, William Maxwell Wiele lat temu, za prezydentury Jimmy’ego Cartera, Gore Vidal wystąpił w pro- gramie „Today”, w którym udzielił wywiadu gospodarzowi programu, Tomowi Brokawowi. Według Vidala Brokaw rozpoczął od zdania: „Napisał pan sporo o biseksualizmie...”, ale Vidal przerwał mu słowami: „Tom, pozwól, że coś ci po- wiem o tych porannych programach. Jest za wcześnie, żeby rozmawiać o seksie. Nikt nie chce o tym słuchać o tej porze, a jeśli nawet kogoś to interesuje, to z pewnością właśnie uprawia seks. Nie poruszaj tego tematu”. „No tak, hm, ale przecież napisałeś mnóstwo o biseks...”. Vidal ponownie mu przerwał, mówiąc, że jego nowa książka nie ma nic wspólnego z biseksualizmem i że wolałby poroz- mawiać o polityce. Brokaw spróbował jeszcze raz, ale Vidal i tym razem nie pod- chwycił tematu. Powiedział: „Porozmawiajmy lepiej o Carterze. (...) Co on robi z tymi brazylijskimi dyktatorami, którzy udają miłujących wolność, demokratycz- nych przywódców?”. W ten oto sposób rozmowa zeszła na Cartera, któremu obaj panowie poświęcili całą resztę wywiadu. Kilka lat później, kiedy Brokaw prowa- dził program „Nightly News”, dziennikarz tygodnika „Time” napisał artykuł na jego temat. Reporter zapytał Brokawa o najtrudniejsze wywiady, jakie przepro- wadził w swojej karierze. Brokaw wybrał tamtą rozmowę z Gore’em Vidalem: „Chciałem porozmawiać z nim o polityce – wspominał – a on się upierał, żeby- śmy rozmawiali o biseksualizmie”. „Było zupełnie na odwrót – zaoponował Vidal – Brokaw przekręcił fakty, że- by zrobić ze mnie czarny charakter tej historii” 1. 1 Cyt. w: Plimpton, 1997, s. 306. Autorów tej książki bardziej przekonuje wersja Vidala, który bez skrępo- wania rozmawiał na oba te tematy – biseksualizmu i polityki – a zatem nie miał motywacji do zniekształca- nia swoich wspomnień.
  • 14. 72 BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA) Czy Tom Brokaw rzeczywiście chciał przedstawić Gore’a Vidala jako czarny charakter? Czy Brokaw kłamał, jak sugerował Vidal? To mało prawdopodobne. Przecież sam wybrał historię, którą postanowił opowiedzieć reporterowi „Ti- me’a”. Mógł wybrać którykolwiek z trudnych wywiadów, jakie przeprowadził w swojej długiej karierze, dlaczego więc miałby opowiadać historię, która wyma- gała koloryzowania bądź kłamstwa? Przecież wiedział, że dziennikarz może sprawdzić oryginalny zapis tamtej rozmowy. Brokaw przeinaczył fakty nieświa- domie, nie dlatego, że chciał ukazać Vidala w złym świetle, lecz dlatego, iż sam pragnął wypaść jak najlepiej. Jako nowy gospodarz poważnego programu infor- macyjnego spostrzegał zadawanie pytań dotyczących biseksualizmu jako niesto- sowne. Wolał wierzyć (i pamiętać), że zawsze wybierał tematy o dużo większej wartości intelektualnej, takie jak polityka. Kiedy dwie osoby zupełnie inaczej relacjonują to samo zdarzenie, obserwato- rzy na ogół przypuszczają, że jedna z nich kłamie. Oczywiście niektórzy ludzie rzeczywiście zmyślają lub koloryzują fakty, aby manipulować odbiorcami bądź wprowadzić ich w błąd, tak jak uczynił to James Frey w swojej bestsellerowej zmyślonej autobiografii Milion małych kawałków. Jednak większość nas zwykle ani nie mówi całej prawdy, ani nie usiłuje celowo oszukać odbiorców. Nie kła- miemy, lecz próbujemy się usprawiedliwić. Opowiadając swoje historie, dodaje- my pewne szczegóły i pomijamy niewygodne fakty. Nieznacznie podrasowujemy swoją opowieść, żeby przedstawić siebie w korzystnym świetle. Te niewielkie modyfikacje zostają przyjęte tak dobrze, że następnym razem dodajemy nieco więcej korzystnych dla siebie szczegółów. Usprawiedliwiamy kolejne białe kłam- stewka, przekonując samych siebie, że uczyniły naszą historię bardziej interesują- cą i przejrzystą, aż w końcu nasze wspomnienia stają się niezgodne z rzeczywi- stym przebiegiem zdarzeń, lub nawet dotyczą czegoś, co się nigdy nie wydarzyło. W ten sposób pamięć staje się naszym osobistym, nieodłącznym historykiem, który nieustannie usprawiedliwia nasze decyzje i działania. Psycholog społeczny Anthony Greenwald doszedł do wniosku, że naszym Ja rządzi totalitarne ego, któ- re bezlitośnie niszczy niepożądane informacje oraz – jak wszyscy totalitarni przy- wódcy – zafałszowuje naszą historię, spisując ją z punktu widzenia zwycięzcy2. Jednak w odróżnieniu od totalitarnego władcy, który przeinacza historię, żeby przekazać swoją wersję przyszłym pokoleniom, totalitarne ego robi to dla siebie. Historię spisują zwycięzcy, a kiedy tworzymy własną historię, czynimy to – po- dobnie jak wielcy zdobywcy – żeby usprawiedliwić swoje działania, przedstawić się w korzystnym świetle oraz podtrzymywać swoje zadowolenie z siebie i z tego, co zrobiliśmy (bądź czego nie zrobiliśmy). Jeśli popełniono jakieś błędy, to nasza pamięć utwierdza nas w przekonaniu, że popełnił je ktoś inny. Jeśli nawet tam by- liśmy, to tylko w roli niewinnych obserwatorów. 2 Greenwald, 1980.
  • 15. PAMIĘĆ – STRONNICZY HISTORYK 73 Na najprostszym poziomie pamięć wygładza zmarszczki dysonansu, torując drogę dla błędu konfirmacji poprzez selektywne usuwanie informacji sprzecznych z przekonaniami, do których jesteśmy przywiązani. Na przykład, gdybyśmy byli istotami całkowicie racjonalnymi, to staralibyśmy się zapamiętywać mądre, roz- sądne idee i nie obciążalibyśmy swojego umysłu głupotami. Ale z teorii dysonan- su wynika, że chętnie zapominamy dobre argumenty wysuwane przez naszych przeciwników, podobnie jak wyrzucamy z pamięci słabe argumenty tych, któ- rzy są po naszej stronie. Niemądry argument, który ma przemawiać za trafnością naszego stanowiska, wywołuje w nas dysonans, ponieważ podaje w wątpliwość słuszność tego stanowiska bądź inteligencję ludzi, którzy się z nim zgadzają. Roz- sądny argument wysunięty przez przeciwnika również wywołuje w nas dysonans, ponieważ nasuwa podejrzenie, że – Boże broń! – druga strona może mieć rację, a przynajmniej mówi coś, nad czym warto się poważnie zastanowić. Na podsta- wie teorii dysonansu można przewidywać, że skoro niemądre argumenty po na- szej stronie i rozsądne argumenty przeciwnika wywołują w nas dysonans, to nie powinniśmy zbyt dobrze zapamiętywać takich argumentów, bądź też będziemy je szybko zapominać. Trafność tego przypuszczenia potwierdzili Edward Jones i Ri- ka Kohler w klasycznym eksperymencie dotyczącym postaw wobec desegrega- cji w Północnej Karolinie w roku 19583. Każda ze stron pamiętała przekonujące argumenty zgodne z własnym stanowiskiem i nieprzekonujące argumenty prze- mawiające za słusznością poglądów przeciwnika. Żadna ze stron nie pamiętała nieprzekonujących argumentów zgodnych z własnym stanowiskiem i przekonują- cych argumentów przemawiających za słusznością poglądów przeciwnika. Oczywiście nasze wspomnienia bywają zdumiewająco szczegółowe i dokład- ne. Pamiętamy pierwszy pocałunek i ulubionego nauczyciela. Pamiętamy historie rodzinne, filmy, randki, statystyki meczów baseballowych oraz swoje upokorze- nia i triumfy z okresu dzieciństwa. Pamiętamy najważniejsze wydarzenia składa- jące się na historię naszego życia. Kiedy jednak pamięć nas zawodzi, nie są to po- myłki przypadkowe. Codzienne, redukujące dysonans zniekształcenia pamięci ułatwiają nam zrozumienie świata i miejsca, jakie w nim zajmujemy, chroniąc na- sze decyzje i przekonania. Przeinaczenia te są jeszcze większe, kiedy u ich podło- ża tkwi potrzeba zachowania spójności naszego pojęcia Ja; pragnienie, aby mieć rację; potrzeba zachowania wysokiej samooceny; dążenie do usprawiedliwienia własnych porażek lub błędnych decyzji; czy też chęć znalezienia przyczyny – naj- lepiej tkwiącej bezpiecznie w przeszłości – naszych obecnych problemów4. Kon- fabulacja, przeinaczanie faktów i zwykłe zapominanie to żołnierze pamięci, któ- rzy są wysyłani na linię frontu, kiedy totalitarne ego chce nas chronić przed cierpieniem i wstydem z powodu działań niezgodnych z naszym obrazem własnej osoby: „Naprawdę to zrobiłem?”. To dlatego badacze pamięci uwielbiają cytować 3 Jones i Kohler, 1959. 4 Zob. np. Ross, 1989; Wilson i Ross, 200l; Ross i Wilson, 2003.
  • 16. 74 BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA) Nietzschego: „Zrobiłem to – mówi moja pamięć. Nie mogłem tego zrobić – odpo- wiada moja duma i pozostaje nieugięta. W końcu pamięć się poddaje”. Zniekształcenia pamięci Carol Tavris w dzieciństwie miała ulubioną książkę – Cudowne O autorstwa Ja- mesa Thurbera – którą, jak pamięta, podarował jej ojciec, kiedy była małą dziew- czynką. „Banda piratów opanowuje pewną wyspę i zabrania jej mieszkańcom wy- powiadania słów zawierających O i używania przedmiotów, które mają w nazwie tę literę” – wspomina Carol. „Doskonale pamiętam, jak ojciec czytał mi Cudowne O i jak oboje zaśmiewaliśmy się do łez, wyobrażając sobie, jak nieśmiała Ofelia Oliver wymawia swoje imię i nazwisko z pominięciem litery o. Pamiętam, jak wraz z mieszkańcami wyspy próbowaliśmy odgadnąć czwarte słowo zawierające literę o, którego nie wolno utracić (po słowach love – miłość, hope – nadzieja i valor – odwaga), i jak mój tato przekomarzał się ze mną: Oregano? Orangutan? Okulista? A później, całkiem niedawno, znalazłam swoje pierwsze wydanie Cu- downego O. Książka ukazała się w roku 1957, rok po śmierci mojego ojca. Wpa- trywałam się w tę datę z niedowierzaniem, wstrząśnięta niespodziewanym odkry- ciem. Widocznie ktoś inny podarował mi tę książkę, ktoś inny mi ją czytał, ktoś inny śmiał się razem ze mną z Felii Liver, ktoś inny chciał, żebym się domyśliła, że czwarte słowo zawierające literę o to wolność (freedom). Ktoś, kogo zupełnie nie pamiętam”. Ta krótka historia ilustruje trzy istotne fakty dotyczące naszej pamięci: to, jak bardzo czujemy się zdezorientowani, kiedy okazuje się, że jakieś żywe, pełne emocji i szczegółów wspomnienie jest z całą pewnością niezgodne z prawdą; fakt, iż nawet jeśli jesteśmy całkowicie pewni, że nasze wspomnienie wiernie od- zwierciedla rzeczywistość, to wcale nie musi tak być; oraz fakt, że zniekształcenia pamięci wzmacniają nasze obecne uczucia i przekonania. „Mam pewne przekona- nia dotyczące mojego ojca” – wyjaśnia Carol. „Widzę go jako serdecznego, peł- nego ciepła człowieka, jako zabawnego i oddanego tatę, który uwielbiał mi czytać i zabierał mnie na fascynujące wyprawy do bibliotek, jako miłośnika gry słów. Nic więc dziwnego, że zakładałam – a raczej pamiętałam – iż to on czytał mi Cu- downe O”. Metafory pamięci odpowiadają swoim czasom i aktualnemu poziomowi roz- woju technicznego. Kilkaset lat temu filozofowie porównywali pamięć do mięk- kiej tabliczki woskowej, która uwiecznia wszystko, co zostanie w niej odciśnięte. Po wynalezieniu prasy drukarskiej ludzie zaczęli spostrzegać pamięć jako biblio- tekę, w której przechowujemy zdarzenia i fakty (taki obraz pamięci nadal jest po- wszechny wśród ludzi starszych, którzy często zastanawiają się, do której z zagra- conych „przegródek” w swoim umyśle włożyli jakieś informacje). Po wynalezie- niu kina i sprzętu nagrywającego ludzie zaczęli porównywać pamięć do kamery
  • 17.
  • 18. ROZDZIAŁ 6 Zabójca miłości – samousprawiedliwianie w małżeństwie Miłość... to niezwykle trudne uświadomienie sobie realności czegoś innego niż my sami. powieściopisarka Iris Murdoch Kiedy William Butler Yeats ożenił się w roku 1917, ojciec przysłał mu serdeczny list z gratulacjami. „Myślę, że małżeństwo pomoże Ci w rozwoju talentu poetyc- kiego” – napisał. „Nie pozna natury ludzkiej, natury mężczyzny ani kobiety”, ten, kto nigdy nie żył w małżeństwie, „w owym wymuszonym studium drugiego czło- wieka”1. Małżonkowie są zmuszeni dowiedzieć się o sobie więcej, niż się spo- dziewali (i – w wielu wypadkach – chcieli) dowiedzieć. W żadnym innym związ- ku – nawet w relacjach z dziećmi i z rodzicami – nie dowiadujemy się tak dużo o zachwycających i irytujących zwyczajach istot ludzkich, o ich sposobach radze- nia sobie z frustracją i kryzysami oraz o ich osobistych, namiętnych pragnieniach. A jednak – o czym wiedział John Butler Yeats – małżeństwo zmusza także każde z małżonków do konfrontacji z samym sobą, mówi im więcej o tym, jak się za- chowują w relacji z najbliższą osobą, niż kiedykolwiek się spodziewali (lub chcieli) dowiedzieć. Żaden inny związek nie poddaje tak surowemu sprawdziano- wi stopnia, w jakim jesteśmy gotowi być elastyczni, wybaczać, uczyć się i zmie- niać – jeśli potrafimy się oprzeć pokusie samousprawiedliwiania. Benjamin Franklin, który radził: „Miej oczy szeroko otwarte przed ślubem i półprzymknięte po nim”, zdawał sobie sprawę z potężnego oddziaływania dyso- nansu w związkach intymnych. Najpierw partnerzy starają się uzasadnić swoją decyzję o związaniu się ze sobą, a później – o pozostaniu w tym związku. Kiedy ku- pujesz dom, natychmiast zaczynasz redukować odczuwany dysonans. Opowiadasz 1 List Johna Buttlera Yeatsa do syna, Williama, 5 listopada 1917 roku. W: Finneran, Harper i Murphy (red.), 1977, s. 338.
  • 19. 158 BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA) przyjaciołom o wspaniałych zaletach nowego domu – o drzewach za oknem, o przestronności pomieszczeń, o oryginalnych starych oknach – minimalizując jego wady: widok na parking, ciasny pokój gościnny, nieszczelne, spróchniałe okna. W takiej sytuacji samousprawiedliwianie pozwoli Ci się cieszyć pięknym nowym domem. Gdyby jeszcze, zanim się w nim zakochałeś, geolog powiedział Ci, że klif, pod którym stoi, jest niestabilny i w każdej chwili może się osunąć, przyjąłbyś tę informację i odszedł – smutny, ale nie zrozpaczony. Jeżeli jednak ktoś ostrzeże Cię przed tym niebezpieczeństwem już po tym, jak zakochałeś się w swoim nowym domu, wydałeś na niego fortunę – więcej, niż mogłeś sobie po- zwolić – i wprowadziłeś się do niego ze swoim niechętnym kotem, to samo pragnie- nie uzasadnienia podjętej decyzji może sprawić, że pozostaniesz w nim o wiele za długo. Mieszkańcy domów stojących wzdłuż plaży w La Conchita w Kalifornii, w cieniu klifów, które mają paskudny zwyczaj osuwać się na ich domostwa pod- czas ulewnych zimowych deszczy, doświadczają nieustannego dysonansu, który łagodzą, mówiąc: „To się na pewno nie powtórzy”. Ta myśl pozwala im pozostać w swoich domach do kolejnego osunięcia się klifu. Związek z domem jest dużo prostszy niż związek z inną osobą. Przede wszys- tkim jest to relacja jednokierunkowa. Dom nie może Cię oskarżyć o to, że jesteś złym właścicielem lub że nie utrzymujesz go w należytym porządku, ale także nie może wymasować Ci pleców po ciężkim dniu. Małżeństwo jest najważniejszą wspólną decyzją w życiu większości ludzi, dlatego partnerzy są gotowi zrobić wiele, żeby je utrzymać. Umiarkowana doza poślubnej redukcji dysonansu – kie- dy to partnerzy patrzą na swój związek półprzymkniętymi oczami, podkreślając jego zalety i nie dostrzegając jego wad – pozwala na zachowanie harmonii. Jed- nak ten sam mechanizm skłania niektórych ludzi do pozostawania w związkach będących psychologicznym odpowiednikiem La Conchity – związkach balansują- cych na krawędzi katastrofy. Co łączy szczęśliwych do szaleństwa nowożeńców z nieszczęśliwymi małżonkami, którzy od wielu lat żyją razem znużeni i pełni go- ryczy? Niechęć do rozważenia informacji, które mogłyby wzbudzić w nich dyso- nans. W poszukiwaniu potwierdzenia, że poślubili właściwą osobę, wielu nowo- żeńców nie dostrzega lub nie bierze pod uwagę informacji, które mogą być zapowiedzią przyszłych problemów czy nieporozumień: „Mój mąż dąsa się za każdym razem, kiedy choć przez chwilę rozmawiam z innym mężczyzną. Jakie to słodkie. To znaczy, że naprawdę mnie kocha”. „Ona ma takie swobodne podej- ście do prowadzenia domu. To urocze, dzięki niej stanę się bardziej wyluzowa- ny”. Nieszczęśliwi małżonkowie, którzy od lat tolerują okrucieństwo partnera, je- go chorobliwą zazdrość lub poniżające traktowanie, również wkładają wiele wysiłku w łagodzenie dysonansu. Aby uniknąć druzgocącej myśli, że zainwesto- wali wiele lat, energii i argumentów w nieudaną próbę osiągnięcia chociażby po- kojowego współistnienia, mówią sobie: „Wszystkie małżeństwa są takie. I tak nie można na to nic poradzić. Zresztą w naszym związku jest dużo dobrego. Lepiej zostać w trudnym małżeństwie niż żyć samotnie”.
  • 20. ZABÓJCA MIŁOŚCI – SAMOUSPRAWIEDLIWIANIE W MAŁŻEŃSTWIE 159 Samousprawiedliwianie nie dba o to, czy przynosi korzyści, czy sieje spusto- szenie. Sprawia, że wiele małżeństw trwa pomimo trudności (na dobre lub na złe), a inne się rozpadają (na dobre lub na złe). Między partnerami, początkowo pełny- mi niczym niezmąconego optymizmu, z biegiem lat narasta poczucie bliskości i miłości bądź przeciwnie – wytwarza się coraz większy dystans i wrogość. Dla niektórych ludzi małżeństwo jest źródłem radości i pociechy, miejscem rozwoju duchowego, związkiem, w którym rozkwitają jako jednostki i jako para. Dla in- nych małżeństwo staje się źródłem kłótni i niezgody, miejscem stagnacji, relacją, która tłamsi ich indywidualność i osłabia łączą ich więź. W tym rozdziale nie pró- bujemy przekonać Czytelnika, że wszystkie związki można i trzeba uratować. Pragniemy raczej pokazać, w jaki sposób samousprawiedliwianie może prowa- dzić do tych dwóch całkowicie odmiennych skutków. Oczywiście niektóre małżeństwa rozpadają się z powodu jakiegoś katastrofal- nego wyznania, aktu zdrady bądź przemocy, której jedno z małżonków nie jest w stanie dłużej znosić lub ignorować. Jednak zdecydowana większość par rozcho- dzi się powoli, stopniowo, w następstwie nasilającego się procesu obwiniania i sa- mousprawiedliwiania. Każde z partnerów koncentruje się na tym, co druga osoba robi nie tak, jak trzeba, usprawiedliwiając własne preferencje, postawy i zachowa- nia. Nieprzejednanie każdej ze stron sprawia, że ta druga z coraz większą determi- nacją broni swojego stanowiska. Zanim partnerzy zdadzą sobie z tego sprawę, znajdują się po dwóch stronach barykady, a każde z nich jest przeświadczone o swojej słuszności. Samousprawiedliwianie czyni ich głuchymi na głos empatii. Aby zrozumieć istotę tego procesu, przyjrzyjmy się historii małżeństwa Debry i Franka, zaczerpniętej z wnikliwej książki Andrew Christensena i Neila Jacobso- na, Reconcilable Differences (Różnice do pogodzenia)2. Kiedy ktoś opowiada nam o swoim małżeństwie, na ogół z przyjemnością wysłuchujemy jego relacji (chyba że chodzi o nasze problemy w związku intymnym), a później wzruszamy ramionami i uznajemy, że każdy medal ma dwie strony. Jednak my, autorzy tej książki, sądzimy, że chodzi o coś więcej. Zacznijmy od wersji Debry: [Frank] mozolnie brnie przez życie. Zawsze sumiennie wykonuje swoją pracę i stara się robić to, co do niego należy, lecz nigdy nie okazuje ra- dości ani bólu. Mówi, że jego styl świadczy o stabilności emocjonalnej. Moim zdaniem świadczy tylko o tym, że Frank jest bierny i znudzony. Pod wieloma względami jestem jego przeciwieństwem – przeżywam ciągłe wzloty i upadki. Ale na ogół jestem pełna energii, optymistyczna i sponta- niczna. Oczywiście czasami czuję się zdenerwowana, wściekła albo sfru- strowana. Według Franka ten szeroki zakres emocji oznacza, że jestem 2 Christensen i Jacobson, 2000, s. 1–7.
  • 21.
  • 22. ROZDZIAŁ 8 Odpuścić i przyznać się do błędu Pewien mężczyzna przemierza wiele mil, żeby poprosić o radę najmądrzejszego guru w całym kraju. Kiedy przybywa na miejsce, pyta mędrca: – O, najmądrzejszy, jaki jest sekret szczęśliwego życia? – Dobra ocena sytuacji – odpowiada guru. – Ale, najmędrszy z mądrych – pyta dalej mężczyzna – jak posiąść umiejętność dobrej oceny sytuacji? – Przez złą ocenę sytuacji – mówi guru. Dwudziestego szóstego stycznia 2006 roku wydarzyło się coś zdumiewającego – Oprah Winfrey poświęciła cały program na przeprosiny za błąd, jaki popełniła. Wcześniej Oprah promowała Jamesa Freya i jego rzekomy pamiętnik opisujący uzależnienie autora od narkotyków i wyjście z nałogu, zatytułowany Milion ma- łych kawałków. Dzięki jej poparciu książka Freya doskonale się sprzedawa- ła. Ósmego stycznia The Smoking Gun – serwis internetowy specjalizujący się w dziennikarstwie śledczym – ujawnił, że Frey sfabrykował wiele fragmentów swojej opowieści, inne zaś mocno ubarwił. W pierwszej chwili Oprah zareagowa- ła na te wzbudzające dysonans informacje – „Popierałam i chwaliłam tego faceta, a teraz okazuje się, że on mnie oszukał” – tak, jak uczyniłaby to większość nas. Nadal popierała Freya, żeby złagodzić poczucie, że dała się nabrać. Dlatego kiedy Larry King przeprowadzał z Freyem wywiad tuż po tym, jak serwis The Smoking Gun ujawnił wyniki swojego śledztwa, Oprah zadzwoniła do jego programu, żeby usprawiedliwić swoje poparcie dla nieuczciwego autora. „Najważniejszy przekaz pamiętnika Jamesa Freya – historia odkupienia – nadal porusza mnie do głębi” – powiedziała. „Jestem pewna, że rozbrzmiewa również w sercach milionów in- nych ludzi”. Poza tym – dodała – jeśli w tej sprawie popełniono błędy, to uczynił to wydawca Freya. Ona i jej producenci opierali się na twierdzeniu wydawcy, że książka Freya jest utworem autobiograficznym. Oto więc widzieliśmy, jak Oprah – stojąc na szczycie piramidy moralnej – ro- bi pierwszy krok w kierunku podtrzymania swojego zaangażowania w promocję
  • 23. 204 BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA) Freya i jego książki. Jednak zamiast z uporem usprawiedliwiać tę decyzję i zsu- wać się po zboczu piramidy, twierdząc: „To wina wydawcy”, „Wszystko przez moich producentów”, „Prawda emocjonalna tej książki jest bardziej prawdziwa niż prawda faktyczna”, czy też stosując inne wymijające manewry, tak powszech- ne w naszej współczesnej kulturze, Oprah się zatrzymała. Może sama zmieniła zdanie, a może to producenci przekonali ją, że broniąc Freya, może zaszkodzić swojej reputacji. Niezależnie od tego, czy posłuchała własnego sumienia, czy swoich producentów, następną decyzję z pewnością podjęła sama. Decyzja ta uczyniła z niej doskonały przykład osoby, która bierze odpowiedzialność za po- pełniony błąd i stara się go naprawić bez wykrętów i owijania w bawełnę. Zapro- siła do studia Jamesa Freya, a swój program zaczęła od przeprosin za telefon do Larry’ego Kinga: „Żałuję tego telefonu” – powiedziała. „Popełniłam błąd, a moje słowa mogły pozostawić wrażenie, że prawda się nie liczy. Jest mi bardzo przykro z tego powodu, ponieważ wcale tak nie myślę. Zadzwoniłam do Larry’ego Kinga, ponieważ bardzo mi się podoba przesłanie tej książki, a także dlatego, że codzien- nie dostawałam dziesiątki e−maili od osób, dla których stała się ona źródłem in- spiracji. Muszę przyznać, że pozwoliłam, aby to wszystko zamąciło mi w głowie. Dlatego mówię wszystkim tym, którzy zarzucili mi lekceważenie prawdy – macie absolutną rację”1. Zwróciła się do Freya ze słowami: „Trudno mi z tobą rozmawiać, ponieważ czuję, że dałam się nabrać. (...) Byłam naprawdę zażenowana, ale teraz czuję, że oszukałeś nas wszystkich”. W dalszej części programu wyznała Richardowi Co- henowi, felietoniście dziennika „Washington Post”, który nazwał Freya kłamcą, a o niej powiedział, że „nie tylko się myli, ale także dała się zwieść”, iż jego sło- wa wywarły na niej wielkie wrażenie, ponieważ „czasami krytyka bywa bardzo pomocna, więc bardzo ci dziękuję. Ty miałeś rację, a ja się myliłam”. Ty miałeś rację, a ja się myliłam? Jak często Amerykanie słyszą to miłe dla ucha zdanie od swoich partnerów życiowych i rodziców, nie mówiąc już o gwiazdach telewizji, ekspertach i politykach? Słowa Oprah wprawiły go w osłupienie. „Ten rok dopie- ro się zaczyna – powiedział jej – ale już teraz przyznaję ci tytuł Bohaterki Roku za to, że publicznie przyznałaś się do błędu. [To] wymaga wielkiej odwagi, praw- da? Nigdy nie zrobiłem czegoś takiego”. Przez cały program Oprah nie dawała Freyowi spokoju. Ten próbował się usprawiedliwiać, mówiąc: „Myślę, że popełniłem wiele błędów podczas pisania tej książki i, no wiesz, jej promowania”. Wtedy Oprah się wściekła. To ona popeł- niła błąd – przypomniała mu – kiedy zadzwoniła do Larry’ego Kinga i „pozosta- wiła wrażenie, że prawda się nie liczy”. Frey po prostu skłamał. „Co twoim zda- niem zrobiłeś – skłamałeś czy popełniłeś błąd?” – zapytała. Frey odparł nie- pewnie: „Ja... myślę, że chyba jedno i drugie”. 1 Wszystkie cytaty pochodzą z nagrania programu Oprah z 26 stycznia 2006 roku.
  • 24. ODPUŚCIĆ I PRZYZNAĆ SIĘ DO BŁĘDU 205 Frey: To znaczy, wydaje mi się, że przyszedłem tutaj i byłem z to- bą szczery. No wiesz, przecież w gruncie rzeczy przyznałem się do... Winfrey: Kłamstwa. Pod koniec godzinnego programu w studiu pojawił się publicysta dziennika „The New York Times”, Frank Rich, który powtórzył słowa Richarda Cohena – wyraził swój podziw dla Oprah za to, że miała odwagę przyznać się do błędu i opowiedzieć się po stronie książek, które nie wypaczają prawdy, aby osiągnąć większą sprzedaż. „Najtrudniej przyznać się do błędu” – powiedział. Oprah od- parła, że nie zależy jej na pochwałach. „To wcale nie było takie trudne” – po- wiedziała. Czasami – jak się przekonaliśmy na kartach tej książki – to naprawdę bywa nie- zwykle trudne. Było takie dla Lindy Ross, psychoterapeutki, która praktykowała terapię odzyskanej pamięci do czasu, gdy zdała sobie sprawę, jak bardzo się my- liła; dla Grace, której fałszywe „odzyskane” wspomnienia podzieliły rodzinę na długie lata; dla Thomasa Vanesa, prokuratora okręgowego, kiedy dowiedział się, że mężczyzna oskarżony przez niego o gwałt, który spędził w więzieniu dwa- dzieścia lat, jest niewinny; dla par małżeńskich i przywódców politycznych, któ- rzy zdołali przerwać spiralę wściekłości i zemsty. Najtrudniejsze jest jednak dla tych, których błędy kosztują życie innych osób, zwłaszcza jeśli chodzi o życie ich przyjaciół lub współpracowników – ludzi, których dobrze znają i na których im zależy. Wayne Hale z pewnością wie, co mamy na myśli. Hale był dyrektorem lotów w NASA w roku 2003, kiedy siedmioro astronautów zginęło w katastrofie promu Columbia. W liście wysłanym pocztą elektroniczną do wszystkich członków swo- jego zespołu Hale wziął na siebie pełną odpowiedzialność za tę katastrofę: Miałem sposobność i dysponowałem niezbędnymi informacjami, ale ich nie wykorzystałem. Nie wiem, co wykaże formalne dochodzenie, ani jaką decyzję podejmie sąd, ale w sądzie własnego sumienia zostałem po- tępiony za to, że nie zapobiegłem katastrofie Columbii. Możemy roz- mawiać o szczegółach – o niedbałości, braku kompetencji, rozprosze- niu uwagi, braku przekonania, niezrozumieniu, słabości charakteru, leni- stwie. Zasadniczy problem polega na tym, że nie zrozumiałem tego, co mi powiedziano. Nie stanąłem na wysokości zadania. Dlatego nie szu- kajcie dalej – to ja jestem winny katastrofy Columbii2. 2 National Public Radio, audycja Nella Boyce’a, Wayne Hale’s Insider’s Guide to NASA, 20 czerwca 2006. Pełny tekst listu Hale’a do współpracowników jest dostępny w internecie.
  • 25. 206 BŁĄDZĄ WSZYSCY (ALE NIE JA) Ci odważni ludzie pozwalają nam zrozumieć istotę dysonansu i jego we- wnętrzną ironię – umysł chce się chronić przed cierpieniem dysonansu za pomocą balsamu samousprawiedliwiania, ale dusza pragnie wyznać prawdę. Aby zredu- kować dysonans, większość nas wkłada mnóstwo energii psychicznej i fizycz- nej w ochronę pozytywnego obrazu własnej osoby i umocnienia poczucia włas- nej wartości, kiedy chwieje się ono pod naporem świadomości, że byliśmy głupi i naiwni, popełniliśmy błąd, postąpiliśmy niemoralnie albo ulegliśmy jakiejś innej ludzkiej słabości. Jednak w większości wypadków ów wielki wydatek energii okazuje się niepotrzebny. Linda Ross nadal jest psychoterapeutką – lepszą niż dawniej. Thomas Vanes pozostał prokuratorem i odnosi w tym zawodzie sukcesy. Wayne Hale awansował na stanowisko szefa programu wahadłowców kosmicz- nych w Johnson Space Center. Wyobraź sobie, jak byś się poczuł, gdyby Twój partner życiowy, Twoje doro- słe dziecko, albo któreś z Twoich rodziców powiedziało: „Chcę wziąć na siebie odpowiedzialność za błąd, który popełniłem. Kłócimy się o to od dawna, a teraz zdałem sobie sprawę, że to ty masz rację, a ja się myliłem”. Albo gdyby Twój pracodawca rozpoczął zebranie słowami: „Chcę usłyszeć wszelkie możliwe za- strzeżenia dotyczące tej propozycji, zanim ją przyjmiemy – jeśli popełniamy jakiś błąd, chcę się o tym dowiedzieć”. Albo gdyby prokurator zwołał konferencję pra- sową, żeby wyznać: „Popełniłem straszny błąd. Nie wznowiłem śledztwa w tej sprawie, chociaż nowe dowody wskazywały, że ja i mój zespół wysłaliśmy do więzienia niewinnego człowieka. Przepraszam, ale przeprosiny to za mało. Jesz- cze raz przeanalizuję nasze procedury, żeby zmniejszyć ryzyko ponownego ska- zania niewinnej osoby”. Jakie uczucia żywiłbyś do tych ludzi? Czy straciłbyś dla nich szacunek? Gdy- by byli Twoimi przyjaciółmi lub krewnymi, zapewne poczułbyś ulgę i radość. „Mój Boże, Harry przyznał się do błędu! Porządny z niego gość!”. Gdyby byli uznanymi specjalistami lub przywódcami politycznymi, prawdopodobnie poczuł- byś się uspokojony myślą, że znajdujesz się w kompetentnych rękach kogoś wy- starczająco szlachetnego, aby postąpić, jak należy – wyciągnąć wnioski z wła- snych błędów. Ostatnim amerykańskim prezydentem, który powiedział narodowi, że popełnił fatalny błąd, był John F. Kennedy w roku 1961. Kennedy uwierzył za- pewnieniom i błędnym raportom wywiadowczym swoich doradców wojskowych, którzy twierdzili, że po amerykańskiej inwazji na Kubę w Zatoce Świń naród ku- bański powstanie z wielką ulgą i radością, aby obalić rządy Fidela Castro. Opera- cja zakończyła się fiaskiem, ale Kennedy wyciągnął z niego wnioski. Zreorganizo- wał system wywiadowczy i postanowił, że odtąd nie będzie bezkrytycznie wierzył swoim doradcom wojskowym. Ta decyzja pozwoliła mu bezpiecznie przeprowa- dzić Stany Zjednoczone przez późniejszy kryzys kubański3. Po niepowodzeniu 3 Chodzi o zagrożenie konfliktem atomowym między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim w roku 1962, spowodowane rozmieszczeniem przez ZSRR pocisków rakietowych średniego zasięgu na te- renie Kuby (w odpowiedzi na podobne działania Stanów Zjednoczonych w Turcji; przyp. tłum.).
  • 26. ODPUŚCIĆ I PRZYZNAĆ SIĘ DO BŁĘDU 207 operacji w Zatoce Świń Kennedy spotkał się z wydawcami gazet i powiedział: „Moja administracja zamierza otwarcie mówić o swoich pomyłkach. Jak powie- dział pewien mądry człowiek: Pomyłka nie stanie się poważnym błędem, jeśli nie odmówisz jej naprawienia. (...) Bez dyskusji i krytyki żaden rząd ani żadne pań- stwo nie może odnosić sukcesów – a żadna republika nie zdoła przetrwać”. Odpo- wiedzialność za fiasko operacji w Zatoce Świń – powiedział Kennedy – spoczywa „na mnie i tylko na mnie”. Popularność prezydenta gwałtownie wzrosła. Wszyscy pragniemy usłyszeć: „Schrzaniłem to, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby to się nie powtórzyło”. Marzymy o tym. Na ogół nie jesteśmy za- chwyceni, kiedy przywódca przyznaje się do błędu (podobnie, jak uczynił to Ken- nedy), ale w jego wyznaniu brakuje tego, co najważniejsze, tak jak w wypadku re- akcji Ronalda Reagana na aferę Iran−Contra, którą można streścić w taki oto sposób: „Ja sam nie zrobiłem nic złego, ale ponieważ wydarzyło się to za mojej kadencji, no cóż, chyba wezmę na siebie odpowiedzialność”4. To nie załatwia sprawy. Daniel Yankelovich, uznany badacz opinii publicznej, twierdzi, że cho- ciaż wyniki sondaży wskazują na powszechną nieufność wobec najważniejszych instytucji, to jednak tuż pod tym cynizmem kryje się „szczera tęsknota” za uczci- wością i prawością. „Ludzie chcą, żeby organizacje były przejrzyste – mówi Yan- kelovich – żeby pokazywały światu ludzką twarz, przestrzegały własnych stan- dardów i przejawiały zaangażowanie w sprawy całego społeczeństwa”5. To pragnienie, aby usłyszeć, jak ci, którzy mają władzę, przyznają się do błę- dów – bez wykrętów i owijania w bawełnę – tkwi u podłoża nowego ruchu w sys- temie opieki zdrowotnej, mającego zachęcać lekarzy i szpitale do przyznawania się do swoich pomyłek i podejmowania prób ich naprawienia (mówimy tutaj o zwyczajnych pomyłkach, o normalnych ludzkich błędach, a nie o powtarzają- cych się błędach w sztuce, wynikających z niekompetencji lekarzy). Tradycyjnie lekarze stanowczo zaprzeczają swoim pomyłkom w zakresie diagnozy, procedur czy samej terapii, kierując się samousprawiedliwiającym przekonaniem, że przy- znając się do błędów, naraziliby się na pozwy sądowe. To nieprawda. Badania przeprowadzone w szpitalach na terenie całych Stanów Zjednoczonych wykazały, że pacjenci rzadziej wnoszą sprawy do sądu, kiedy lekarze przyznają się do po- myłek i za nie przepraszają oraz gdy szpitale wprowadzają zmiany, aby zapobiec 4 Reagan zaczął całkiem dobrze: „Po pierwsze, pragnę powiedzieć, że biorę pełną odpowiedzialność za swoje czyny i za działania mojej administracji”, później jednak dodał całą serię wykrętów typu „Ale to ich wina” – „Niezależnie od tego, jak bardzo jestem wściekły z powodu działań podjętych bez mojej wiedzy, jestem za nie odpowiedzialny. Niezależnie od tego, jak bardzo rozczarowali mnie niektórzy spośród tych, którzy mi służyli, to ja muszę odpowiedzieć przed narodem amerykańskim za to postępowanie. Wreszcie, niezależnie od tego, jak wielkim niesmakiem napełniają mnie tajne konta bankowe i sprzeniewierzone środki, no cóż – jak powiedzieliby żołnierze z marynarki wojennej – to się wydarzyło na mojej wachcie”. A oto w jaki sposób przyjął „pełną odpowiedzialność” za łamanie prawa: „Kilka miesięcy temu powiedzia- łem narodowi amerykańskiemu, że nie wymieniałem broni za zakładników. Serce i dobre intencje nadal mówią mi, że to prawda, ale z faktów i dowodów wynika, że było inaczej”. 5 Yankelovich i Furth, 2005, cyt. na s. B11.