Czy jesteśmy skazani na nową polską zimną wojnę religijną? „Więź” przekonuje w jesiennym numerze, że w pluralistycznej demokracji można się spierać, nie idąc na wojnę ideologiczną.
Prawdziwa wojna trwa na wschodniej Ukrainie. Taras Wozniak wnikliwie analizuje sytuację i pyta: czy Putin na tym poprzestanie? Imperialna polityka Moskwy zmienia także sytuację ukraińskiego, rosyjskiego i być może światowego prawosławia. Jaka jest przyszłość Cerkwi?
Na celownik bierzemy również decorum – opisujemy jego burzliwe losy w sztuce, w życiu codziennym i liturgii. Burzliwe – bo nie jest łatwo odpowiednie dać rzeczy słowo.
M piechocki aluzyjny_eurosceptycyzm_w_debatach_prezydenckich
Wiez 3/2014
1. jesień 2014 3 [657]
Indeks 381489
Cena 24,99 zł [w tym 5% vat]
Nowa polska zimna wojna?
Bodnar i Królikowski o prawach człowieka
Co dalej z prawosławiem
Borkowicz: Cyryl traci Cerkiew na Ukrainie
Decorum na celowniku
Maliszewski o niestosowności stosowności
Wozniak o geopolityce Putina
Bargielska o Bogu i tabu
Schüssler Fiorenza o żydowskich mesjanistach
Olaszek o morderstwie ks. Popiełuszki
Jabłońska i Luter o Karabaszu
240 stron!
2. Kwartalnik Warszawa rok LVII nr 3 [657]
Gorące polskie lato roku 2014 obfitowało w równie gorące spory.
Niektórzy ogłosili już nawet początek nowej polskiej wojny reli-
gijnej. Czy naprawdę jest ona nieunikniona? Czy pluralistyczne
społeczeństwo i liberalna demokracja muszą nieuchronnie pro-
wadzić do wojen kulturowych? A może da się spierać bez wojen?
Warto o tym pomyśleć, bo przecież niedaleko toczy się praw-
dziwa wojna — w obronie wolności i integralności Ukrainy. W tym
numerze „Więzi” światową sytuację geopolityczną analizuje Taras
Wozniak. Jego refleksje o dalekosiężnych zamiarach Kremla są
równie przenikliwe, co przejmujące niepokojem. Czy rzeczywiście
Putin nie poprzestanie na Ukrainie?
Imperialna polityka Moskwy zmienia także sytuację ukra-
ińskiego, rosyjskiego i być może światowego prawosławia. Nasi
autorzy analizują stan aktualny, szkicując scenariusze przyszłości.
Pytamy też o kontynuację polsko-rosyjskiego dialogu katolicko
‑prawosławnego. Ledwo się rozpoczął, a już jest w kryzysie. Zatem:
co dalej z prawosławiem?
Przez długie stulecia w twórczości artystycznej obowiązy-
wała zasada decorum — forma dzieła miała być stosowna do jego
treści. Współczesność to czas kontestacji form i języka, negowa-
nia uznanych wzorców. Jak jednak pokazuje Karol Maliszewski,
polscy poeci XX wieku a to zachwycali się buntownikami, a to ich
odrzucali, żądając powrotu do tradycji. Może zatem warto bronić
decorum? A może i tak wszystko jest konwencją?
Ponadto w jesiennej „Więzi” rozmawiamy z Justyną Bargiel-
ską o Bogu i tabu, a Ksiądz z Kobietą dyskutują o człowieku, który
patrzy szeptem — Kazimierzu Karabaszu. Piszemy m.in. o filmach
na temat Powstania Warszawskiego, o atmosferze po porwaniu
ks. Popiełuszki, o XVII-wiecznym paszkwilu antymuzułmańskim,
o polityce rodzinnej w Polsce i Niemczech. Jesienią nie będą się
Państwo nudzić z „Więzią”. Zapraszamy do lektury.
Zbigniew Nosowski
Drodzy Czytelnicy!
3. Spis treści
Podziękowania dla Przyjaciół
Grajmy w otwarte karty wartości.
Pytania o kształt pluralistycznej
wspólnoty politycznej
Prawa człowieka — łączą czy dzielą
dyskusja
Po pierwsze: godność.
Rola ustawy zasadniczej
w wolnościowym państwie
Dlaczego nie pójdę na tę wojnę
Wieczór, Zły kot, Cięcie (zwierz jeż)
Europa z dwóch stron Odry
Między pomocniczością
a paternalizmem. Niemiecka
polityka rodzinna
Rodzina ponad podziałami
Z drugiej strony Bugu
Nie skończy się na Ukrainie.
Skutki rosyjskiej polityki
dla stosunków międzynarodowych
5
7
16
31
38
46
50
55
64
Nowa polska zimna wojna?
Marta de Zuniga
Adam Bodnar,
Michał Królikowski,
Sebastian Duda,
Zbigniew Nosowski
Andrzej Zoll
Zbigniew Nosowski
Karol Bosek
Jörg Althammer
Irena Wóycicka
Taras Wozniak
4. Historia
Opisać zbrodnię. Prasa podziemna
wobec porwania i śmierci
ks. Jerzego Popiełuszki
Rzeczy (nie)pospolite
Wyborcy oczekują zmian
Cyryl traci Cerkiew na Ukrainie
Ukraińskie prawosławie wobec
cerkiewnego putinizmu
Żeby historia nie
zwyciężyła Ewangelii
Tych drzwi nie należy zamykać.
Perspektywy polsko-rosyjskiego
dialogu kościelnego
Nota bene
Pierwsi chrześcijanie —
żydowscy mesjaniści
Ewangeliarz zdetronizowany
Dzieci Abrahama
Rzeczpospolita jak ptak pstry.
O pożytkach z lektury
XVII-wiecznego paszkwilu
antymuzułmańskiego
Litery na piasku
O — jak oprzędzenie
73
87
93
102
110
116
126
132
143
152
Jan Olaszek
Aleksander Hall
Co dalej z prawosławiem
Jacek Borkowicz
Jurij Czornomoreć
Michał Klinger
Marcin Przeciszewski
Elisabeth Schüssler Fiorenza
Ireneusz Cieślik
Artur Konopacki
Michał Zioło OCSO
5. Decorum i dzikość
W imię stosowności (i obok imienia)
Liturgia a kondycja Kościoła.
Konsekwencje złamania decorum
Ksiądz z kobietą w kinie
Człowiek, który patrzy szeptem
O spaniu, O słyszeniu echa, Pytanie
A co to jest tabu?
rozmowa
Piekło i miłość
Książki
Epopeja narodów
Kościół jako pielęgniarka
Dokąd?
W Galerii WIĘZI
Inka Rosocha
Eks post
W obronie chwastów
157
167
178
188
194
197
210
218
224
228
233
234
Decorum na celowniku
Jerzy Sosnowski
Karol Maliszewski
Sebastian Duda
Katarzyna Jabłońska,
ks. Andrzej Luter
Dariusz Sośnicki
Justyna Bargielska,
Janina Koźbiel
Ks. Andrzej Luter
Jacek Borkowicz
Zbigniew Nosowski
Piotr Matywiecki
Jerzy Sosnowski
6. 5
Podziękowania
dla Przyjaciół
Serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy odpowiedzieli na nasz apel o pomoc finansową.
W ostatnim okresie wsparcia udzieliły WIĘZI następujące osoby:
Andrzej Biernacki (Warszawa), po raz trzydziesty dziewiąty
Krzysztof Jedliński (Warszawa), po raz czwarty
Celina Konieczny (Chorzów), po raz jedenasty
Ludwik Lenkiewicz (Gliwice), po raz szósty
Myrosław Marynowycz (Lwów)
Wiesław Myśliwski (Warszawa)
Marek Orzechowski (Bruksela), po raz drugi
Paweł Sawicki (Warszawa), po raz ósmy
Marcin Świetlicki (Kraków)
Jan Wyrowiński (Toruń), po raz czterdziesty trzeci
Michał Zioło OCSO (Montjoyer), po raz szósty
Karol Życzkowski (Kraków)
Jak można pomóc?
Każda forma pomocy jest cenna. Będziemy wdzięczni zarówno za wpłaty jednorazowe, jak
i regularne (np. w formie stałego zlecenia bankowego). Nazwiska Ofiarodawców będziemy
publikować w kolejnych numerach WIĘZI.
Wpłaty na rzecz statutowej działalności Towarzystwa „Więź” mogą być odliczane od
dochodu jako darowizny. Prosimy o przekazywanie wpłat, także dewizowych, na konto:
Towarzystwo „Więź”, 00–074 Warszawa, ul. Trębacka 3
PKO BP S.A. XV O/Warszawa, nr 79 1020 1156 0000 7702 0067 6866
z dopiskiem: darowizna na rzecz działalności statutowej Towarzystwa „Więź”
Prosimy także o polecanie prenumeraty redakcyjnej naszego pisma swoim Bliskim i Przy-
jaciołom. Warunki prenumeraty na rok 2014 — zob. s. 239.
Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ!
8. 7
Spory wokół deklaracji wiary lekarzy, tzw. sprawy prof. Chazana oraz przedsta-
wienia teatralnego Golgota Picnic były latem 2014 r. kulminacją konfliktu wartości
wpisanego w DNA polskiej wspólnoty politycznej. Wcześniej odbyły się inne ważne
debaty, dotyczące m.in. związków partnerskich i gender. Odtworzenie głównego
zarysu podziałów aksjologicznych, światopoglądowych, argumentacyjnych jest po
nich dziecinnie proste, lecz mimo to czekają nas zapewne kolejne silne napięcia
na tej samej linii. Warto w związku z tym zastanowić się nad możliwymi strate-
giami reagowania katolików na podobne zderzenia systemów etycznych oraz nad
optymalnym modus vivendi. Tym bardziej że przecież dyskusje wokół wartości
nie są czymś unikalnym dla naszego kraju, lecz zjawiskiem typowym — a wręcz
niezbędnym — dla każdej wspólnoty politycznej.
Debaty publiczne mają z punktu widzenia demokratycznego systemu poli-
tycznego swoje pozytywne, opiniotwórcze znaczenie. Przekładać powinny się też
na prace legislacyjne parlamentu. Jednak spory o wysokiej amplitudzie negatyw-
nych emocji tracą wartość konstruktywną, prowadzą do budowania ideowych
barykad, pogłębiania podziałów i w efekcie podważania przyjętego politycznego
Marta de Zuniga
Grajmy w otwarte
karty wartości
Pytania o kształt pluralistycznej
wspólnoty politycznej
Nowa polska zimna wojna?
9. 8 WIĘŹ Jesień 2014
Marta de Zuniga
konsensusu. Emocje towarzyszące debacie nie są zresztą sednem sprawy. Są prze-
cież narody, których kultura polityczna dopuszcza jeszcze dobitniejszą retorykę,
jeszcze bardziej radykalne gesty. Przy Włochach czy Hiszpanach nasza kultura
polityczna wygląda właściwie na całkiem powściągliwą. Sedno tkwi w pytaniu,
czy burzliwe debaty publiczne przyczyniają się do wzrostu świadomości i krytycz-
nego namysłu nad polepszeniem sytuacji, czy raczej do wzajemnego oskarżania,
wzmacniania resentymentów i stopniowej delegitymizacji aktualnego porządku
politycznego? Czy budują szacunek dla współobywateli i ich prawa do głoszenia
swoich poglądów i formułowania postulatów politycznych? Czy wreszcie uła-
twiają zrozumienie przyczyn i znaczenia naszego członkostwa w instytucjach
świata zachodniego?
Nie ma wspólnoty bez wartości
W czerwcu 2014 r. gościł w Polsce prof. Michael Sandel z Uniwersytetu Harvarda,
jeden z najpopularniejszych współczesnych filozofów polityki. Na spotkaniu z cy-
klu „Idee Nowego Wieku” w Pałacu Prezydenckim promował książkę Czego nie
można kupić za pieniądze. Sandel jest komunitarianinem, liberałem krytykują-
cym indywidualizm, atomizm i brak wspólnotowości współczesnych demokracji
liberalnych. Zaangażowany w odzyskiwanie dla polityki niemodnej swego czasu
kategorii dobra wspólnego, publiczny rozgłos zyskał dość paradoksalnie, bo dzięki
powołującemu się na niego ruchowi oburzonych. W sieci dużą popularnością
cieszą się jego interaktywne wykłady, oparte na analizie przypadków i dyskusji.
Na warszawskim spotkaniu Sandel przekonywał, że logika wolnego rynku
nie może opanować wszystkich sfer życia, ponieważ polityka i życie prywatne rzą-
dzą się innymi prawami i służą odmiennym celom niż nastawiony na zysk rynek.
Ta znana teza jest przede wszystkim krytyką patologii rozwiniętych demokracji
liberalnych, takich jak USA. Nabiera jednak nowego znaczenia w kontekście
Polski, obchodzącej niedawno 25-lecie transformacji politycznej i gospodarczej.
Wolny rynek oznaczał tu przez wiele lat przede wszystkim rozwój, szansę na do-
brobyt, a nawet upodmiotowienie i rewindykację godności człowieka. Rozmowa
o kosztach społecznych jego wprowadzenia spychana była na margines debaty
publicznej, podobnie jak kwestie postępującej dezintegracji społecznej i upadku
idei solidarności. Rynek krytykowali jedynie niektórzy lewicowi intelektualiści
i niektórzy przedstawiciele Kościoła. Większości komentatorów nie udało się
jednak uniknąć neoliberalnego ukąszenia i przekonania, że po prostu nie istnieje
alternatywa. Sandel — nie kwestionując fundamentalnego znaczenia rynku — nie
szczędzi mu krytyki i nawołuje do ograniczania jego bezlitosnej logiki zasadą
sprawiedliwości i retoryką świadomie odwołującą się do etyki.
Nic dziwnego więc, że zapytano go o opinię na temat deklaracji wiary pol-
skich lekarzy. Można było odnieść wrażenie, że słyszał już o tym dokumencie
i zdążył wyrobić sobie na jego temat zdanie. Sprawę tę wpisał w kontekst typo-
10. 9
Nowapolskazimnawojna?
Grajmy w otwarte karty wartości
wego dla liberalnych demokracji — a w jego przekonaniu błędnego — postulatu,
by kwestie światopoglądowo sporne, a więc dotyczące wartości i idei, takich jak
dobro, wolność czy sprawiedliwość, wyrzucić poza nawias debaty politycznej. Ten
postulat „polityki bez wartości” zakłada, że polityka to prawo, instytucje, w tym
rynek i procedury, które należy chronić przed ideologicznymi sporami. Postulat
ten brzmi neutralnie, a nawet niewin-
nie, lecz w konsekwencji prowadzi do
pozbawienia polityki sedna i polityczno-
ści właśnie. Jeżeli poważnie traktujemy
fundament liberalnej demokracji, jakim
jest pluralizm polityczny, wówczas nie
możemy rościć sobie prawa do wyklucza-
nia głosów odwołujących się do indywidu-
alnego systemu etycznego, moralnego czy
światopoglądu, w tym również do religii.
Do tego, znanego już z innych debat argumentu harvardzki profesor dodał
jeszcze jeden. Obywatele, którzy nie dostrzegają w ramach polityki wyraźnego
sporu o kształt i rozumienie najważniejszych wartości, tracą orientację, odczu-
wają głębokie rozczarowanie sferą publiczną, w konsekwencji zaś ogarnia ich
zwątpienie w sens polityki sprowadzonej do walki o zdobycie i utrzymanie władzy.
Proces ten mamy okazję z bliska obserwować we współczesnej Polsce, a z nieco
większym dystansem w wielu europejskich demokracjach, w tym szczególnie
wyraźnie na szczeblu polityki unijnej. Niska frekwencja wyborcza i wzrost po-
pularności partii radykalnych o charakterze antysystemowym to przecież pośred-
nie wotum nieufności wobec takiej formuły polityki, która redukuje działalność
w przestrzeni publicznej do rytualnej walki o władzę w celu urzeczywistnienia
partykularnych interesów.
Chodzi więc o odwagę gry w otwarte karty: gotowość do dyskutowania nie
tylko o tym, co, ale i dlaczego należy zrobić; do jasnego deklarowania celów,
jakie chcemy osiągnąć, i wartości, w imię których chcemy to zrobić. Jest to nie-
zbędne przede wszystkim dlatego, że taka gra w otwarte karty wartości umożliwia
osiągnięcie realistycznego, pragmatycznego konsensusu społecznego, opartego na
ideach oraz potrzebach konkretnych środowisk i obywateli w konkretnym kraju.
Współczesne demokracje, w tym Polska, potrzebują coraz lepszego przykrojenia
rozwiązań systemowych do potrzeb tych właśnie, a nie innych obywateli. Taka
gra w otwarte karty nie jest jednak możliwa bez powszechnej zgody na polityczny
pluralizm i bez jego głębokiego zrozumienia.
Takiemu postawieniu sprawy łatwo zarzucić idealizm, a nawet naiwny opty-
mizm, bo zdaniem sceptyków konsensus w sprawach społecznych w ogóle nie
jest możliwy. Jeśli politykę rozumiemy jako grę o sumie zerowej, wówczas liczy
się tylko to, by zwyciężać. A jeśli to prawda, że postęp żywi się konfliktem, to
jakiekolwiek próby zaprowadzania ładu skazane są na nieuchronną porażkę. Jed-
nak teoria, że polityka napędzana jest konfliktem, choć niekiedy wiele wyjaśnia,
Postulat „polityki bez wartości”
brzmi neutralnie, a nawet
niewinnie, lecz w konsekwencji
prowadzi do pozbawienia polityki
sedna i polityczności właśnie.
11. 10 WIĘŹ Jesień 2014
Marta de Zuniga
nie wyjaśnia wszystkiego. Z jej punktu widzenia wszelkie odruchy solidarności,
wykraczania poza interes własny i własnej grupy, pozbawione są sensu. Takie
rozumienie polityki nie może być też zgodne z katolicką nauką społeczną, w któ-
rej jest miejsce zarówno dla konkurencji, jak i kooperacji w sferze publicznej.
Jednocześnie to, że politykę rozumie się jako pracę na rzecz dobra wspólnego,
nie musi oznaczać, że wyklucza się element rywalizacji idei, wartości, programów,
partii czy poszczególnych osób. Innymi słowy, tam, gdzie są władza i zasoby, ele-
mentu konkurencji nie zabraknie nigdy; tym, co potrzebuje wzmocnienia, jest
przede wszystkim umiejętność współpracy i poczucie obywateli, że „są u siebie”.
W innym przypadku grozi nam delegitymizacja systemu przez niską frekwencję
wyborczą i wzrost radykalizmów.
Czy istnieje alternatywa dla demokracji liberalnej?
Postawa sprzeciwu wobec całości systemu społeczno-polityczno-ekonomicznego
bywa niezbędna. Historia dostarcza pod dostatkiem przykładów systemów poli-
tycznych, które gwałciły podstawowe prawa człowieka, a w takich sytuacjach bycie
opozycjonistą sprzeciwiającym się niesprawiedliwemu ustrojowi albo podjęcie
sprzeciwu obywatelskiego jest postawą niewątpliwie chlubną, a nawet bohater-
ską. Święty Tomasz pisał o słusznym sprzeciwie wobec tyranii, a dziś nie mamy
już wątpliwości, że dyktatura i autorytaryzmy wszelakiej maści to najczęściej nie
tylko ograniczenie wolności politycznych, lecz także prędzej czy później wolności
indywidualnej i religijnej, której poszanowanie zaliczamy do podstawowych praw
człowieka. Wprawdzie autorytaryzm generałów Franco czy Pinocheta łatwiej przy-
chodzi usprawiedliwić zewnętrznymi okolicznościami, jednak ich ewidentne błędy
i w konsekwencjiolbrzymiresentymentwobeckatolicyzmuw obukrajachsprawiają,
że katolicy nie mogą ich dziś w żadnym razie traktować jako punktów odniesienia.
Pytanie zatem należy doprecyzować: czy katolik może być antysystemow-
cem w ramach demokracji liberalnej opartej na pluralizmie politycznym? Rzecz
jasna w sprawach politycznych może generalnie myśleć i robić, co chce, powinien
jednak roztropnie zastanowić się, czy zna inny przekonujący model systemowy,
w którym prawo do wolności religijnej — jego i wszystkich innych obywateli —
będzie zagwarantowane w stopniu wyższym, niż ma to miejsce w demokracji
liberalnej, niezależnie od tego, kto sprawuje rządy. Antysystemowość nie bez po-
wodu kojarzy się przede wszystkim ze środowiskiem radykalnej albo tzw. nowej
lewicy. Jedną z cech jej reprezentantów jest charakterystyczne nieumiarkowane
posługiwanie się terminem „rewolucja”. Środowisko to jednak takim alternatyw-
nym modelem systemowym, opartym na różnorakich rewizjach marksizmu, bez
wątpienia dysponuje i w ramach swych działań intelektualnych, kulturalnych czy
politycznych projekt ten rozwija.
Czy zatem różnorodne środowiska katolickie mogą dziś zaproponować
przekonującą alternatywę systemową wobec demokracji liberalnej? Nie, ponie-
12. 11
Nowapolskazimnawojna?
Grajmy w otwarte karty wartości
waż takiego projektu jak dotąd po prostu nie ma. Absurdalnej koncepcji Janusza
Korwin-Mikkego, opartej na nośnych w latach 90. neoliberalnych tezach Hayeka
i Friedmana, nie można przecież uznać za zgodną z podstawowymi zasadami
katolickiej nauki społecznej, jakimi są solidarność i subsydiarność. Wydaje się,
że Korwin-Mikke jest jednym z ostatnich na świecie ortodoksyjnych wyznawców
wiary w niewidzialną rękę rynku, zgodnie z którą już sama nieingerencja pań-
stwa jest gwarancją optymalnych stosunków gospodarczych i społecznych. Wielu
innych, w tym np. Jeffrey Sachs, zwolennik terapii szokowej oraz reformator go-
spodarki polskiej i rosyjskiej, zrewidowało swoje idealne modele ekonomiczne,
wprowadzając do nich elementy odpowiedzialności społecznej.
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu popularnością wśród środowisk prawico-
wych cieszył się projekt Viktora Orbána, dziś jednak mało kto podałby za wzór
lidera, który poparciem obdarza ekspansywną politykę zagraniczną Rosji i —
w chwili, gdy Europa jednoczy wysiłki, by sprzeciwić się ekspansjonizmowi — pu-
blicznie deklaruje prawo do dbania o interes własny Węgier. Projekt „nieliberalnej
demokracji” Orbána jest zresztą bliski (choć siłą rzeczy ma inną skalę i rozmach)
projektowi Władimira Putina, który od 2005 r. lansuje model „suwerennej de-
mokracji”, autorstwa politologa Władisława Surkowa. Projekt ten opiera się na
koncepcji odmiennej drogi modernizacji, którą kroczyć ma Rosja, „suwerennie”
odnosząc się do norm, w tym praw człowieka, narzucanych przez zachodnią,
imperialną cywilizację. W celu szerzenia tych konkurencyjnych interpretacji idei
demokracji powołano nawet do życia wspierany przez Kreml think tank — Insty-
tut na rzecz Demokracji i Współpracy — z siedzibami w Paryżu i Nowym Jorku,
który wypracowywać miał alternatywne znaczenia koncepcji wolności politycz-
nej, społeczeństwa obywatelskiego czy sprawiedliwości społecznej. Wszystkie
znane nam terminy polityczne miały poprzez inicjatywy prorosyjskich ekspertów
zdywersyfikować swoje znaczenie, lub jeszcze lepiej: nabrać zupełnie nowego.
Mówiąc wprost: propagandowa nowomowa, inżynieria społeczna, kłamstwo
i manipulacja. Społeczeństwo obywatelskie — tak, oczywiście, jest bardzo ważne,
jednak powinno przede wszystkim uniezależnić się od finansowania ze środków
zagranicznych i współpracować w harmonii z instytucjami państwa. Opozycja
i pluralizm — jesteśmy za, dopóki protestami i krytyką nie podkopują politycz-
nego układu. Demokracja — rzecz jasna tak, ale bez uwzględnienia klasycznej
przestrogi de Tocqueville’a przed tyranią większości. W taki sposób wypaczyć
można znaczenie wszystkich podstawowych dla dorobku zachodniej cywilizacji
koncepcji i instytucji myśli politycznej.
Ten alternatywny projekt Putina wspierany jest też przez rosyjską Cerkiew
prawosławną, dla której budowa tożsamości duchowej i narodowej Rosjan —
w opozycji do sekularyzującego się i zdemoralizowanego Zachodu — jest waż-
nym i otwarcie deklarowanym celem. Cerkiew, która oficjalnie nie sprzeciwia się
wolności religijnej w Rosji, jak dotąd nieskutecznie zabiega o to, by złagodzić
trudności, jakie napotykają w tym kraju instytucje Kościoła katolickiego. Czę-
ści polskiej prawicy podobać się może na przykład wprowadzona przez Dumę
13. 12 WIĘŹ Jesień 2014
Marta de Zuniga
1 lipca 2014 r. ustawa zakazująca używania przekleństw w sztukach teatralnych
i filmowych, ale już dezintegracja opozycji, zniszczenie wolnych mediów, inwi-
gilacja i blokowanie blogów oraz forów społecznościowych, pokazowe procesy
np. Aleksieja Nawalnego, propaganda godna swej sowieckiej poprzedniczki, wresz-
cie całość imperialnej polityki nikomu prócz Korwin-Mikkego nie mogą przypaść
w Polsce do gustu.
Przekonującej alternatywy dla dorobku myśli i doświadczenia politycznego
Zachodu — to znaczy: modelu demokracji liberalnej, która zresztą w przypadku
każdego kraju wygląda nieco inaczej i przyspawana jest siłą rzeczy do obyczaju
oraz kultury lokalnego demosu — jak dotąd nie ma. Co nie oznacza, że nigdy
takiej alternatywy nie będzie albo że nie istnieją możliwości, a nawet potrzeba
nieustannych korekt i ulepszania istniejących praw i procedur. Ważny jest także
intelektualny nonkonformizm i poszukiwanie nowych rozwiązań. Jednak w dzi-
siejszych warunkach geopolitycznych bycie totalnym antysystemowcem oznacza
brak roztropności, szczególnie w przypadku tych, dla których gwarancja swo-
bodnej ekspresji wiary jest zasadą o fundamentalnym znaczeniu.
Lepiej skuteczniej niż głośniej
Skuteczniejsze od nostalgicznej delegitymizacji „dyskryminującego” systemu
wydaje się podjęcie próby racjonalnego wykorzystania istniejących instrumentów
prawnych i politycznych. Spychanie na margines życia publicznego ze względu na
religię wydaje się już praktyką, która trąci myszką. Demokracja niczym smaru
potrzebuje bowiem cnoty obywatelskiej, a to język doskonale znany katolikom.
Podobnie zamiast oburzać się na drugą stronę sporu za to, że ma dokładnie
takie poglądy, z jakich znamy ją od lat, w sytuacjach erupcji kolejnego konfliktu
wartości rozsądniejsze wydaje się przeniesienie rozmowy o możliwych wariantach
modus vivendi w ramach tej wspólnoty politycznej, w której żyjemy, na poziom
pragmatycznych rozwiązań problemów życia codziennego. Nie ma i nie musi być
pełnej zgody na poziomie aksjologicznym, by w wielu kwestiach spornych znaleźć
konsensus co do procedury. Mimo to jednak ważne jest głębokie przekonanie,
że odmienne światopoglądy mogą współżyć i rywalizować ze sobą w przestrzeni
publicznej, nie odmawiając przy tym drugiej stronie pełni praw obywatelskich.
Wskazówki doradców od marketingu politycznego skłaniać mogą niekiedy do
maksymalizacji — na zasadzie rynkowej — skali politycznego triumfu, jednak na
dłuższą metę taka strategia może okazać się niekorzystna. Polityka, podobnie
jak rynek, musi podlegać etycznym ograniczeniom.
Wśród katolików w Polsce nadal dominuje przywiązanie do narodu, ojczy-
zny, tradycji, a więc wartości budujących wspólnotę polityczną. Kształtują one
na ogół korzystne z punktu widzenia demokracji postawy obywatelskie — odpo-
wiedzialność, umiejętność myślenia kategoriami zbiorowymi, silną tożsamość.
Można też jednak zauważyć, że dziś część katolików w roli obywateli się nie
14. 13
Nowapolskazimnawojna?
Grajmy w otwarte karty wartości
odnajduje, to znaczy nie czuje się w swojej wspólnocie politycznej „u siebie”,
a w wypowiedziach części środowisk dostrzec można płynne przechodzenie od
krytyki konkretnych działań, tez czy ugrupowań politycznych do podważania
sensu pluralizmu politycznego w ogóle.
Czy jednak rzeczywiście warto podnosić emocjonalny i mało przemyślany,
nierzadko dopuszczający elementy przemocy głośny protest zbiorowy w każdym
przypadku naruszenia uczuć religijnych? Czy zbiorowe zignorowanie spektaklu
Golgota Picnic oraz wyważony, racjonalny głos przedstawiciela hierarchii skiero-
wany do wiernych, wzmocniony przez pisma obywateli do swoich reprezentantów
politycznych i ewentualnie spokojne, a co za tym idzie, mniej medialne manife-
stacje nie byłyby skuteczniejszą strategią ograniczenia zasięgu oddziaływania tej
sztuki? W Poznaniu biletowane przedstawienia mogło zobaczyć ok. 400 osób.
Dzięki głośnej reklamie, jaką zagwarantowały jej ostre katolickie protesty o tak
emocjonalnej nośności, sztuka stała się największym wydarzeniem teatralnym
sezonu.
Demokracja bez katolików?
Z lewej strony sceny politycznej pada też często argument o manipulacji, jakiej
dopuszczać mają się biskupi i kler, którzy podsycają uniesienie katolickiego ludu.
Jednak nie istnieje prawo ani racjonalny argument, na mocy którego można by
zakazać instytucji życia społecznego, jaką jest Kościół, zajmowania stanowiska
w sprawach, które jej dotyczą. Kościół powinien, rzecz jasna, unikać odezw kie-
rowanych bezpośrednio do polityków, ewidentnych form nacisków czy gróźb,
ale dopóki zwraca się do swoich wiernych, porusza się na bezpiecznym gruncie.
Z drugiej strony świeccy członkowie Kościoła działają w wymiarze społecznym
i politycznym przede wszystkim we własnym imieniu. W społeczeństwie plura-
listycznym ich język i argumenty powinny mieć charakter ogólnoludzki, a nie
specyficznie religijny. Wydaje się, że deklaracja wiary wzbudziłaby o wiele mniej
kontrowersji, gdyby jej język był mniej klerykalny i bardziej odpowiedni dla grupy
zawodowej, która ją sformułowała.
Trudno też zgodzić się z opinią lewicy, że następuje dziś w Polsce ukonser-
watywnienie sfery publicznej. Obserwujemy raczej rosnącą świadomość mecha-
nizmów funkcjonowania tej sfery i jej wpływu na nasze życie. Chcemy też, by
spełniała ona coraz wyższe standardy. Polacy oczekują przyjaznej i funkcjonalnej
przestrzeni publicznej, która dopuszczając pluralizm, jednocześnie nie będzie
epatować indywidualnych obywateli niesprawiedliwą, obraźliwą, wulgarną lub
nawołującą do przemocy treścią. Klasa średnia, w tym wielu katolików, coraz
swobodniej czuje się w sferze publicznej i autonomicznie zabiera w niej głos,
mówiąc we własnym imieniu (a nie wszystkich katolików), lecz zachowując przy
tym katolicką tożsamość i perspektywę. Można też dostrzec, szczególnie wśród
młodych pokoleń, że znaczenie dotychczasowych autorytetów z obu stron stop-
15. 14 WIĘŹ Jesień 2014
Marta de Zuniga
niowo zdaje się maleć. Coraz skuteczniej obywatele posługują się też prawnymi
i politycznymi instrumentami protestu wobec braku szacunku dla ich systemu
wartości, estetyki czy poczucia sprawiedliwości.
Nie bez znaczenia jest to, że wzrosła świadomość konsumentów, którzy w la-
tach 90. byli najczęściej bezbronni wobec tego, co działo się wokół nich. Wpływ
kultury, w tym reklamy, na świadomość społeczną nie jest żadną tajemnicą, dla-
tego coraz częściej reagujemy. Za przykład może posłużyć walka z seksualizacją
kobiet w przestrzeni publicznej, którą prowadzi Stowarzyszenie Twoja Sprawa.
W tej rywalizacji o kształt spraw wspólnych na równych prawach obywatelskich
uczestniczą katolicy, a mityczna „władza katolickiej cenzury” opiera się w dużej
mierze na mechanizmie demokratycznej większości, która decyduje, na co prze-
znaczane są publiczne środki.
Choć w przestrzeni publicznej popularne stało się dziś manifestowanie sprze-
ciwu wobec upokorzeń, jakim jest się poddawanym, i wiele środowisk usiłuje się
przedstawiać jako wykluczane, marginalizowane czy dyskryminowane (czynią to
i rozmaite mniejszości, i paradoksalnie przedstawiciele katolickiej większości),
mimo wszystko warto zachować proporcje i studzić emocje. W tych niespokoj-
nych czasach, gdy zdaje się, że modele autorytarne odzyskują swój niebezpiecznie
uwodzicielski czar, bez obywatelskiej postawy katolików — którym wyraźna toż-
samość i formacja doktrynalna nie przeszkadzają w racjonalnej ocenie wyzwań,
przed jakimi stoi dziś świat — demokracja liberalna i prawa człowieka będą trząść
się w posadach.
Marta de Zuniga
Marta de Zuniga — doktor politologii. Pracuje w Instytucie Nauk Politycznych UW. Stu-
diowała także na Uniwersytecie Maksymiliana Ludwika w Monachium i Uniwersytecie
Łomonosowa w Moskwie. Zajmuje się filozofią i teorią polityki. Mieszka w Warszawie.
17. 16 WIĘŹ Jesień 2014
WIĘŹ Prawa człowieka z samej swej istoty powinny być oczywiste i bez-
dyskusyjne, tymczasem narasta wokół nich coraz więcej sporów.
Jeszcze kilkanaście lat temu zgodnie postrzegano ideę praw czło-
wieka jako coś uniwersalnego — i to nie w sensie porządku praw-
nego, lecz aksjologii, która za nimi stoi. Obecnie natomiast ta
uniwersalność jest albo osłabiona, albo wręcz podważana. Coraz
wyraźniej widać, że za rozumieniem praw człowieka, a zwłaszcza
ich interpretacją, mogą stać odmienne systemy wartości, które
w przestrzeni publicznej pozostają ze sobą w konflikcie. Mimo
to wciąż jednak słyszymy powoływanie się na prawa człowieka
jako ideę uniwersalną. Czy, Panów zdaniem, rozumienie praw
człowieka bardziej obecnie łączy czy dzieli obywateli?
Adam Z mojej perspektywy więcej jest zagadnień, które łączą, niż dzielą.
Bodnar Mamy cały szereg praw i wolności, które nie budzą większej
wątpliwości co do ich obowiązywania. To wszystkie kwestie fun-
damentalne: prawo do życia, zakaz tortur i nieludzkiego trakto-
wania, wolność słowa, wolność zgromadzeń, wolność zrzeszania
się, prawo do sądu itp. Dla mnie dowodem tej uniwersalności jest
też doświadczenie Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, której
zdarza się bronić i Telewizji Trwam w związku z procesem kon-
cesyjnym, i osób o zupełnie innych światopoglądach. Są to zatem
prawa powszechnie akceptowane — niezależnie od tego, jak się
uzasadnia ich pochodzenie.
Istotna różnica polega na tym, że w latach 70. i 80. XX wieku
pojęciem praw człowieka posługiwano się jako narzędziem zmiany,
dążącym do upodmiotowienia jednostki oraz uwolnienia ludzi
spod opresji komunistycznej lub innych autorytarnych rządów. Nie
Prawa człowieka
— łączą czy dzielą
Dyskutują Adam Bodnar i Michał Królikowski
oraz Sebastian Duda i Zbigniew Nosowski (WIĘŹ)
18. 17
Nowapolskazimnawojna?
Prawa człowieka — łączą czy dzielą
analizowano wówczas dokładnie, czym są prawa człowieka. Wia-
domo było, że mają przysługiwać wszystkim, że mają być oparte
na godności, ale nikt nie wchodził na poziom szczegółowy, nie
zastanawiał się, co tak naprawdę to oznacza, chociażby w kon-
tekście kwestii wrażliwych ideologicznie.
Natomiastobecnie,w codziennymfunkcjonowaniudemokracji,
mamy do czynienia zarówno z prawami, których rozumienie łączy,
jak i z takimi, których rozumienie dzieli. Te pierwsze wynikają z po-
wszechnego braku zgody np. na przemoc policji, nieefektywne sądy,
złe warunki więzienia, nadmierne stosowanie tymczasowego aresz-
towania, nieprzewidywalność organów podatkowych czy nieefek-
tywność procedur. To są wszystko kwestie, w których, niezależnie od
światopoglądu, mamy świadomość, że dzieje się niesprawiedliwość.
Druga grupa to zagadnienia, które budzą wątpliwości. Do nich na-
leży przede wszystkim prawo antydyskryminacyjne. W tle jest tu
spór o rozumienie zasady równości we współczesnym społeczeń-
stwie: co jest kryterium dyskryminacyjnym, na ile ochrona godno-
ści osób dyskryminowanych może uzasadniać określone regulacje.
Niestety w Polsce, nad czym ubolewam, dyskusja na temat
praw człowieka często sprowadzana jest do kwestii małżeństw
homoseksualnych i do aborcji. Moja organizacja w 95% zajmuje
się sprawami niekontrowersyjnymi. Mimo to koledzy prawnicy
z poważnych kancelarii postrzegają mnie jako faceta od lewaków,
gejów, lesbijek i aborcji. Do tych kwestii — niesłusznie! — zostały
sprowadzone prawa człowieka.
Dla nas jako fundacji drogowskazem jest natomiast orzecz-
nictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Staramy się
nim kierować, określając standardy, w szczególności w sprawach
aborcyjnych. Uważamy bowiem, że nie mamy wystarczającego uza-
sadnienia w doktrynie praw człowieka, aby rozstrzygnąć, czy abor-
cja może być dopuszczalna w takich lub innych okolicznościach
(wątpliwości nie mamy jedynie w sytuacji zagrożenia życia matki).
Musimy zatem opierać swoją argumentację na zasadach państwa
prawa. Sprawdzamy więc, czy kobiety mogą faktycznie skorzystać
z prawa do przerywania ciąży w przypadku zaistnienia okoliczności
przewidzianych ustawą. Tak było choćby w latach 2005—2006, gdy
trwał spór wokół sprawy Alicji Tysiąc. Pod tym względem nasze po-
dejście się nie zmieniło. Troszczymy się o gwarancje ze strony pań-
stwa, gdy w niektórych sytuacjach aborcja jest legalnie dostępna.
Michał Rzeczywiście istnieje atmosfera, wedle której — upraszczając — dys-
Królikowski kusja o prawach człowieka zaczyna się i kończy na aborcji. Bo też
istotnie spory wokół kilku najbardziej wrażliwych punktów w dok-
19. 18 WIĘŹ Jesień 2014
Dyskutują Adam Bodnar i Michał Królikowski
trynie ochrony praw człowieka pokazują znacznie poważniejsze
zjawiska i problemy. Prawo do aborcji czy kwestia prawa anty
dyskryminacyjnego to papierki lakmusowe radykalnego sporu
cywilizacyjnego, który przenosi się na koncepcję praw człowieka.
Wyznam osobiście, że dlatego właśnie ilekroć spotykam się
z Adamem Bodnarem, mam wrażenie spotkania adiutantów dwóch
generałów wojsk stojących po przeciwnych stronach frontu, któ-
rzy bardzo się cenią i szanują, ale bardzo rzadko mają okazję do
tego, żeby zrobić coś razem — zaś rzadkie momenty, w których
udaje się nam stanąć po tej samej stronie frontu, są dla mnie jedną
z największych radości.
Ze względu na pełnioną funkcję mam obecnie perspektywę
występowania w imieniu państwa, które siłą rzeczy pozostaje
pod kontrolą takich organizacji, jak Helsińska Fundacja Praw
Człowieka. Zdarzają się sytuacje, w których interes państwa stoi
w sprzeczności z pewnymi gwarancjami indywidualnymi. Parokrot-
nie udało nam się z Adamem zbliżyć na tyle, że — każdy ze swojej
pozycji — broniliśmy pewnego uwspólnionego poglądu na to, co
jest istotą wolności. W takich momentach jestem przekonany, że
prawa człowieka są jednak w stanie łączyć.
Nie zgodzę się, że wszyscy wiemy, czym są prawa człowieka.
Moim zdaniem, do kwestii praw człowieka ludzie podchodzą od
strony fenomenologicznej, od sytuacji naruszenia tego, co uznają
za swoje dobro indywidualne. W doktrynie prawa europejskiego
prawa człowieka wyrosły z doświadczenia ogromnego systemu
hitlerowskiego bezprawia, które naruszało podstawową kondy-
cję człowieka. Dlatego klasyczne prawa człowieka są związane
z ochroną godności, życia, wolnością od tortur, legalnością dzia-
łania organów państwa — bo one wyrastają z doświadczenia pode-
ptania człowieka. Filozoficznym uzasadnieniem tego myślenia stała
się personalistyczna wizja człowieka. Powszechna Deklaracja Praw
Człowieka opiera się na antropologii św. Tomasza z Akwinu pod-
kreślającej podmiotowość jednostki. Przez długi czas ta doktryna
dominowała. Obecnie natomiast następuje przemiana kontekstu
aksjologicznego — odchodzenie od myślenia personalistycznego.
Rozwój doktryny praw człowieka prowadzi zatem od uniwer-
salnej zgody do sporów. Prawa człowieka wyrosły z doświadczenia
bezprawia, zostały zdefiniowane w kategorii afirmacji osoby, ale
wciąż opisywano je negatywnie — na zasadzie sprzeciwu wobec
tego, czego naruszać nie wolno. Stopniowo zaczęły one jednak
„pączkować”. Rozwijano dodatkową pozytywną treść praw czło-
wieka, zaczęto mówić o ich horyzontalnym oddziaływaniu, obowią-
zywaniu między jednostkami — a to nie jest już sprawa oczywista.
20. 19
Nowapolskazimnawojna?
Prawa człowieka — łączą czy dzielą
Niektóre interpretacje opierają się na jakościowo innym poglądzie
na to, kim jest człowiek i jak powinny być chronione jego interesy.
Podstawowe jest więc dla mnie pytanie, co to za nowa koncep-
cja antropologiczna, z czego ona wyrasta i jak uzasadnia istnienie
praw człowieka oraz konieczność ich zabezpieczania. Jaka to jest
koncepcja wolności człowieka, godności osoby ludzkiej? O tym
się nie mówi — i to jest jeden z powodów, że tak trudno się na
ten temat rozmawia. Dyskusji o prawach człowieka nie można
opierać wyłącznie na etyce sentymentalizmu — czyli kwestii na-
szej wrażliwości na krzywdę drugiego człowieka (np. współczucie
dla Alicji Tysiąc czy pacjentki dr. Chazana). Trzeba wypowiedzieć
filozoficzną i aksjologiczną wizję, która stoi za takim podejściem.
Bodnar Owszem, Powszechna Deklaracja Praw Człowieka została sfor-
mułowana w oparciu o personalistyczną filozofię Jacquesa Mari-
taina. To była piękna idea, w którą nie wierzyły nawet niektóre
państwa, które ją promowały. Symboliczną postacią jest choćby
Eleonora Roosevelt, która fotografowała się z Powszechną Dekla-
racją Praw Człowieka, ale przecież Stany Zjednoczone znane były
wtedy z dyskryminacji rasowej, stosowania kary śmierci i innych
praktyk całkowicie sprzecznych z zasadami tej Deklaracji. O wiele
lepiej odrobiły tę lekcję kraje europejskie, które przeżyły tragedię
II wojny światowej. Niemiecka Ustawa Zasadnicza jest niemal
kopią Deklaracji Praw Człowieka.
Uważam, że od tego czasu niewiele się zmieniło. Wielkie tra-
gedie, nawet ludobójstwa, cały czas się powtarzają — co potwierdza
sens odwoływania się do klasycznych praw człowieka. W takich sy-
tuacjach prawa człowieka są instrumentem naprawiania rzeczywi-
stości po fakcie, ale także narzędziem przeciwdziałania temu, co się
potencjalnie może stać w przyszłości — bo pozwalają definiować zło.
Michał Królikowski mówił o „pączkowaniu” praw człowieka,
o ich obrastaniu różnymi dodatkowymi elementami. Zgadzam się,
że pojawiły się propozycje, które odciągają nas od właściwego zro-
zumienia, czym w istocie są prawa człowieka. Problem stanowią
np. prawa socjalne. Są one oczywiście bardzo istotne, natomiast bez
odpowiednich zasobów budżetowych nie da się wielu z nich urze-
czywistniać. Nie bez przyczyny określa się je jako prawa człowieka
drugiej generacji. Jednakże sprowadzanie praw i wolności poli-
tycznych oraz praw socjalnych do tego samego mianownika, szcze-
gólnie jeśli państwom trudno jest w pełni zagwarantować prawa
socjalne, obniża rangę praw i wolności osobistych i politycznych.
Jest również tzw. trzecia generacja praw człowieka, czyli
prawa zbiorowe: do zrównoważonego rozwoju czy do ochrony
21. 20 WIĘŹ Jesień 2014
Dyskutują Adam Bodnar i Michał Królikowski
środowiska. W tym przypadku nośne hasło praw człowieka jest
używane w celach politycznych, które mają charakter mało indywi-
dualny i trudny do zdefiniowania. A przecież ochronę środowiska
niezwykle trudno jest ujmować w kategoriach praw człowieka
jako praw indywidualnych! Nie da się tego przełożyć na język
praktyki i dochodzić jakichś realnych uprawnień przed sądem.
Prawa człowieka nie są narzędziem do uszczęśliwiania świata.
To jest zła strona „pączkowania” — pojęcie praw człowieka bywa
nadużywane; nagle wszyscy mówią: „prawa człowieka”, a każdy
używa innego języka aksjologicznego.
Jest jednak również dobra strona owego „pączkowania” —
fakt, że Europejski Trybunał Praw Człowieka i inne trybunały
międzynarodowe odpowiadają na rozwój nowych problemów,
na pojawianie się nowych zagrożeń. To jak najbardziej pożą-
dana działalność. Tylko że tu dochodzimy do — bardzo klasycz-
nego — problemu uprawnienia sądów (czy to konstytucyjnych, czy
międzynarodowych) do de facto stanowienia prawa. Powstaje py-
tanie o legitymizację trybunałów do wydawania wyroków, które
dokonują twórczej interpretacji dokumentów konstytucyjnych
i międzynarodowych, a w ten sposób mogą zastępować parlamenty
narodowe w określaniu zakresu gwarantowanych praw.
Jako przykład pozytywny można podać całą serię orzeczeń
ETPCz, które zostały uzyskane dzięki aktywności organizacji poza-
rządowych. Charakterystyczna jest sprawa Opuz przeciwko Turcji.
To pierwsza sprawa, w której uznano, że brak reakcji państwa na
sygnalizowaną przemoc domową jest naruszeniem praw człowieka;
że państwo w takiej sytuacji ma obowiązek wkroczyć i zapobiec
tragedii. Ten konkretny przypadek skończył się zamordowaniem
teściowej i wielokrotnym ciężkim pobiciem żony przez agresyw-
nego Turka, a państwo tureckie w ogóle nie reagowało. Inna sprawa
dotyczy przypadków przymusowej, wręcz niewolniczej pracy
imigrantów, najczęściej z Mauretanii, w domach Brytyjczyków.
Królikowski OrzecznictwoEuropejskiegoTrybunałuPrawCzłowiekaz pewnością
jest wyznacznikiem odczytywania standardów. Trzeba jednak mieć
świadomość, że Trybunał również nie jest neutralny, ponieważ jest
zainteresowany rozwojem określonej koncepcji praw człowieka.
Czasem nie mam wobec orzeczeń ETPCz zastrzeżeń, bo np. sy-
tuacja, w której państwo nie reaguje na informacje o przemocy
stosowanej w rodzinie i jej eskalacji, jest oczywiście karygodna
i bez wątpienia jest to naruszenie praw człowieka.
Przywołam jednak inny przykład. Po wyroku w sprawie Alicji
Tysiąc powstało wiele jego recenzji. Ja w swojej zwróciłem uwagę
22. 21
Nowapolskazimnawojna?
Prawa człowieka — łączą czy dzielą
na arbitralny wybór dokonany przez ETPCz. Owszem, orzeka on
na podstawie prawa obowiązującego w danym państwie, stosując
do niego pewne międzynarodowe wymogi. W sprawie pani Tysiąc
Trybunał uznał arbitralnie, że w Polsce jest „prawo do aborcji”.
Tymczasem w tej kwestii istnieje spór. Ja stoję na stanowisku, że
prawo polskie zakazuje aborcji, a jedynie uchyla jej karalność.
Trybunał preferencyjnie wybrał jedno ze stanowisk i następnie,
skoro są to prawa, wprowadził obowiązek istnienia przepisów
proceduralnych, które umożliwią wyegzekwowanie zabiegu prze-
rwania ciąży. Spotkałem potem jednego z sędziów Trybunału, który
orzekał w tej sprawie. Popatrzył na mnie spode łba i powiedział,
nawiązując do mojej recenzji: „Pan jako jedyny zrozumiał, o co
tak naprawdę chodziło sędziemu sprawozdawcy”.
To była absolutnie szczera rozmowa. Ona pokazuje problem
kreowania przez Trybunał określonych aksjologicznie standardów,
w tym wypadku zdecydowanie odbiegających od pierwotnej kon-
cepcji praw człowieka.
Bodnar Cały problem polega na tym, że jak się mówi o prawie do aborcji,
to automatycznie zakłada się, że prawo do aborcji równa się pra-
wom człowieka. A przecież trzeba rozróżnić prawa człowieka od
publicznych praw podmiotowych, które przysługują jednostce na
podstawie przepisów ustawowych. Publiczne prawa podmiotowe
to te prawa, które wynikają z obowiązujących przepisów prawa.
Dzięki nim mamy w stosunku do państwa określone roszczenia,
ale nie zdefiniujemy ich jako praw konstytucyjnych czy praw pod-
stawowych. Publicznym prawem podmiotowym jest np. prawo do
becikowego czy do mieszkania socjalnego.
Jeśli coś jest przewidziane ustawą, a w Polsce ustawa w pew-
nych przypadkach dopuszcza legalną aborcję — to kobieta ma
prawo domagać się realizacji tego uprawnienia. Nie może być
stawiana pod ścianą przez lekarzy, którzy np. odmawiają jej ba-
dań prenatalnych lub którzy pracują w instytucji powołującej się
jako całość na klauzulę sumienia. W takiej sytuacji obowiązkiem
państwa jest respektowanie swoich przepisów. Tylko tyle.
WIĘŹ Czyli zgodziłby się Pan ze stwierdzeniem, że aborcja nie należy
do uniwersalnych praw człowieka, może natomiast być prawem
podmiotowym wynikającym z takiej, a nie innej treści ustawy?
Bodnar Tak, z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia matki. W tym wypadku
istnieją wyraźne standardy międzynarodowe wskazujące, że nie
można stawiać życia płodu ponad życiem matki. W innych przy-
23. 22 WIĘŹ Jesień 2014
Dyskutują Adam Bodnar i Michał Królikowski
padkach trybunały międzynarodowe raczej powstrzymują się od
orzekania i wkraczania w domenę zastrzeżoną dla parlamentów
narodowych.
WIĘŹ To ważne, bo w debacie publicznej często słyszymy jednak argu-
ment o prawie do aborcji jako prawie człowieka.
Bodnar Chciałbym natomiast przypomnieć, że były także orzeczenia pol-
skiego Sądu Najwyższego, które nie pozostawiały wątpliwości, że
prawa przewidziane artykułem 4a Ustawy o planowaniu rodziny
to publiczne prawa podmiotowe. Można więc mówić o naruszeniu
praw pacjenta ze względu na odmowę przeprowadzenia zabiegu
aborcji w sytuacji, gdy jest to prawnie dopuszczalne.
Królikowski Mam jednak wrażenie, że w tym, co mówisz, Adamie, jest także wy-
bór pewnej opcji aksjologicznej. Otóż chyba nie tylko uważasz, że
podstawa „prawa do aborcji” znajduje się w ustawie, lecz także
sięgasz do pewnych kategorii pozaprawnych — będąc przekonanym,
że to powinno być zapisane w ustawie, że to element uprawnienia
jednostki, który musi być przez państwo zagwarantowany.
Bodnar Powołuję się na teorię efektywności prawa, która jest ugruntowana,
bo jest konsekwencją zasady państwa prawa. Chodzi w niej o to,
że poszczególne uprawnienia przewidziane w różnych przepisach
ustawowych powinny skutkować konkretnymi, realnymi gwaran-
cjami ich ochrony, a nie tylko być teoretyczne i widnieć na papierze.
Tej doktryny nie stworzono na potrzeby kwestii aborcji. Jest mnó-
stwo orzeczeń, w których ona się pojawia i ma bardzo konkretne,
praktyczne zastosowania.
Królikowski Alejauparcieposzukujęantropologiibędącejfundamentemtego„no-
wego” myślenia o prawach człowieka. Kiedyś na przykład gorąco
dyskutowaliśmy w Katedrze Prawa Karnego Porównawczego na
Uniwersytecie Warszawskim, jaka wizja normatywna praw czło-
wieka stoi za orzecznictwem dotyczącym odszkodowania za wa-
dliwe urodzenie (chodzi o sytuację, gdy lekarz nie poinformował
rodziców, iż dziecko urodzi się niepełnosprawne, więc oni nie
mogli skorzystać z dopuszczalnej prawem aborcji). To przecież
sytuacja, w której urodzenie postrzegamy jako źródło szkody! Roz-
mawiałem o tym m.in. z szefową mojej katedry, prof. Eleonorą
Zielińską. Aksjologicznie znajduje się ona na przeciwległym bie-
gunie niż ja, ale jest znakomitą szefową, kobietą bardzo uczciwą
i całkowicie antydyskryminacyjną.
24. 23
Nowapolskazimnawojna?
Prawa człowieka — łączą czy dzielą
W tamtej dyskusji okazało się, że podstawową rolę odgrywa
tu etyka sentymentalizmu. Prof. Zielińska w końcu powiedziała
do mnie: „Pan jest taki wrażliwy. Dlaczego nie jest pan wrażliwy
na to cierpienie kobiety?”. A ja równie poważnie odpowiadam:
„Jestem na to cierpienie wrażliwy, tylko ta wrażliwość nie może
mi przysłonić wrażliwości na to, że istnieje również dziecko i jego
cierpienie”. Później także w innych podobnych dyskusjach przeko-
nałem się o kluczowej roli etyki sentymentalizmu i przekonania, że
można przeżyć życie, unikając cierpienia. Klasycznie rozumiane
prawa człowieka wyprowadzano z antropologii personalistycznej,
obecnie ich uzasadnieniem ma być etyka sentymentalizmu. Dla-
tego mamy wrażenie cywilizacyjnego sporu o prawa człowieka.
Bodnar Można to powiedzieć inaczej — że etyka sentymentalizmu bierze
się z poczucia, iż jakiejś osobie dzieje się krzywda i z tego powodu
należy podjąć ochronę jej praw oraz przemyśleć to doświadczenie
na przyszłość jako lekcję dla innych. Nie lekceważyłbym również
ustawowego uzasadnienia tej etyki. Oznacza to bowiem, że usta-
wodawca w pewnym momencie polskiej historii przemyślał już
tę sprawę i podjął taką, a nie inną decyzję: że w określonych sy-
tuacjach będziemy z troską podejmowali pewne działania i bę-
dziemy pozwalali na to, żeby ta krzywda nie była przez kobietę
dalej ponoszona.
Tę decyzję nazywa się w naszej tradycji kompromisem abor-
cyjnym. Niektóre środowiska twierdzą, że to nie był kompromis,
lecz przymuszenie, i chcą tę ustawę zmodyfikować. Nie chciałbym
wchodzić w to zagadnienie, bo wolę dyskutować na gruncie obo-
wiązujących przepisów prawa. Zresztą również w orzeczeniach
strasburskiego trybunału widać szacunek dla tego kompromisu.
Trybunał absolutnie nie chciał wchodzić w spór dotyczący przesła-
nek dopuszczalnej aborcji. Skupił się jedynie na kwestiach procedu-
ralnych — możliwości wyrażenia sprzeciwu wobec decyzji lekarza
odmawiającej aborcji. Trybunał w takich przypadkach stosuje kon-
cepcję marginesu oceny, a więc pozostawia pewną swobodę krajo-
wemu ustawodawcy, nie wkracza w te dziedziny, w których historia,
kultura, tradycja w danym państwie wpływają na taki, a nie inny
kształt regulacji. W ostatnim czasie można wręcz mówić o nara-
stającej zachowawczości decyzji Trybunału, czego przykładem jest
wyrok dopuszczający eksponowanie krzyży we włoskich szkołach.
Królikowski Wydajemisię,żenapoziomieogólnejrozmowyo prawachczłowieka
i w takich organach orzeczniczych jak ETPCz łatwo osiągnąć zgodę
co do ogólnych stwierdzeń, np. że trzeba chronić godność jednostki.
25. 24 WIĘŹ Jesień 2014
Dyskutują Adam Bodnar i Michał Królikowski
Natomiast problem pojawia się, gdy zaczynamy wchodzić w treść
tego, co jest godnością.
Wokół pojęcia godności też zachodzą w prawie ciekawe pro-
cesy. Z jednej strony mamy absolutyzowanie pojęcia godności i jego
roli w doktrynie praw człowieka, a z drugiej strony — dewitali-
zację godności, nadawanie temu pojęciu charakteru wydmuszki.
Mówię o wydmuszce, bo coraz mniej się w takim rozumieniu
godności mieści. Coraz mniej tam elementów związanych z by-
tem podmiotu, a coraz więcej związanych z pojęciem życia god-
nego czy szeroko pojętym prawem do prywatności. To jest kolejne
istotne kulturowe przesunięcie w zakresie koncepcji normatywnej
podstawowych praw człowieka. Myślę, że jest ono najbardziej
wyraźne w przestrzeni prawa antydyskryminacyjnego.
Wprowadzane też są niejasne pojęcia, na zasadzie konia tro-
jańskiego. Typowy przykład to prawa reprodukcyjne. Pierwotnie
pojęcie to oznaczało dążenie do zagwarantowania dostępu do
prawidłowej opieki medycznej dla kobiet w ciąży i kobiet w połogu.
Bardzo szybko jednak pojawiło się rozumienie poszerzone — jako
prawo do decydowania o swoim rodzicielstwie, a więc o zajściu
w ciążę i przerwaniu ciąży. To jest operacja socjotechniczna, która
dąży do włączenia aborcji w zespół uprawnień jednostki, które
muszą być gwarantowane. Dlatego mówię, że to pojęcie jest ko-
niem trojańskim.
A sprawa jest tym bardziej niejasna, gdyż prawa reproduk-
cyjne nie mają w prawie podstawy normatywnej. Nie ma żadnego
aktu prawa międzynarodowego, który zawierałby to pojęcie. Ono
pojawia się tylko i wyłącznie w dokumentach towarzyszących, czyli
w rezolucjach o charakterze bardziej politycznym. To przykład
pojęcia o godnościowej proweniencji, będącego pierwotnie wy-
razem wrażliwości na realną krzywdę, któremu obecnie nadaje
się znaczenie ideologiczne, w istotny sposób wykraczające poza
doświadczenie krzywdy, które było jego podstawą.
Bodnar Owszem, istnieje problem z pojęciem praw reprodukcyjnych. Sam
stosuję je, poniekąd zbiorczo ujmując pewną grupę problemów.
Natomiast na poziomie międzynarodowym pojawia się ono w re-
komendacjach specjalnego sprawozdawcy ONZ ds. zdrowia i w do-
kumentach Komitetu NZ ds. Likwidacji Dyskryminacji Kobiet oraz
Komitetu NZ ds. Praw Społecznych, Gospodarczych i Kulturalnych
w kontekście prawa do zdrowia. Natomiast w żadnej konwencji
międzynarodowej nie znajdziemy tego pojęcia.
WIĘŹ Powszechnie jednak pojawia się ono w debatach publicznych.
26. 25
Nowapolskazimnawojna?
Prawa człowieka — łączą czy dzielą
Bodnar Najczęściej dzieje się to tak, że z uznawanego w dokumentach mię-
dzynarodowych prawa do najwyższego standardu ochrony zdrowia
wyprowadzane czy wyinterpretowywane jest prawo do zdrowia
reprodukcyjnego.
Mam styczność z międzynarodową organizacją o nazwie
Centrum Praw Reprodukcyjnych (Centre for Reproductive Rights).
Współpracuje ona z polską Federacją na rzecz Kobiet i Planowania
Rodziny, a prowadzi działalność między innymi w Ameryce Po-
łudniowej, gdzie w niektórych państwach aborcja jest całkowicie
zakazana. Prawniczki tej organizacji próbują walczyć o dostęp-
ność prawa do przerwania ciąży, bo nie istnieją tam jakiekolwiek
przepisy ustawowe na to pozwalające, nawet w sytuacji zagroże-
nia życia matki. Udaje im się też osiągać sukcesy w tym zakresie
przed Komitetem Praw Człowieka ONZ. Myślę, że trzeba pamiętać
o tym, iż są jednak poszczególne osoby, które znajdują się w bar-
dzo trudnej sytuacji i które albo uważają, że należy egzekwować
prawo obowiązujące w danym państwie, albo sądzą, że prawo
całkowicie zakazujące aborcji jest po prostu głęboko niesprawie-
dliwe i narusza ich prawa człowieka, w tym ich prawo do życia.
Tego nie można ignorować.
Raz jeszcze podkreślę, że na poziomie orzecznictwa ETPCz
w tego typu wrażliwych kwestiach można mówić o zachowawczo-
ści Trybunału. Na przykład w orzeczeniach dotyczących regulacji
in vitro Trybunał wyraźnie odmawia tworzenia standardów ogólno
europejskich — tak różne są bowiem regulacje w poszczególnych
krajach. Dlatego nie obawiałbym się, że trybunały międzynarodowe
będą chciały stanowczo zmieniać polską rzeczywistość, w tym
wpływać na regulacje krajowe — one zdają sobie bowiem sprawę
ze swojego ograniczonego mandatu. Przy rozpoznawaniu spraw,
które mogą budzić wątpliwości, wyraźnie zmierzają w stronę re-
spektowania odrębnych tradycji i kulturowych odmienności państw.
Ma to zresztą wkrótce zostać podkreślone w preambule do Euro-
pejskiej Konwencji Praw Człowieka, gdyż zostało postanowione,
że koncepcja marginesu oceny zostanie do niej dopisana.
Królikowski Gorzej jest z komitetami eksperckimi powoływanymi przez Radę
Europy, które mają charakter ewaluacyjny i sprawdzają, czy pań-
stwo zachowuje standardy. Jest np. Komitet GRECO działający na
rzecz przeciwdziałania korupcji. Ostatnia jego runda ewaluacyjna
zarzuciła Polsce naruszenie standardów, bo nie wprowadziliśmy
pewnych mechanizmów przezwyciężania korupcji urzędników
międzynarodowych, które wynikają z protokołu 2 Konwencji.
Tylko że Polska tego protokołu nie ratyfikowała. Nie zobowiązała
27. 26 WIĘŹ Jesień 2014
Dyskutują Adam Bodnar i Michał Królikowski
się do respektowania tego standardu, ale została rozliczona z jego
nieprzestrzegania.
Taki dokument nie jest pozbawiony wagi. Ma on znacze-
nie polityczne, jest potem stosowany w dyskusjach na temat prze-
strzegania praw człowieka w danym kraju, nawet w Komitecie
Ministrów Rady Europy. Te komitety potrafią być bardzo ekspan-
sywne w interpretacji, a nawet kreowaniu standardów. A są one
pozbawione legitymacji demokratycznej, bo mają charakter eks-
percki. Mimo to rozliczają państwa w dużej mierze według pewnej
własnej wizji.
Bodnar W takiej sytuacji powinna pójść nota do MSZ, żeby zainterwenio-
wał i zaprotestował.
Królikowski Nota poszła, interwencja była — ale rekomendacja, że Polska nie
spełnia standardów antykorupcyjnych, pozostała. Przywołuję tę
sytuację jako przykład pewnego zabiegu socjotechnicznego, który
w gruncie rzeczy jest pomysłem społeczno-normatywnym.
WIĘŹ A co z klauzulą sumienia? Czy jest respektowana na poziomie
międzynarodowym?
Bodnar Istnieje wyraźna linia orzecznicza ETPCz, zwracająca uwagę na
aspekt poszanowania własnego sumienia w kontekście świadczo-
nego zawodu. Trybunał ostatnio rozstrzygał sprawy dotyczące
noszenia krzyża w widocznym miejscu przez pracownicę linii
lotniczych, odmowy rejestrowania związków partnerskich przez
osobę wierzącą czy świadczenia porad małżeńskich na rzecz par
homoseksualnych. W takich sytuacjach odpowiedzi należy szukać
w precyzji krajowych regulacji, na ile przewidywały one możliwość
powołania się na wiarę, aby nie dokonywać określonych czynności.
Poza tym liczy się proporcjonalność, czyli adekwatność restrykcji
w stosunku do określonego celu publicznego. Bierze się także pod
uwagę pytanie, czy istnieją inne sposoby, aby pogodzić wyznawaną
wiarę z wykonywaniem określonego zawodu.
Nakłada to jednak na państwo odpowiedzialność w zakre-
sie odpowiedniej regulacji. Czym innym bowiem jest konkretna
osoba, a czym innym państwo. Jednostka może odmówić porad
małżeńskich parze gejowskiej, ale państwo musi zagwarantować
ich dostępność, jeśli uznaje małżeństwa jednopłciowe. Podobnie
w kwestii prawa do legalnej aborcji. Państwo musi zapewnić tę
dostępność, nawet jeśli indywidualny lekarz odmówi wykonania
aborcji, powołując się na klauzulę sumienia.
28. 27
Nowapolskazimnawojna?
Prawa człowieka — łączą czy dzielą
Królikowski Najpierwpowiemnieo kwestiiprawnej,leczetycznej.Otóżw każdej
sytuacji, gdy komuś dzieje się krzywda, także gdy kobieta drży ze
strachu, co zrobi, jak urodzi dziecko, bo boi się tego, czy da sobie
radę — konieczna jest pomoc ze strony innych ludzi, konieczne
jest zaangażowanie. Lekarz, który korzysta z klauzuli sumienia
i odmawia zabiegu przerwania ciąży, zaciąga na siebie ogromny
moralny obowiązek zaangażowania się w pomoc tej kobiecie. Jemu
nie wolno w takiej sytuacji zakończyć swojej misji tylko odmową.
Sumienie, na które się powołuje, zobowiązuje go do czegoś więcej.
W praktyce prawa pojawia się nieraz konkurencja pomiędzy
prawem do wolności sumienia (wyraża je klauzula sumienia) a pra-
wem do aborcji (rozumianym oczywiście jako prawo podmiotowe
wynikające z ustawy, a nie podstawowe prawo człowieka). Oba te
uprawnienia mają podobny charakter, praktyka jednak wskazuje,
że ten konflikt jest najczęściej rozstrzygany na korzyść uprawnienia
do aborcji. Europejski Komitet ds. Zapobiegania Torturom powie
nawet, że korzystanie z klauzuli sumienia prowadzi do tego, że
dochodzi do naruszenia zakazu tortur i nieludzkiego traktowa-
nia. Tym samym aborcja jest traktowana tak jakby była prawem
podstawowym.
WIĘŹ W jaki sposób można powołać się na sumienie, żeby naruszyć
zakaz tortur?
Królikowski Nadużywanie przez lekarzy klauzuli sumienia powoduje brak możli-
wości efektywnej realizacji prawa do aborcji. Zdaniem Komitetu ds.
Przeciwdziałania Torturom przy ONZ jest to naruszenie zakazu
tortur i nieludzkiego traktowania.
Bodnar Tu muszę sprostować. Konwencja Przeciwko Torturom ONZ i Eu-
ropejska Konwencja Praw Człowieka wymieniają jednym tchem
zakaz tortur oraz nieludzkiego i poniżającego traktowania. Ale
pomimo tego należy odróżniać pojęcie tortur od pojęcia nieludz-
kiego i poniżającego traktowania.
Przyjmuje się w praktyce, że cierpienie psychiczne ciężarnej
kobiety — wynikające ze stanu niepewności w kwestii tego, co się
stanie z jej życiem i czy będzie mogła przerwać ciążę; spowodo-
wane serią odmów ze strony lekarzy czy ich milczeniem — można
kwalifikować jako nieludzkie i poniżające traktowanie, czyli na-
ruszenie prawa człowieka. Nie jest to jednak kwalifikowane przez
organy międzynarodowe jako tortura. To pojęcie jest zastrzeżone
dla innych sytuacji (np. wymuszania siłą zeznań). Niemniej publi-
cyści mają tendencję do nadużywania pojęcia tortur w kontekście
29. 28 WIĘŹ Jesień 2014
Dyskutują Adam Bodnar i Michał Królikowski
braku dostępności zabiegów przerywania ciąży i związanego z tym
traktowania kobiet. Zestawienie tej sytuacji z torturami powoduje
jednak pewien zamęt pojęciowy. Jest to niedopuszczalne posze-
rzanie znaczenia pojęcia tortur.
Królikowski A mniechodzituo przeniesienie:z poziomunaruszeniaustawowych
uprawnień jednostki przechodzimy na poziom złamania podsta-
wowych praw człowieka w klasycznym ujęciu. To przeniesienie
jest nieuzasadnione.
WIĘŹ Nie mówiliśmy jeszcze o prawach osób homoseksualnych. To ko-
lejna istotna przestrzeń sporna.
Królikowski Moje stanowisko jest takie: dyskryminacja w stosunku do osób
homoseksualnych jest zła, ale dlatego że jest to dyskryminacja ze
względu na osobę, a nie ze względu na to, że ktoś jest homosek-
sualistą. To delikatne rozróżnienie. Pierwszy argument nawiązuje
do klasycznej koncepcji praw człowieka, drugi już nie.
Bodnar Piękna deklaracja, ale czy idą za nią czyny? W Polsce dość częste
są przypadki przemocy wobec osób homoseksualnych. Mamy regu-
larnie do czynienia z przemocą słowną, czyli tzw. mową nienawiści.
Istnieją projekty przepisów, które mają zwiększyć ochronę tych
osób, ale mam wrażenie, że to właśnie Twoje, Michale, działania
jako ministra prowadzą do tego, żeby w obecnej kadencji Sejmu
nic się z tymi przepisami nie stało i żeby artykuły 256, 257 i 119
kodeksu karnego nie zostały znowelizowane. Przedłużanie kon-
sultacji służy właśnie temu, aby nie doprowadzić do uchwalenia
przepisów, które mogłyby podwyższyć poziom ochrony osób homo
seksualnych jako osób indywidualnych.
Królikowski Jeżelijeststosowanaprzemocwobecosobyzewzględunaprzesłanki
dyskryminacyjne, to już obecnie jest to karalne. Przesłanki dyskry-
minacyjne są dyrektywą, która ma wpłynąć jedynie na zwiększenie
wymiaru kary. Tu nie potrzeba żadnego dodatkowego rozwiązania.
Problemem jest co innego — fakt, że pewna grupa osób, które
czują się skrzywdzone dlatego, że są homoseksualne, chce mieć
wyraźnie napisane, że właśnie z tego powodu są one dyskrymino-
wane. Ale dlaczego mamy wprowadzać do kodeksu karnego konia
trojańskiego?
Bodnar Wprowadzenie orientacji seksualnej do kodeksu karnego byłoby
koniem trojańskim?
30. 29
Nowapolskazimnawojna?
Prawa człowieka — łączą czy dzielą
Królikowski Może nie koniem trojańskim. Ale pozwalałoby tworzyć znacznie
dalej idące roszczenia. Z perspektywy prawnej nie ma potrzeby
wprowadzania tej przesłanki dyskryminacyjnej.
Bodnar Z mojego punktu widzenia wygląda to natomiast tak, że dopóki
nie będzie orientacji seksualnej w tych przepisach, to nie będzie
można ścigać tego zła, które się dzieje, nie będzie można zaanga-
żować prokuratorów i ścigać tych przestępstw z urzędu.
Mówiłeś wcześniej, Michale, o godności. Dla mnie z uznania
godności osoby wynika obowiązek państwa, by chroniło każdą
osobę, zwłaszcza jeśli należy ona do grupy marginalizowanej, wy-
kluczonej, upośledzonej czy tradycyjnie dyskryminowanej. Pań-
stwo ma wręcz według mnie dodatkowy obowiązek doprowadzenia
za pomocą różnego rodzaju regulacji do sytuacji, w której te osoby
będą miały równe szanse na normalne życie w społeczeństwie —
tak aby nie doznawały krzywdy, a ich prawa były respektowane.
Uważam też, że małżeństwo jako instytucja prawna, jako
forma uregulowania statusu społecznego jest wielką wartością w ży-
ciu człowieka. Jest czymś pięknym, że państwo może uznać dwie
osoby za jedną wspólnotę i wspierać ich miłość. Osoby obdarzone
przez naturę pociągiem wobec osób tej samej płci powinny więc
mieć takie samo prawo do równego życia w tym społeczeństwie,
bo miłość jest czymś nierozerwalnie związanym z istotą życia czło-
wieka. Tak uważam jako Adam Bodnar, biorąc szczególnie pod
uwagę moje osobiste doświadczenia.
Jako prawnik wiem natomiast, że Konstytucja RP mówi
o trwałości małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. Nie
przekonują mnie argumenty próbujące wyprowadzić prawo do
małżeństwa dla osób tej samej płci z rozdziału drugiego Konstytu-
cji, czyli katalogu praw i wolności jednostki. To jest niewystarcza-
jąca podstawa aksjologiczna. Natomiast uważam, że cały rozdział
drugi Konstytucji wręcz nakazuje ustawodawcy, aby biorąc pod
uwagę godność osoby, w tym osoby homoseksualnej, uregulowano
w jakimś zakresie możliwość w miarę pełnej realizacji prawa
do miłości.
Królikowski To bardzo poważny argument. Ale pozwól, że najpierw podkreślę, iż
to, co mówisz, jest potwierdzeniem przedstawionej przeze mnie
diagnozy sytuacji. Po pierwsze, że dokonuje się przesunięcie kate-
gorialne w pojęciu godności. W Twojej interpretacji godność jest
bardzo sprywatyzowana czy zsubiektywizowana. Po drugie, z tej
podstawy normatywnej wyprowadzasz konieczność uznania przez
państwo uprawnień antydyskryminacyjnych.
31. 30 WIĘŹ Jesień 2014
Dyskutują Adam Bodnar i Michał Królikowski
To, co powiedziałeś, jest jednak bardzo ważnym punktem
wyjścia do rozmowy na temat tego, czym jest prawo i jak powinno
być ukształtowane. Jednym z powodów nieporozumień między
prawnikami jest bowiem to, że spieramy się o to, jakie mają być
przepisy, nie rozmawiając o tym, jak różnimy się na poziomie głęb-
szym, fundamentalnym. Twoja argumentacja oparta jest na etyce
sentymentalizmu, ale nie w znaczeniu negatywnym.
Wychodząc z innego rozumienia godności, uważam, że są
podstawy do różnego traktowania różnych form życia wspólnego —
ze względu na to, jaki mają one wkład w dobro wspólne. Tym
samym są podstawy do rozróżniania sposobów instytucjonalizacji
tych relacji społecznych. Owszem, byłem „twarzą” protestu prze-
ciwko stworzeniu związków partnerskich na matrycy małżeństwa.
Uważam jednak, że system prawny ma obowiązek zapewnienia
poszanowania dla trwałej relacji, która łączy osoby homoseksualne.
Wręcz z tego samego powodu, dla którego powinno chronić
się dziecko nienarodzone, powinniśmy też wprowadzić rozwiąza-
nia gwarantujące poszanowanie dla wrażliwości wynikającej z tej
relacji emocjonalnej, jaka łączy pary homoseksualne. Godność
dziecka poczętego i godność osób wchodzących w relację związku
jednopłciowego jest jednakowa, choć różnie przez nie ekspono-
wana. Wymaga więc tego samego rozpoznania i poszanowania.
Stąd też problem „instytucjonalizacji” związków partnerskich
powinien być rozwiązany — przez ułatwione udowadnianie ist-
nienia wspólnego pożycia jako przesłanki dostępu do informacji
medycznej o stanie zdrowia pacjenta czy ochrony podczas procesu
karnego. W ten sposób, zachowując zasadę promocji małżeństwa,
można to zrobić zgodnie z Konstytucją. Państwo nie powinno
lekceważyć zarówno życia dziecka nienarodzonego, jak i istoty
relacji pomiędzy dwojgiem osób.
Bodnar To dobre zakończenie tej dyskusji...
Dyskusję prowadzili Sebastian Duda
i Zbigniew Nosowski
Adam Bodnar — ur. 1977. Doktor nauk prawnych. Adiunkt w Zakładzie Praw Człowieka
Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Wiceprezes Helsińskiej
Fundacji Praw Człowieka. Ekspert Agencji Praw Podstawowych UE.
Michał Królikowski — ur. 1977. Doktor habilitowany nauk prawnych, profesor Uniwersy-
tetu Warszawskiego. Od grudnia 2011 r. wiceminister sprawiedliwości. Członek Zespołu
Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych.
32. 31
Nowapolskazimnawojna?
W teorii prawa toczy się już od wieków spór, czy normy prawne składające się
na obowiązujący system prawny mają charakter prawa stanowionego — w tym
sensie, że o powstaniu nakazu lub zakazu prawnego decyduje wyłącznie i arbi-
tralnie ustawodawca — czy też ustawodawca jedynie odkrywa nakazy lub zakazy,
które wynikają z tkwiącego w naturze porządku1.
Prawo może być nieprawe
Ten naturalny porządek może być rozumiany transcendentnie, jako wywodzący
się od Istoty Najwyższej, a może być też traktowany w kategoriach „ziemskich” —
w znaczeniu natury rzeczy. W obu uzasadnieniach występowania niezależ-
nego od ustawodawcy porządku rzeczy uznaje się jednak prawo natury jako
pierwotne w stosunku do prawa stanowionego przez organy ustawodawcze da-
nego państwa.
Drugą stroną sporu są pozytywiści prawniczy, którzy nie dostrzegają żad-
nego naturalnego porządku rzeczy stanowiącego źródło prawa, a za twórcę norm
prawnych uznają jedynie ustawodawcę, który w ustalonych też przez niego pro-
cedurach ustanawia normy zawierające prawa i obowiązki.
W pierwszym ujęciu ustanowione prawo może być weryfikowane z punktu
widzenia zgodności norm z wzorcem wynikającym z prawa natury. Możemy
o stanowionym prawie mówić, że jest ono prawe, jeśli odpowiada tym wzorcom,
lub że jest nieprawe, jeśli takim wzorcom nie odpowiada, szczególnie gdy jest
ono z nimi sprzeczne.
1 Tekst wystąpienia podczas konferencji „Osoba i czyn w państwie demokratycznym. Wolność
i odpowiedzialność” w Pałacu Prezydenckim w Warszawie, 11 czerwca 2014 r.
Andrzej Zoll
Po pierwsze: godność
Rola ustawy zasadniczej
w wolnościowym państwie
33. 32 WIĘŹ Jesień 2014
Andrzej Zoll
W drugim ujęciu nie można o ustalonej normie prawnej powiedzieć, czy jest
ona prawa, czy nie. Brak jest bowiem wzorca, z którym można by taką normę
porównać. W znaczeniu pozytywistycznym o normie prawnej można tylko powie-
dzieć, że obowiązuje, gdyż została uchwalona w sposób przewidziany prawem.
Jej ocena może być także ustalana w oparciu o zgodność takiej normy z normą
hierarchicznie stojącą wyżej w systemie. Możemy również oceniać spójność przy-
jętej normy z pozostałymi obowiązującymi już w porządku prawnym.
Ten krótki wstęp wydał mi się potrzebny, by zastanowić się nad źródłem
wolności i praw, a w szczególności tzw. wolności i praw podstawowych zwanych
prawami człowieka. Czy źródło tych praw leży poza systemem prawa stanowio-
nego i jest ono niezależne od władzy ustawodawczej, czy też źródłem tym jest
wola ustawodawcy?
Spór o korzenie
Przed podjęciem próby odpowiedzi na to pytanie warto jeszcze zdać sobie sprawę
z „balastu dziedzictwa cywilizacyjnego”, którym wszyscy jesteśmy obciążeni. Pod-
stawy cywilizacji europejskiej wyznaczone zostały przez filozofię grecką, rzymskie
prawo i chrześcijaństwo. Szczególnie chrześcijaństwo utrwaliło w Europie pod-
miotowość każdej jednostki ludzkiej, która — zgodnie z tą doktryną — obdarzona
jest przyrodzoną i niezbywalną godnością.
Takie stwierdzenie nie przekreśla znaczenia dla cywilizacji europejskiej
tradycji Oświecenia. To w tej właśnie epoce, zwłaszcza w okresie Rewolucji Fran-
cuskiej, zakwestionowane zostałoteologiczne uzasadnienie godności człowieka.
Sama godność, jako źródło wolności i praw człowieka, uznawana była jednak
nadal i na niej, nawiązując do tej tradycji, wciąż próbujemy budować porządek
prawny wyznaczający stosunek człowieka do władzy, a więc zakres wolności
i praw przysługujących każdemu człowiekowi. Pamiętać jednak trzeba, że z my-
śli oświeceniowej wyprowadzano zarówno samą koncepcję praw człowieka, jak
i jej zanegowanie w postaci systemu totalitarnego opartego na walce narodów,
ras lub klas.
Spór o korzenie cywilizacji europejskiej, a raczej spór o to, do których
korzeni wypada się przyznawać, nie wygasł we współczesnej Europie, a nawet
staje się coraz bardziej aktualny. Wystarczy przypomnieć, że w preambule Karty
Praw Podstawowych w odniesieniu do wartości, na których budowana ma być
„wspólna, pokojowa przyszłość”, odwołano się jedynie do „duchowego i moral-
nego dziedzictwa”. Pominięto tam, na wyraźne żądanie premiera Francji Lionela
Jospina, odwołanie do dziedzictwa religijnego, co niewątpliwie zawęża, a także
zaciemnia obraz fundamentów cywilizacji europejskiej. Jedynie w oficjalnym tłu-
maczeniu niemieckim Karty pozostało odwołanie się do dziedzictwa religijnego.
Dlatego ważne jest ponowne nawiązanie w tekście traktatu lizbońskiego (art. 1)
do religijnego dziedzictwa Europy.
34. 33
Nowapolskazimnawojna?
Po pierwsze: godność
Negowanie znaczenia cywilizacyjnych korzeni nie przyczynia się do likwido-
wania napięć. Dużo lepiej „dzieleniu ze sobą pokojowej przyszłości” służyć będzie
zrozumienie różnic, które umożliwi dialog. Do istotnych cech kultury opartej na
fundamentach chrześcijańskich, szczególnie podkreślonych w pracach II Soboru
Watykańskiego, należy tolerancja wobec postaw innych, wobec odmiennego od
chrześcijaństwa światopoglądu.
Podkreślenie tej spuścizny, a nie jej zacieranie, stanowić może podstawę
do pokojowego współistnienia narodów tworzących Europę z innymi narodami
i z przybyszami do Europy wnoszącymi z sobą inny, odmienny od europejskiego
świat wartości. Podkreślanie tej spuścizny jest także niezwykle ważne w naszym
społeczeństwie. O konsekwencjach odrywania się od korzeni mogliśmy się w ostat-
nim okresie boleśnie przekonać.
Co mówi polska Konstytucja?
Odpowiedź na pytanie o źródła praw podstawowych ma kapitalne znaczenie dla
ustalenia charakteru tych praw. Jeżeli się bowiem przyjmie, że źródłem wolności
i praw człowieka — tak jak i wszystkich innych praw — jest wola ustawodawcy,
to trzeba się także zgodzić z tym, że ustawodawca jest władny takie wolności
i prawa dowolnie kształtować, rozszerzać lub ograniczać, a nawet likwidować.
On jest bowiem dysponentem tych praw i wolności. Jeżeli natomiast staniemy
na stanowisku, że źródło wolności i praw człowieka zawarte jest w prawach na-
turalnych, niezależnych od władzy ustawodawczej, to oczywiście ustawodawca
nie może dowolnie manipulować określaniem tych praw.
W obowiązującym dzisiaj w Polsce systemie prawnym podstawowe znacze-
nie ma Konstytucja jako fundament dla całego systemu. Wszystkie akty norma-
tywne obowiązujące w państwie muszą być zgodne z Konstytucją. Uważam, że
z kolei najważniejszymi artykułami Konstytucji RP z 1997 r. są: art. 30 i art. 1
w związku z art. 82.
Art. 30 brzmi: „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło
wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowa-
nie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych”. Natomiast art. 1 stanowi, że
„Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”, a z art. 82
wynika obowiązek troski każdego obywatela o dobro wspólne. Na tych dwóch
normach konstytucyjnych opiera się, moim zdaniem, cały porządek społeczny
i prawny.
Konstytucja RP w artykule 30 wyraźnie wyprowadza wolności i prawa z przy-
rodzonej i niezbywalnej godności człowieka. Godność człowieka jest więc źró-
dłem dla wolności i praw — godność człowieka, a nie ustawodawca. W art. 30
Konstytucji polski ustrojodawca wyraźnie przyznaje, że to nie on jest dyspo-
nentem wolności i praw człowieka. Są one bowiem związane z przyrodzoną
i niezbywalną godnością człowieka. Chodzi tu o każdego człowieka w tym sen-
35. 34 WIĘŹ Jesień 2014
Andrzej Zoll
sie, o którym mówił papież Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis, że
„chodzi [...] tutaj o człowieka w całej jego prawdzie, w pełnym jego wymiarze.
Nie chodzi o człowieka «abstrakcyjnego», ale rzeczywistego, o człowieka «kon-
kretnego«, «historycznego»” (RH 13). Każdy człowiek jest bowiem obdarzony
godnością z samej racji swojego człowieczeństwa i nie może ani on sam, ani
nikt inny go tej godności pozbawić. Władza publiczna ma tę godność szanować
i chronić.
Godność ponad wolnością
Z takiego usytuowania godności człowieka w stosunku do wolności i praw wynika
jeden bardzo ważny wniosek. Żadna wolność i żadne prawo nie może sprzeciwiać
się godności człowieka. Z tego punktu widzenia polska Konstytucja wzorowo
określiła miejsce godności człowieka. Uczyniła to znacznie lepiej niż np. Karta
Praw Podstawowych Unii Europejskiej, gdzie godność człowieka wymienia się
w jednym szeregu obok wolności, sprawiedliwości i solidarności.
Nie jest to problem pozbawiony znaczenia praktycznego. Weźmy np. pod
uwagę interpretację art. 13 Karty Praw Podstawowych deklarującego zakaz ogra-
niczeń wolności sztuki i badań naukowych. Na gruncie zasad podanych w Karcie,
skoro wolność wymieniona została obok godności człowieka, brak jest w samej
Karcie argumentów pozwalających jednoznacznie rozstrzygnąć dylemat, czy god-
ności człowieka albo wolności sztuki lub badań naukowych należy dać pierwszeń-
stwo w razie konfliktu tych wartości. A przecież konflikt jest zawsze możliwy.
Dzieło artysty może jednoznacznie godzić w godność człowieka, badania naukowe
mogą traktować istotę ludzką czysto przedmiotowo.
Na gruncie polskiej Konstytucji nie ma w wypadku takiego konfliktu żadnej
wątpliwości. Żaden rodzaj wolności i żadne prawo nie mogą być chronione, jeżeli
godzą w godność człowieka. Nie mogą bowiem pozostawać w sprzeczności ze
źródłem, z którego się wywodzą. Wolność, także wolność sztuki i badań nauko-
wych, nie jest wartością stojącą obok godności człowieka, nie jest to ten sam po-
ziom w hierarchii wartości. Tylko godność człowieka ma charakter przyrodzony
i niezbywalny. Wszystkie inne wartości podlegają w większym lub mniejszym
stopniu ograniczeniom.
Polski lęk przed wolnością
Już w 1993 r., a więc zaledwie w kilka lat po odzyskaniu niepodległości, ks. prof. Jó-
zef Tischner w pierwszym zdaniu otwierającym zbiór esejów pod znamiennym
tytułem Nieszczęsny dar wolności pytał: „Czy nie stajemy się dziś ofiarami nowego,
nieznanego nam dotąd lęku — lęku przed wolnością?”. Zaraz po kilku wierszach
tekstu spotykamy jego odpowiedź na przytoczone pytanie: „Może się mylę, ale
36. 35
Nowapolskazimnawojna?
Po pierwsze: godność
często — bardzo często — widzę, jak nasz lęk przed wolnością staje się większy
niż lęk przed przemocą”.
Ksiądz Profesor nie mylił się, a następne lata polskiej transformacji niestety
tylko potwierdziły jego słowa. To ostatnie twierdzenie może w pierwszym mo-
mencie szokować. Niestety jednak jest
prawdziwe. Coraz bardziej tęsknimy za
silną władzą, za władzą, która wprowa-
dzi porządek, zwiększy nasze poczucie
bezpieczeństwa. Aprobujemy tym sa-
mym nasze ograniczenie wolności, i to
w stopniu, który nie odbiega wiele od
stanu z taką odwagą i determinacją zwal-
czanego w czasach PRL.
Jakie są źródła lęku przed wolnością? Wolność, szczególnie w naszym na-
rodzie, była przecież postrzegana zawsze jako najwyższa wartość. To prawda,
że w większym stopniu wartość ta była utożsamiana z niepodległością, a więc
z wolnością zbiorową narodu i możliwością suwerennego tworzenia państwa,
ale zwłaszcza po II wojnie światowej coraz silniej pojawiało się również żąda-
nie przywrócenia wolności jednostce. Powstanie „Solidarności” w 1980 roku,
poza jednoznacznym nurtem niepodległościowym, związane było już wyraźnie
z walką o wolność i prawa człowieka, wynikające z jego przyrodzonej i niezby-
walnej godności.
Dążeniom do odzyskania wolności indywidualnej i poszanowania praw
jednostki nie towarzyszyła jednak w dostatecznej mierze dążność do pogłębienia
w społeczeństwie, w świadomości poszczególnych osób, troski o dobro wspólne.
Odzyskaniu w 1989 roku wolności nie towarzyszyło uświadomienie sobie odpo-
wiedzialności za dobro wspólnoty, w której się żyje — szerszej niż jedynie dobro
rodziny, swojej miejscowości, gminy, małej ojczyzny — za dobro Polski. W zbyt
małym stopniu nastąpiło skojarzenie wolności z odpowiedzialnością. Zbyt słabe
jest powiązanie praw człowieka i obywatela z jego obowiązkami wobec drugiego
człowieka i wobec wspólnoty.
Im więcej wolności, tym więcej odpowiedzialności
Lęk przed wolnością, o którym pisał ks. prof. Tischner, to w istocie lęk przed
odpowiedzialnością, to chęć ograniczenia, pozbycia się dużej części odpowie-
dzialności. Musimy jednak zrozumieć, że między wolnością i odpowiedzialnością
musi zachodzić równowaga, a raczej sprzężenie zwrotne. Im więcej wolności, tym
więcej odpowiedzialności — i odwrotnie. Przerzucanie części odpowiedzialności
na kogoś innego, np. na organy władzy, musi się łączyć z ograniczeniem wolności.
Wolność oczywiście nie może być nigdy absolutna. Taka wolność prowa-
dziłaby do chaosu i tym samym do likwidacji wolności. Gdyby sparafrazować
Wolność nie może być nigdy
absolutna. Taka wolność
prowadziłaby do chaosu i tym
samym do likwidacji wolności.
37. 36 WIĘŹ Jesień 2014
Andrzej Zoll
popularne przed kilkunastu laty, ale nie najmądrzejsze hasło „róbta, co chceta”
i zastosować je do reguł ruchu drogowego: „jedźta, jak chceta” — to oczywiście
ruch uliczny byłby sparaliżowany i w ogóle bylibyśmy pozbawieni możliwości
poruszania się pojazdami mechanicznymi. Utracilibyśmy na tym odcinku ludz-
kiej aktywności naszą wolność. Ograniczenia wolności, ze względu na troskę
o dobro wspólne, ze względu na konieczność przestrzegania praw drugiej osoby,
są niezbędne.
W tym kontekście nasuwa się pytanie: ile wolności można bezpiecznie oddać,
płacąc w ten sposób za zwolnienie się z części odpowiedzialności? Ile odpowie-
dzialności musimy pozostawić, aby nie dopuścić do nadmiernego zniewolenia?
Źródłem wolności i praw człowieka, jak była o tym mowa, jest zgodnie
z art. 30 Konstytucji przyrodzona i niezbywalna godność człowieka. Można więc
próbować odpowiedzieć na postawione pytanie następująco: mogę zrezygnować
tylko z takiej części wolności, która jest niezbędna dla troski o dobro wspólne.
Pozostawiona mi wolność musi być wystarczająca, abym był w stosunkach pomię-
dzy mną a władzą i pomiędzy mną a innymi osobami fizycznymi lub prawnymi
traktowany podmiotowo. Przedmiotowe traktowanie sprzeciwiałoby się bowiem
mojej przyrodzonej i niezbywalnej godności. Z takiego koniecznego quantum
wolności nie wolno mi zrezygnować. Z odpowiedniego też quantum odpowie-
dzialności zwolnić się, ze względu na konieczność ochrony mojej podmiotowości,
po prostu nie mogę.
Godność a dobro wspólne
Drugim filarem polskiego porządku prawnego jest dobro wspólne rozumiane
jako konstytucyjny element Rzeczypospolitej Polskiej. W art. 1 Konstytucji jest
wyraźnie podkreślone, że państwo jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli.
Konstytucja nakłada na obywateli obowiązek troski o to dobro. Jest to jeden z nie-
licznych obowiązków wymienionych w Konstytucji (zresztą wszystkie pozostałe
obowiązki można sprowadzić do troski o dobro wspólne).
Sposób redakcji art. 1 Konstytucji jest identyczny z określeniem w art. 2
Rzeczypospolitej Polskiej jako demokratycznego państwa prawnego urzeczywist-
niającego zasady sprawiedliwości społecznej. Gdy przyjrzymy się bliżej zasadzie
demokratycznego państwa prawa, to niewątpliwie bardziej chodzi w tym wypadku
o wypowiedź programową niż opisową, właśnie o zasadę, a nie o regułę. Demo-
kratyczne państwo prawne jest ideą, do której realizacji zmierzamy.
Czy można mówić też w tym samym znaczeniu o Rzeczypospolitej Polskiej
jako dobru wspólnym? Uważam, że szczególnie w kontekście art. 82 Konstytucji
ta wypowiedź ustrojodawcy ma charakter deskryptywny, opisujący fundamentalną
dla porządku prawnego wartość związaną z realnym stanem rzeczy.
Zastanówmy się, jaka relacja zachodzi pomiędzy wskazanymi przeze mnie
dwoma filarami porządku społecznego i prawnego: godnością człowieka i tro-
38. 37
Nowapolskazimnawojna?
Po pierwsze: godność
ską o dobro wspólne. Czy są to wartości antagonistyczne, czy komplementarne?
W jaki sposób może być usuwany konflikt, który powstanie w realiach życia
społecznego? Czy godność człowieka może w kontekście zasady troski o dobro
wspólne podlegać ważeniu?
W polskim porządku konstytucyjnym brak jednoznacznej wypowiedzi na
ten temat. Brakuje normy zawartej w art. 2 Europejskiej Konwencji o ochronie
praw człowieka i godności istoty ludzkiej wobec zastosowań biologii i medycyny.
Norma ta ma następującą treść: „Interes i dobro istoty ludzkiej przeważa nad
wyłącznym interesem społeczeństwa lub nauki”. Ze względu na to, że Rzecz
pospolita Polska mimo podpisania Konwencji w 1997 r. do dziś jej nie ratyfiko-
wała, norma ta może stanowić jedynie teoretyczny wzorzec. Nie stanowi jednak
niestety normatywnego odniesienia dla określenia relacji pomiędzy godnością
człowieka a dobrem wspólnym.
Istnieją argumenty przemawiające za pierwszeństwem, z punktu widzenia
Konstytucji, wartości, jaką stanowi dobro wspólne, w stosunku do godności
człowieka. Marek Piechowiak, autor znakomitej monografii Dobro wspólne jako
fundament polskiego porządku konstytucyjnego, wskazuje tu na umiejscowienie
określenia obu wartości w tekście Konstytucji. O Rzeczypospolitej jako dobru
wspólnym mowa jest w art. 1, podczas gdy o godności dopiero w art. 30 Konstytu-
cji. Nie jest to oczywiście argument jedyny. Jednakże, jak to wykazał Piechowiak,
jeżeli przez troskę o dobro wspólne będzie się rozumiało tworzenie optymalnych
warunków dla rozwoju człowieka w jego społecznym kontekście, to uznać należy,
że zasada dobra wspólnego i zasada godności człowieka nie pozostają względem
siebie w opozycji, ale uzupełniają się i wzajemnie wzmacniają. Ten punkt widze-
nia bardzo mi odpowiada.
Andrzej Zoll
Andrzej Zoll — ur. 1942, prawnik, prof. dr hab. Emerytowany profesor prawa karnego
na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, obecnie profesor Wyż-
szej Szkoły Prawa i Administracji w Rzeszowie. Pełnił wiele urzędów publicznych. Był
m.in. przewodniczącym Państwowej Komisji Wyborczej (1990—1993), sędzią (od 1989 r.)
i prezesem Trybunału Konstytucyjnego (1993—1997), przewodniczącym Rady Legisla-
cyjnej przy Premierze (1998—2000), Rzecznikiem Praw Obywatelskich (2000—2006)
i przewodniczącym Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego (od 2009 r.). Autor wielu
publikacji z dziedziny prawa karnego. Mieszka w Konarach pod Krakowem.
39. 38 WIĘŹ Jesień 2014
Chcą, żebym się zaciągnął na wojnę. Nie na tę prawdziwą, co się toczy „gdzieś
daleko” na Bliskim Wschodzie czy na wschodniej Ukrainie. Na tę swojską — pol-
ską zimną wojnę religijną.
Barykady już ustawione. Armie gotowe. Maruderów każdego dnia mobilizują
jedynie słuszne rozgłośnie radiowe, gazety i portale internetowe. Na miejskich
placach spotykają się manifestacje za i przeciw. Tęcza znowu płonie, komuś kne-
blują usta, kogoś wyrzucają z pracy, następnego obrażają, więc się odwzajemnia...
Obóz postępu walczy z obrońcami tradycji, nihiliści z talibami, fundamentaliści
laiccy z religijnymi.
Harcownicy obu armii znakomicie czują się w swoich rolach. Widują się
każdego dnia w studiach telewizyjnych, ale nawet na siebie nie patrzą. Pozornie
ze sobą dyskutują. Ale nawet gdy do siebie mówią, to ze sobą nie rozmawiają.
Nawet jeśli siebie słuchają, to przecież nie po to, żeby dobrze zrozumieć, lecz
po to, żeby umiejętnie odpowiedzieć. Tak odpowiedzieć, żeby zdyskredytować
i pogląd, i tego, kto go głosi. Bo on nie tylko ma inne zdanie, inny pogląd na
świat — on jest wrogiem!
Nic dziwnego, bo to przecież wojna. Zimna, ale wojna. A wojna jest nie na
żarty, lecz na śmierć i życie. Wroga trzeba zniszczyć, a przynajmniej zmusić do
poddania się. Moje ma być na wierzchu, a najskuteczniejszym narzędziem temu
służącym jest — choćby metaforyczne — wyeliminowanie drugiego. Czasem już
nawet nie metaforyczne, bo przekrzykując się, harcownicy coraz częściej zaczy-
nają mówić, że w Polsce nie powinno być miejsca dla takich jak ten drugi czy ta
druga. Oni powinni wyjechać, co najmniej na emigrację wewnętrzną — a wtedy
przestrzeń publiczna będzie... nasza!
Mówią więc do siebie w tych telewizjach, ale się nie spotykają. W gruncie
rzeczy się mijają. Bo na spotkanie nie ma już ani przestrzeni, ani woli. „Wojow-
nicy” ze strony chrześcijańskiej mają autentyczne poczucie misji. Przed kolejnymi
programami telewizyjnymi apelują na portalach społecznościowych do swych
Dlaczego nie pójdę
na tę wojnę
Zbigniew Nosowski
40. 39
Nowapolskazimnawojna?
Dlaczego nie pójdę na tę wojnę
zwolenników o wsparcie modlitewne. Przekonani są, że walcząc na arenie (czytaj:
ekranie), dają publicznie świadectwo swojej wiary, są „żołnierzami Chrystusa”.
Owszem, z rzadka zdarza się usłyszeć przejmujące świadectwo, częściej jednak
jest to po prostu telewizyjna walka gladiatorów. A słupki oglądalności skaczą!
Wszyscy „wojownicy” przekonują, że to właśnie oni są dyskryminowani
i spychani na margines. Dobrze czuć się prześladowanym — to dodaje pewności,
że się walczy o słuszną sprawę. Można wtedy również szantażować moralnie
„cieniasów” z własnego obozu, co się jeszcze ociągają. Wmawiać im, że tu chodzi
o sprawy wagi najwyższej. A w takiej sytuacji opuszczenie linii frontu oznacza
dezercję, zdradę, zaparcie się. Trzeba być za albo przeciw.
Najbardziej katolicka litera w alfabecie
A ja na tę wojnę nie pójdę. Z wielu powodów.
Po pierwsze, bo religia mi nie pozwala. Jestem chrześcijaninem, więc mam
zło zwyciężać dobrem. Nieprzyjaciół mam kochać, a nie zwalczać. Nie mogę oczy-
wiście być naiwnym pięknoduchem — muszę dostrzegać, że nieprzyjaciele istnieją
i działają, czasem przebiegle. Ale celem mojego działania nie może być zniszczenie
przeciwnika, symboliczne strącenie go do piekła. Nasz Mistrz uczył: „Wszystko
więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!” (Mt 7,12)1.
A Jego Kościół ma być czytelnym znakiem jedności całego rodzaju ludzkiego, nie
zaś grupą interesów, broniącą praw katolików. Ideologiczni bojownicy poczytują
sobie za cnotę demaskowanie wrogów, dla mnie natomiast postawa katolicka to
myślenie „i—i”, nie zaś „albo—albo” (dlatego „i” wydaje mi się najbardziej kato-
licką literą w alfabecie).
Po drugie, tej wojny nie ma — to kreacja ideologiczno-propagandowa. Uży-
wanie wojennych metafor dla opisania publicystycznych i politycznych sporów
w demokratycznym państwie to duże (choć powszechne) nadużycie i lekceważenie
tragedii tych, którzy muszą naprawdę walczyć w obronie swojej wiary czy ojczyzny.
Idąc na wojnę, ludzie narażają własne życie. Polscy „wojownicy” mogą być o nie
spokojni (trudno się oprzeć wrażeniu, że niektórzy wręcz chcieliby zostać męczen-
nikami — bezskutecznie jednak). Zatem bicie na alarm — z jednej strony, że katolicy
są w Polsce prześladowani, a z drugiej strony, że żyjemy w państwie wyznanio-
wym — więcej mówi o tych, którzy takie tezy wygłaszają, niż o rzeczywistości.
Po trzecie, to nie moja wojna — nawet gdyby rzeczywiście się toczyła. Ci, któ-
rzy twierdzą, że walczą w imię tego, co dla mnie najcenniejsze, w istocie walczą
nie w obronie wiary, lecz raczej cywilizacji chrześcijańskiej — a to na pewno nie
to samo. Ci zaś, którzy bywają nazywani osobistymi przeciwnikami Pana Boga,
walczą w istocie nie z Bogiem, lecz z własnym Jego wyobrażeniem, albo też z in-
1 Cytaty biblijne w tłumaczeniu bp. Kazimierza Romaniuka (Biblia Warszawsko-Praska).
41. 40 WIĘŹ Jesień 2014
Zbigniew Nosowski
stytucją kościelną, którą oskarżają. Nie chcę więc walczyć przeciwko nim. Wolę
raczej — jak czyni to mój Kościół w Wielki Piątek — modlić się za nich, „aby w szcze-
rości serca postępowali za tym, co słuszne, i tak mogli odnaleźć samego Boga”.
Po czwarte, mam wątpliwości, czy warto umierać — nawet w przenośni — za
cywilizację. Chciałbym potrafić zaryzykować własnym życiem w obronie wartości
najcenniejszych (ponieważ jednak niepokojąco łatwo składa się takie deklaracje
teoretycznie, nie będę tych wartości nadaremno tu wymieniał). Ta „nasza” wojna
toczy się zaś — jak mówią sami wojownicy — w obronie cywilizacji chrześcijańskiej.
A cywilizacje, choć bywają trwałe, z istoty rzeczy są przemijalne. Prawdopodob-
nie w wiekach minionych byłbym bardziej skłonny oddać życie za cywilizację (bo
gdybym wtedy żył, to pewnie utożsamiałbym cywilizację chrześcijańską w Europie
z chrześcijaństwem jako takim), ale nie w wieku XXI. Dziś wiadomo, że wiara
chrześcijańska może rozkwitać także bez cywilizacji chrześcijańskiej. Widać też,
że obecna cywilizacja wyraźnie przemija (do tej kwestii jeszcze wrócę).
Po piąte, nie dam sobie wmówić, że ludzie — moi rodacy i współobywatele —
dzielą się wyłącznie na moich sojuszników i moich wrogów. Rzeczywistość jest
bardziej skomplikowana. Z każdego miejsca na kuli ziemskiej mogę wyruszyć
w cztery strony świata — dlaczego więc w sprawach ideowych możliwe mają być
tylko dwa stanowiska? Zresztą również osób, z którymi się całkowicie nie zga-
dzam, nie chcę w żaden sposób wykluczać. Chcę z nimi współżyć w pluralistycz-
nym społeczeństwie. Nie tylko czuję się do tego przymuszony, ale chcę, a nawet
powinienem. Ci inni są inni, ale żyjemy pod wspólnym niebem — stanowimy jakąś
wspólnotę. Może wręcz znakiem czasów i duchowym wyzwaniem ma być dla
mnie fakt, że żyję w okresie tak szybkich przemian społecznych — gdy i prawo,
i kultura, i obyczaje w przyspieszonym tempie tracą swoją dawną chrześcijańską
treść (a może tylko chrześcijańską „formę”?); gdy modne jest dystansowanie się
od Boga, a na pewno od Kościoła?
Po szóste wreszcie, nie zaciągnę się na zimną wojnę religijną, bo czasem
lepiej milczeć, niż wdawać się w jałowe spory, które do niczego nie prowadzą.
Z punktu widzenia wojowników to dezercja albo wręcz przyłączenie się do obozu
wroga. Nie zawsze jednak trzeba coś powiedzieć, nie wszystko należy komento-
wać. Wiedział o tym biblijny prorok Amos: „Każdy tedy, kto rozsądny, zamilknie
w dni owe, bo będą to dni niedobre bardzo” (Am 5,13). Wiedział o tym ks. Roman
Indrzejczyk: „Nie we wszystkich sprawach / musisz się odzywać, / Nie o każdej
rzeczy / masz swoje mieć zdanie [...] / Nie z każdą pomyłką / masz polemizować
/ Wszak nie wszystko musisz / i nie wszystko możesz, / nie wszystko potrzebne”2.
Proszę więc nie przysyłać mi wezwań mobilizacyjnych. Nie wywoływać na
siłę do głosu, gdy wolę milczeć. Nie wyzywać na pojedynek (fr., ang. — duel), bo
zdecydowanie wolę duet. W pluralizmie zresztą o symfonię raczej chodzi niż
o ściśle rozumiany duet.
2 Ks. R. Indrzejczyk, Nie wszystko, „Więź” 2010, nr 5—6.
42. 41
Nowapolskazimnawojna?
Dlaczego nie pójdę na tę wojnę
Międzyepoka
Powyższa deklaracja nie oznacza, rzecz jasna, lekceważenia dla trwających współ-
cześnie poważnych sporów kulturowych. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że we
współczesnej Europie mamy do czynienia z narastaniem niechęci do publicznej
obecności chrześcijaństwa, a w ślad za tym z podmywaniem etycznych fundamen-
tów wspólnotowości politycznej. Europejczyków coraz mniej łączy, a jeśli już — to
na poziomie dość powierzchownym. Tuż obok, w tym samym numerze „Więzi”,
analizujemy istotny spór dotyczący aksjologicznego uzasadnienia praw człowieka,
a Marta de Zuniga — patrząc na polskie spory — apeluje o grę w otwarte karty
w sprawach wartości.
Sporów nie należy bowiem unikać. Sęk w tym, żeby umieć je prowadzić
i rozwiązywać. Są one i nieuchronne, i potrzebne dla rozwoju ludzkiej wrażliwości
moralnej oraz umocnienia demokracji. Współcześnie kwestie światopoglądowe
wywołują duże emocje, gdyż tendencje fundamentalistyczne umacniają się za-
równo w różnych religiach, jak i wśród ateistów. Nowe formy ateizmu są zde-
cydowanie bardziej „misyjne” i wyraźnie konfliktogenne — uznając swój punkt
widzenia za jedynie słuszny, tolerują religię jedynie sprowadzoną do prywatności,
czyli dążą de facto do jej wykluczenia poza nawias życia publicznego.
Nie chodzi mi więc o to, żeby się nie spierać, lecz żeby ze sporów nie czy-
nić wojny. Jeśli jednak te spory nie są wojną kulturową — może ktoś spytać — to
z czym mamy do czynienia? Na to pytanie nie potrafię udzielić prostej odpowiedzi.
Być może ta nieumiejętność to przejaw słabości intelektualnej. A może to raczej
cecha czasów, w jakich żyjemy? Skomplikowanej współczesnej rzeczywistości
kulturowej nie da się opisać w sposób równie chwytliwy, jak czynią to głosiciele
wojny kulturowej, wyrywając z drzemki maruderów i mobilizując ich do walki.
Dla „wojowników” jednak odpowiedź, że to czas nie ostrej walki, lecz trudnego
wyzwania — to albo ucieczka, albo przejaw naiwności.
Prawdopodobnie przeżywamy schyłek epoki, a takie okresy historyczne
zazwyczaj cechują się dużym niepokojem. Wiele osób ma świadomość, że coś
się kończy — znana nam forma świata odchodzi w przeszłość — a jednocześnie
jeszcze nie wiadomo, co nowego się zaczyna. Być może żyjemy w historycznym
czasie przejściowym, w jakiejś międzyepoce? Trafnie wyraził to papież Franciszek,
mówiąc do biskupów brazylijskich w lipcu 2014 r.: „Dziś jesteśmy w nowym
momencie. [...] nie jest to epoka zmian, lecz jest to zmiana epoki”.
Jeśli rzeczywiście przeżywamy zmianę epoki, to nic dziwnego, że nie potra-
fimy precyzyjnie opisać charakteru przemian. Ujawni się on dopiero w dłuższej
perspektywie czasowej. Nic też dziwnego, że spór bywa gorący. To przecież spór
o fundamenty nowej epoki, o jej moralny dekalog — o to, co będzie w niej normą,
a co odchyleniem; o to, jaką wizję człowieka będą przyjmować jej kultura i prawo.
To wszystko są kwestie o znaczeniu zasadniczym. Od fundamentów nowej epoki
zależy to, jaka będzie ona cała.