1. Widok na Dolny Manhattan od strony DUMBO
fot.:m.wiśniewski
Grand
Central
42 StTimes Sq
42 St
2. Michał Wiśniewski
Architektura po
końcu nowoczesnego
świata
P
unktualnie o godzinie 14.00 6 paź-
dziernika 1973 roku armie Egiptu
i Syrii przeprowadziły skoordyno-
wany atak na zajęte przez Izrael po
wojnie sześciodniowej półwysep Synaj oraz
Wzgórza Golan. Datę błyskawicznego i zmaso-
wanego uderzenia, które zapewniło początko-
wy sukces silnie wspieranym przez Związek
Radziecki państwom arabskim, wyznaczono
w dniu żydowskiego święta Jom Kippur.
Z militarnego punktu widzenia to niespełna
dwutygodniowe spięcie na peryferiach zim-
nej wojny utrwaliło status quo, a nie odmieni-
ło go. Po raz kolejny w ciągu sześciu lat świat
mógł zobaczyć determinację i organizację
państwa żydowskiego oraz wyższość taktyki
i sprzętu wojskowego transportowanego na
Bliski Wschód specjalnym mostem powietrz-
nym z USA nad tym, który przybył do tego
regionu z Moskwy.
W obliczu kolejnej klęski Egiptu i Syrii
państwa arabskie postanowiły ukarać
sojuszników Izraela. 20 października
członkowie OPEC (Organizacja Krajów
Eksportujących Ropę Naftową), działając
pod przewodnictwem Arabii Saudyjskiej,
wprowadziły embargo na sprzedaż ropy
naftowej do USA i Europy Zachodniej. Cenę
ropy natychmiast podniesiono sześciokrot-
nie, a w ciągu kolejnego roku cena baryłki
wzrosła z ok. 3,5 USD do prawie 35 USD.
Rozgrzane do czerwoności powojenną ko-
niunkturą i karmione masową konsumpcją
ropy gospodarki państw Zachodu zamar-
ły, funkcjonując przez kolejną dekadę
w stanie gospodarczego uzależnienia od
woli państw OPEC. Niektórym krajom
Zatoki Perskiej ta nowa sytuacja przyniosła
spektakularne korzyści, natomiast innemu
niezwiązanemu z OPEC eksporterowi ropy,
jakim był już wówczas Związek Radziecki,
dekadę względnej stabilizacji.
W tym samym czasie USA zmagały się
z jeszcze jednym gigantycznym problemem.
15 sierpnia 1971 roku prezydent Richard
Nixon, walcząc z rosnącą w USA inflacją,
podjął decyzję o ostatecznym odstąpieniu
od zasady wymienialności dolara na złoto.
Jeszcze przed zakończeniem II wojny świa-
towej, podczas konferencji w amerykańskim
uzdrowisku Bretton Woods, Amerykanie
i Brytyjczycy ustalili podstawowe ramy
powojennego ładu ekonomicznego, który
usytuował wymienialnego na złoto dolara
na pozycji globalnej waluty rezerwowej.
W ramach systemu z Bretton Woods utwo-
rzono Międzynarodowy Fundusz Walutowy,
którego głównym zadaniem uczyniono regu-
lowanie światowego porządku gospodarcze-
go, oraz Międzynarodowy Bank Odbudowy
i Rozwoju, którego celem była likwidacja
zniszczeń, jakie zostały wywołane przez
wojnę. Nowy system zapewnił stabilne kur-
sy walut najważniejszych państw Zachodu,
tym samym ułatwiając powojenną odbu-
dowę ich gospodarek, a Stany Zjednoczone
uczynił globalnym hegemonem.
$/sqft
t
3. Z czasem koszty sztywnego powiązania ceny
dolara i złota stały się coraz większym obcią-
żeniem dla gospodarki amerykańskiej, która
w latach 60. ponosiła coraz wyższe koszty
związane z wojną w Wietnamie. Decyzja z 1971
roku, nazywana „szokiem Nixona”, kończy-
ła pewną epokę, odrywając cenę dolara od
realnej gospodarki i umożliwiając globalną
spekulację na kursach walut. Przestał istnieć
podstawowy instrument, dzięki któremu
realna władza gospodarcza znajdowała się
pod silną kontrolą demokratycznie wybiera-
nych rządów oraz możliwy był spektakularny
wzrost gospodarczy, a z nim narodziny klasy
średniej zarówno w USA, jak i w większości
państw Europy Zachodniej.
Każda tak istotna decyzja polityczna lub gospo-
darcza prędzej czy później znajduje swoje prze-
łożenie na realną przestrzeń oraz kształt ludz-
kiego środowiska. Nie jest więc przypadkiem,
że światowy kryzys lat 70. niemalże zbiegł się
w czasie z zasadniczymi przewartościowania-
mi na polu architektury. Okres powojennej
prosperity to czas złotej ery modernizmu. Kon-
cepcje i modele, takie jak Karta Ateńska (1933),
które europejscy architekci i planiści wypraco-
wali jeszcze przed wojną, po 1945 roku stały się
wyznacznikiem myślenia o budownictwie na
całym świecie. Lata 50. i 60. po obu stronach
Atlantyku były czasem masowego powstawa-
nia spektakularnych w swojej skali budynków
mieszkaniowych wznoszonych z żelbetowych
prefabrykatów. Architektura stała się wówczas
jednym z najważniejszych mechanizmów kon-
trolowanej przez państwa narodowe polityki
społecznej, której funkcją było zapewnienie
wszystkim obywatelom dostępu do pracy oraz
taniego i w miarę komfortowego mieszkania.
Masowa produkcja budowlana umożliwiła
także szerokie zastosowanie dla potrzeb cy-
wilnych wielu technologii opracowanych lub
przetestowanych podczas wojny, które – jak
żelbet, aluminium lub mechaniczna wenty-
lacja – stały się symbolami nowej, odartej
z ozdób i skupionej na ekspozycji materiału
estetyki. Ekonomicznie taka polityka miała
sens, dopóki gospodarką sterowało państwo,
a cena pieniądza i energii – w tym ropy – była
niska. Jednostka Marsylska (proj. Le Corbusier,
1948) czy londyński Trellick Tower (proj. Erno
Goldfinger, 1966) do dziś przypominają o reali-
zowanej wówczas utopii.
Początek lat 70. odsłonił słabości przyjętego po
wojnie modelu rozwoju. 16 marca 1972 roku wy-
sadzono w powietrze pierwszy spośród 33 jede-
nastokondygnacyjnych bloków mieszkaniowych
osiedla Pruitt-Igoe w Saint Louis w stanie Mis-
souri. Charles Jenks określił tę datę jako dzień,
w którym umarł modernizm. Rozległy kom-
pleks mieszkaniowy z początku lat 50. powstał
jako akt odnowy miasta, oczyszczenia jego prze-
strzeni ze slumsów oraz zaangażowania władz
w rozwiązywanie problemów społecznych.
Stosunkowo niski standard tego modelowego
przykładu implementacji zasad Karty Ateńskiej
w USA dosyć szybko zaowocował jego degrada-
cją. Zamiast ze zmianą społeczną i wyciąganiem
z biedy tysięcy robotników, Pruitt-Igoe zaczęto
kojarzyć z przestępczością i niebezpiecznym get-
tem dla mniejszości etnicznych. Równocześnie
z końcem utopii mieszkaniowej kryzys paliwo-
wy przyniósł kres heroicznej, powojennej epoki
wznoszenia modernistycznych drapaczy chmur
w centrach amerykańskich metropolii. Oddane
do użytku w kwietniu 1973 roku i wybudowane
według projektu autora Pruitt-Igoe Minoru
Yamasakiego najwyższe wówczas na świecie
dwie bliźniacze wieże nowojorskiego World
Trade Center stały się na wiele lat ostatnim tak
spektakularnym budynkiem wzniesionym na
Manhattanie.
Wszystkie wymienione wydarzenia, chociaż
nie miały z sobą ścisłego związku, bardzo
silnie uderzyły w powojenną Amerykę. Warto
podkreślić, że miały one miejsce w ciągu zaled-
wie dwóch lat i przypadły na początek rządów
37. prezydenta USA, Richarda Nixona, którego
druga kadencja po zaledwie roku zakończy-
ła się gigantycznym skandalem związanym
z aferą podsłuchową Watergate oraz jedyną
w historii USA rezygnacją z najwyższego urzę-
du. Kryzys gospodarczy zlał się w jedno z kry-
zysem społecznym oraz politycznym, którego
apogeum nastąpiło wraz z klęską w Wietnamie
i obaleniem wspieranej przez Amerykanów
monarchii w Iranie.
Prezydentura Nixona zawierała w sobie jesz-
cze jeden akt podkreślający trwające wówczas
przesilenie. W 1972 roku prezydent USA po
raz pierwszy odwiedził komunistyczne Chiny,
doprowadzając, ku wściekłości bezsilnego
ZSRR, do zacieśnienia relacji z wieloletnim
wrogiem, utrzymywanym dotychczas przez
oba supermocarstwa w politycznej izolacji.
Kiedy sześć lat później władzę w Państwie
Środka objął Deng Xiaoping, drzwi do podbo-
ju Chin przez poszukujące taniej siły roboczej
i taniej energii amerykańskie korporacje
zostały otwarte. W 1979 roku Coca-Cola ogłosi-
ła plan budowy swojej fabryki w Szanghaju.
Świat wszedł tym samym w epokę globaliza-
cji, masowej alokacji przemysłu i kapitału
z USA i Europy na Daleki Wschód połączonej
z prowadzoną na niespotykaną wcześniej
skalę spekulacją na papierach wartościowych,
w tym na wynalazku epoki – instrumentach
pochodnych, które pod koniec XX wieku
ostatecznie uwolniły wartość pieniądza od
związku z realną gospodarką. Wyceniana
przez giełdę wartość wielu przede wszystkim
amerykańskich korporacji już dawno temu
przekroczyła wartość PKB większości spośród
państw na świecie. Zgodnie z danymi ONZ,
PKB Polski w 2011 roku wyniósł 514,115 mld
USD i był 24. co do wielkości na świecie.
Dla porównania, według „Financial Times”
najdroższą korporacją na świecie w pierw-
szym kwartale 2012 roku było Apple Inc.,
autoportret 1 [40] 2013 | 12
4. warte wówczas 559 bilionów 2 miliardy USD,
a drugą – Exxon Mobile wart 408 bilionów 777
miliardy USD.
O ile ceny akcji potrafią gwałtownie rosnąć
i spadać, a wciąż rosnący rynek instrumentów
pochodnych funkcjonuje w coraz luźniejszym
związku z rzeczywistością (ocenia się, że całko-
wita wartość instrumentów pochodnych może
nawet kilkunastokrotnie przewyższać wartość
PKB wszystkich państw świata łącznie!), o tyle
stałe i wciąż aktualne pozostaje pytanie o to,
do kogo należy władza nad gospodarką oraz
kto jest dzisiaj w stanie kreować strategie roz-
woju urbanistycznego? Czy państwa narodowe,
nawet te najbogatsze, są w stanie prowadzić,
tak jak w okresie powojennego boomu, mniej
lub bardziej skuteczną politykę społeczną? Czy
budownictwo jest wciąż ważnym elementem
tej polityki? Odpowiedzi na te i wiele podob-
nych pytań są mało zaskakujące i najczęściej
brzmią: nie.
W Stanach Zjednoczonych wraz z nadejściem
prezydentury Ronalda Regana gospodarka odzy-
skała swój dawny blask. Podstawy tego rozwoju
były jednak inne niż do tej pory. Zacieśnienie
bliskich kontaktów z Arabią Saudyjską oraz eks-
ploracja ropy na Morzu Północnym i na Alasce
ponownie obniżyły cenę paliwa. Po kilkunastu
latach przerwy w centrach amerykańskich
miast ponownie zaczęto wznosić wieżowce dla
zaangażowanych globalnie korporacji. Nowy
boom wzmacniany był przez grę na instru-
mentach pochodnych, której uczestnicy szybko
dostrzegli możliwości, jakie prestiżowa architek-
tura tworzy w zakresie kumulowania kapitału
i kreowania nowych pieniędzy. Równocześnie
administracja rządowa przeprowadziła jeden
z najdalej idących programów cięć w wydatkach
społecznych, m.in. w budownictwie socjalnym.
Cele, jakie przyświecały uchwaleniu w 1949 roku
The Housing Act – prawa, którego celem było
wyrwanie z bezdomności i ubóstwa milionów
Amerykanów – uznano za w mniejszym lub
w większym stopniu zrealizowane, przy czym
używane dotychczas publiczne mechanizmy
określono jako mało efektywne. Nikt nie zamie-
rzał się specjalnie martwić tym, co właściwie
porabiają mieszkańcy Pruitt-Igoe po zburzeniu
ich domów. Z ich problemami nie potrafiło sobie
poradzić państwo, więc teraz ich rozwiązywanie
przekazano „niewidzialnej ręce rynku”. W miej-
sce inicjatyw publicznych wchodziły coraz silniej
projekty prywatne, w tym służące spekulacji
projekty korporacyjne. Zamiast nowych tanich
osiedli publicznych zaczęto wznosić luksuso-
we apartamentowce. Wzorców estetycznych
dostarczała telewizja, w tym nowe seriale o życiu
wyższych sfer, na przykład Dallas lub Dynastia.
Rozwój powojennego modernizmu już w latach
60. spotkał się z silną krytyką. Wydana w 1966
roku książka Roberta Venturiego Complexity and
Contradiction in Architecture, promując różnorod-
ność form życia w mieście oraz występującej
w nim architektury, stanowiła głośny sprzeciw
wobec unifikującej natury modernizmu. Za
przykładem Venturiego poszli następni, w tym
całe pokolenie urodzonych po wojnie młodych
architektów, dla których w latach 70. nie było
już pracy – miasta zbudowano, a gospodarka
się zacięła. Załamanie się amerykańskiego snu
prowokowało radykalizm haseł nawołujących
do odejścia od powojennych zasad budowy
betonowych miast oraz do zwrócenia się ku es-
tetyce rozumianej i szanowanej przez „zwykłe-
go człowieka”. W imię prezentowanego przez
Venturiego zachwytu nad takimi miejscami
jak Las Vegas, postrzeganymi jako symbol po-
trzeb estetycznych przeciętnych Amerykanów,
hasła utopii społecznej zastąpiono estetycz-
nym populizmem, który dowartościowywał
kicz i schlebiał najszerszym gustom. W latach
80., po ponad dekadzie poszerzania pola walki,
postmoderniści stanęli przed szansą przeszcze-
pienia swoich idei na grunt praktyki. Z czasem
propagowane przez nich docenianie gustu
„szarych obywateli” – czytaj: kiczu – oraz po-
nowne zainteresowanie historyzmem i trady-
cją stało się plagą miast całej planety i zostało
odczytane jako gest jeszcze bardziej elitarny
i oderwany od realnego życia niż ten, którego
wyrazicielem był modernizm.
Water Street, widok w kierunku mostu Brooklińskiego
fot.:m.wiśniewski
autoportret 1 [40] 2013 | 13
5. Trudno przypuszczać, aby głęboko wierzący
w swoją rację apologeci Roberta Venturiego
i Charlesa Moora chcieli przepraszać – na
przykład mieszkańców Krakowa za estetyczną
kakofonię galerii handlowej Kraków Plaza
(proj. IMB Asymetria, 2001) lub mieszkańców
Warszawy za wzniesienie nowego gmachu
Telewizji Publicznej (proj. Czesław Bielecki,
2008). Zapewne powiedzieliby, że ich idee były
słuszne, ale zostały wypaczone w trakcie reali-
zacji i w rezultacie mylnie zrozumiane. Choć
postmodernizm jest dzisiaj często uznawany
za estetyczną katastrofę, to jednak odpowiadał
on na realne problemy, których nawet wstęp-
na diagnoza pozwoliła wnieść do dyskursu
architektury i urbanistyki wiele cennych
uwag i problemów. Spowodował odrzucenie
wiary w futurologię, umożliwił zwrócenie się
ku ekologii, przywrócił wiarę w żywą tkankę
miejską, której podstawą jest ulica, wnętrze
urbanistyczne i kwartał zabudowy. Postmo-
dernizm zauważył też, jak destrukcyjna dla
amerykańskich miast była wiara w samochód
i zgoda na suburbanizację, która wypłukała
centralne dzielnice z mieszkańców, zamienia-
jąc je w getta biurowców otoczone przez getta
przemysłowe oraz getta zamieszkanych przez
mniejszości blokowisk. Jednym z najczęściej
przywoływanych stało się teraz hasło powrotu
do miasta oraz odnowy jego przestrzeni.
Trzeba zauważyć, że w świecie zmieniającej się
globalnej gospodarki i odchodzenia od rozwoju
opartego na przemyśle, zastępowanego przez
coraz bardziej skomplikowane usługi, było
dokąd wracać. Od lat 70. w Stanach Zjednoczo-
nych zaczęto odkrywać urodę loftów, nowych
komercyjnych lub mieszkaniowych przestrzeni
wykreowanych we wpisanych już w krajo-
braz pozostałościach po świecie przemysłu.
Wraz z coraz szybszą wyprowadzką fabryk do
Chin lub Ameryki Łacińskiej, od końca lat 80.
w pobliżu centrów amerykańskich, a z czasem
także i europejskich, miast zaczęło przybywać
pustych lub zdegradowanych przestrzeni w po-
staci czekających na drugą młodość starych hal
fabrycznych. Szansą na ich wskrzeszenie miał
się stać powrót marnotrawnych mieszczan
znudzonych życiem na przedmieściach i zachę-
conych atrakcjami związanymi z zamieszka-
niem w centrum miasta.
Na płaszczyźnie historii sztuki i konserwa-
cji zabytków zainteresowaniu obiektami
poprzemysłowymi towarzyszyło odkrywanie
sztuki XIX wieku, która do lat 60. następ-
nego stulecia była traktowana z pogardą.
Nagle zaczęto zauważać wartość artystyczną
detalu budowli eklektycznych, w Europie
studiowano historię przebudowy Paryża
Most Brookliński ponad magazynami przy Old Dock
Street
Charles William Stores Building przy 1 Main Street
wzniesiony przez Williama Higginsona w 1914 r.
Biurowiec firmy Roberta Gaira związanej z DUMBO
fot.:m.wiśniewski
fot.:m.wiśniewski
6. i powstania wiedeńskiej Ringstrasse, a w USA
głośnym echem odbiła się nowojorska batalia
o zachowanie historycznego dworca kolejo-
wego Grand Central Terminal (proj. Whit-
ney Warren, Charles Wetmore, 1913), który
prywatna firma kolejowa, działająca wbrew
opinii publicznej, planowała wyburzyć
i zastąpić nowym biurowcem. Konflikt, który
zakończył się w Sądzie Najwyższym, sprawił,
że w 1976 roku budynek dworca uznano za
National Historic Landmark i objęto ochroną.
W mieście, które dotychczas co trzy dekady
dosłownie zmieniało skórę, wymieniając
swoją tkankę budowlaną na nową, uznanie
za zabytek historycznego dworca kolejowego,
a więc budynku o charakterze utylitarnym,
wręcz przemysłowym, stanowiło przełom. Po
raz pierwszy inne wartości niż zysk liczony
w dolarach uznane zostały za pierwszorzęd-
ne. Niedługo później w Paryżu inny dworzec
kolejowy Gare d’Orsay (proj. Victor Laloux,
Lucien Magne, Émile Bénard, 1900) postano-
wiono przekształcić w Musée d’Orsay, wielką
galerię sztuki końca XIX wieku (otwarta dla
publiczności w 1986 roku). Przemysł, z jego
surową i emanującą siłą estetyką, nagle
zaczął budzić zaciekawienie. Coraz bardziej
ochocze wpisywanie budynków epoki rewolu-
cji przemysłowej do rejestrów zabytków oraz
coraz częstsze przykłady ich konserwacji i re-
witalizacji wydawały się budzić nadzieję na
to, że odnaleziona została recepta na rozwój
miast epoki poprzemysłowej.
Tak jak hasłem kluczem modelu urbanistycz-
nego był „powrót do miasta”, tak sloganem
stała się w krótkim czasie „rewitalizacja”.
W przestrzeniach historycznych często zde-
gradowanych miast i dzielnic zaczęto lokować
nowe inwestycje. Z tą różnicą, że wabikiem
dla nowych użytkowników, a wręcz fetyszem,
nie była już plastikowa nowość statków
kosmicznych oraz zapach przyszłości, ale
przeszłość, lokalna tożsamość i wyrosłe w tej
epoce kolejne słowo klucz – dziedzictwo.
Inwestorami zainteresowanymi ponownym
wykorzystaniem dawnych centrów przemysłu
szybko stali się prywatni gracze rynkowi,
w tym korporacje. W Nowym Jorku klasycz-
nym przykładem zainteresowania przemysło-
wą przeszłością już pod koniec lat 70. stało się
DUMBO (Down Under the Manhattan Bridge
Overpass), niewielki fragment nadbrzeża
Brooklynu znajdujący się pomiędzy mostem
Brooklińskim i Manhattańskim. Powstanie
tych dwóch kluczowych dla rozwoju Nowego
Jorku przepraw pomiędzy Manhattanem
i Brooklynem zaowocowało pod koniec XIX
i na początku XX wieku szybkim rozwo-
jem magazynów i zakładów obsługujących
pobliski port. Rozległe, sięgające kilkunastu
kondygnacji budynki aż do lat 60. stanowiły
przemysłowe serce dzielnicy.
Upadek przemysłu w USA zakończył dotych-
czasową historię DUMBO, zamieniając to miej-
sce w malowniczą, za sprawą swego rozkładu,
i coraz bardziej zdegradowaną scenerię filmów
o Nowym Jorku z czasów wielkiej emigracji.
Od końca lat 70. do opuszczonej dzielnicy
zaczęły się wprowadzać osoby poszukujące ta-
nich i dużych mieszkań, m.in. artyści. Ubodzy
w kapitał liczony w dolarach i bogaci w kapi-
tał kulturowy przedstawiciele niższej klasy
średniej zdegradowaną tkankę architekto-
niczną dzielnicy zaczęli przywracać do życia,
podpinając ją do respiratora swoich wartości,
wyobraźni i zdolności reinterpretacyjnych.
To takie miejsca po latach zostaną zauważone
jako inkubator „klasy kreatywnej”. W świecie
oderwanej od rzeczywistości i opartej na logice
spekulacji gospodarki miejsce klasy robotni-
czej zajęła zdefiniowana na przełomie wieków
przez amerykańskiego socjologa i urbanistę,
Richarda Floridę, „klasa kreatywna”. Ta nowa
grupa, zamiast produkować mechaniczne
urządzenia, stojąc przy taśmie przemysłowej,
miała, siedząc przy biurku, kreować nowe
wartości i idee. Tym, co ją miało wyróżniać,
była samodzielność w dysponowaniu środkami
produkcji – piórem, pędzlem, klawiaturą. Na
początku XXI wieku Florida policzył, że w USA
klasę kreatywną stanowiło wówczas około
30 procent społeczeństwa: naukowcy, inży-
nierowie, programiści, projektanci, aktorzy,
konsultanci biznesowi, lekarze.
27 York Street, budynek dawnej fabryki opakowań
papierowych Roberta Gaira zbudowany w 1916 r.
według projektu Williama Higginsona
fot.:m.wiśniewski
autoportret 1 [40] 2013 | 15
7. Przestrzenie poprzemysłowe, takie jak DUMBO,
stały się miejscem tego wielkiego społecznego
zwrotu związanego z inkubacją nowej grupy. To
tutaj powstała ich forma, której sednem była
reinterpretacja i akceptacja przestrzeni produk-
cji, transportu i masowego składu, jakie przez
dwa poprzednie stulecia decydowały o sukcesie
lub klęsce narodów i państw. Przypływ nowych
mieszkańców do DUMBO sprawił, że jego po-
przemysłowy krajobraz w stosunkowo krótkim
czasie stał się modny, urastając do rangi nowego
centrum artystycznego miasta oraz siedliska
awangardy. W latach 80. wygenerowane już
tutaj wartości zaczęły podlegać dalszej interpre-
tacji, powoli przeistaczając się w towar. Przed-
stawicielami drugiej grupy, która pojawiła się
kilka lat po pierwszych odkrywcach, byli zachę-
ceni nową modą, wspomniani już marnotrawni
mieszczanie, przedstawiciele wyższej ekono-
micznie klasy średniej. Nowa koniunktura epo-
ki Reagana wykreowała nową grupę społeczną,
tak zwanych yuppies, przeważnie związanych
z sektorem finansowym i prezentujących
wizerunek młodych, bogatych i kreatywnych.
Jeszcze zanim Florida włączył przedstawicieli
tej konkretnej grupy do opisanej przez siebie
klasy, stanowili oni idealnych nabywców loftów
z DUMBO. Pod koniec lat 80. oraz w kolejnej
dekadzie coraz rzadziej można tam już było spo-
tkać stare opuszczone fabryki – poddane pełnej
metamorfozie zaczęły bowiem pełnić funkcję
luksusowych apartamentowców. Towarzyszyła
im zazwyczaj romantyczna legenda zagłębia
artystycznej bohemy, a zbudowany dzięki niej
marketing zaowocował inwazją poszukujących
niezwykłego posiadaczy pieniędzy z pobliskiego
Manhattanu. Wraz z inwazją świeżego i chcą-
cego błyszczeć kapitału rewitalizacja dzielnicy
nieuchronnie zaczęła napędzać kolejny proces
– gentryfikację. Pojawienie się luksusowych
inwestycji spowodowało wzrost cen wynajmu,
które stały się zbyt wysokie dla przedstawicieli
pierwszej fali odkrywców DUMBO; zastąpili
ich nowi, bardziej miejscy i przewidywalni.
Zamiast awangardy pojawił się monitoring i po-
trzeba kontroli oraz ochrony bezpieczeństwa
nowych właścicieli coraz droższych loftów-
apartamentów. Pozostała przyswojona już for-
ma z jej przemysłowym klimatem. Wizerunek
dzielnicy artystów podtrzymuje jeszcze DUMBO
Arts Festival, który wraz z filmami, teledy-
skami, sesjami zdjęć mody do dziś skutecznie
buduje didaskalia „jedynej w swoim rodzaju”
dzielnicy. Dodatkowym dowodem mozolnie wy-
pracowanego prestiżu i niematerialnej wartości
miejsca stało się wpisanie dzielnicy w 2007 roku
do lokalnego rejestru zabytków.
Przypadek DUMBO szybko stał się inspiracją
dla wielu firm deweloperskich pragnących
powtórzyć sukces tego miejsca. Zauważono,
że aby go osiągnąć, do makutry należy wsypać
opuszczoną, zrujnowaną dzielnicę, najlepiej
o złej reputacji i nadmiarze zdewastowanych,
a przez to tanich budynków. To wszystko trze-
ba wymieszać z takimi rodzynkami, jak lokali-
zacja w pobliżu centralnych części miasta oraz
rozbudowany publiczny system komunikacji
zbiorowej. Po dokładnym rozprowadzeniu
w formie, całość należy wsadzić do piekarnika
marketingu opartego na niesamowitej historii
miejsca (najlepiej z trupem w tle) i wyjąt-
kowych widokach z okien. Po zakończeniu,
dla wzmocnienia efektu, warto polać ciasto
lukrem opowieści o ponadczasowych warto-
ściach dziedzictwa kulturowego i udekorować
wisienką w postaci ochrony prawnej zabytko-
wej tkanki architektonicznej.
Od czasów Reagana stawało się coraz bardziej
widoczne, że zrealizowana w myśl tej strategii
inwestycja w rewitalizację poprzemysłowej
dzielnicy lub budynku musi się udać, a kolejne
przykłady szybko zaczęły się mnożyć. O ile
DUMBO końca lat 70. pokazywało rewitalizację
przeprowadzoną oddolnie przez poszukiwa-
czy wrażeń, o tyle w latach 90. w tym samym
Nowym Jorku można było oglądać przykłady
ogromnych w swojej skali i stopniu skompliko-
wania inwestycji w rewitalizację, która została
skrupulatnie zaplanowana i pozbawiona ele-
mentów przypadku. Rzadko chodziło w nich
o sentyment, liczyła się przede wszystkim
stopa zwrotu, a wartością dodaną, dzięki
Sesja zdjęciowa na Water Street
fot.:a.wiśniewska
autoportret 1 [40] 2013 | 16
8. której reklamowano szeroko zakrojone zmiany
własnościowe i funkcjonalne, stała się możli-
wość wykorzystania prywatnych funduszy na
cel dbałości o dziedzictwo kulturowe.
Jednym z największych tego typu projektów
był program rewitalizacji 42. ulicy na Man-
hattanie, dawnego serca życia teatralnego
i kulturalnego miasta, które u progu lat 70.
zamieniło się w symbol jego ówczesnego
upadku. Na początku XX wieku swoją siedzibę
znalazł tutaj „New York Times” oraz szereg
teatrów muzycznych, w których wystawiano
musicale. U schyłku prosperity ulica łącząca
główną stację kolejową miasta, wspomniany
już Grand Central Terminal, z największym
na Manhattanie dworcem autobusowym oraz
z kluczową dla komunikacji metropolii stacją
przesiadkową metra zamieniła się w zagłębie
przestępczości, prostytucji i kin pornogra-
ficznych. W 1987 roku władze Nowego Jorku
postanowiły rozwiązać narastający problem
bezpieczeństwa i wizerunku centrum miasta,
zlecając przygotowanie programu rewitalizacji
firmie Roberta A.M. Sterna, głośnego wojowni-
ka postmodernizmu w stylu retro oraz autora
dziesiątek projektów willi utrzymanych w du-
chu nostalgii za urodą amerykańskiej archi-
tektury XIX wieku.
Stern to także inspirator i współtwórca serii
wydawniczej monumentalnych publikacji na
temat historii architektury Nowego Jorku od
czasów wojny secesyjnej do współczesności.
Pomysł na rewitalizację, który Stern zapropo-
nował przedstawicielom specjalnie utworzonej
spółki publicznej – 42nd
Street Development
Corporation Inc. – polegał na dokładnej in-
wentaryzacji zachowanych szyldów reklamo-
wych oraz małej architektury, która definio-
wała przestrzeń tego miejsca od początku XX
wieku. Dzięki badaniu tego, co przetrwało,
oraz analizie zachowanej ikonografii powstał
projekt odtwarzający ducha tego miejsca
sprzed lat. Wizualnie zmiana nie była wielka,
polegała na wydobyciu atutów 42. ulicy. Funk-
cjonalnie była to jednak metamorfoza. Zamiast
szemranych sklepów z erotyką pojawiły się
teraz ukryte za rozbuchanymi dekoracjami
wielopiętrowe multipleksy wznoszone dla
korporacji z branży filmowej. Zamiast gwiazd
porno do przechodniów uśmiechali się Myszka
Miki i Kaczor Donald. Towarzyszyły im imitu-
jące „stare dobre czasy” hotele i biurowce.
Projekt okazał się sukcesem i przywrócił
chwalebną przeszłość miejsca opiewanego
w musicalach i filmach. W ciągu czterech
lat rewitalizacja 42. ulicy przyciągnęła w to
upadłe miejsce bogatych inwestorów, ograni-
czyła przestępczość, a na ulice wpuściła żywy
tłum przechodniów i turystów – robinsonów
epoki masowej konsumpcji. Pozornie wy-
grali wszyscy, miasto zarobiło na spekulacji
gruntem, a inwestorzy na wzroście cen jego
wartości. Mieszkańcom i turystom zaoferowa-
no dobrze skomunikowane wielkie centrum
handlu i rozrywki w samym sercu metropolii.
Okazało się, że genius loci to zjawisko, które
można wskrzesić i, co więcej, nieźle na tym
zarobić. Czy jednak rzeczywiście odzyskano
charakter miejsca, czy jedynie stworzono
nowy rodzaj dekoracji, które w epoce globali-
zacji współgrały z powrotem do tradycyjnych
wartości mieszczańskiego, poprzemysłowego
społeczeństwa? Autentyczność tego miejsca
została złożona na ołtarzu zysku i zastąpiona
monstrualną atrapą żywej tkanki miejskiej.
Czy ta cena jest warta zapłacenia? W kolejnych
latach liczba inwestycji w pobliżu 42. ulicy
tylko rosła. Czegóż chcieć więcej? Z punktu
widzenia władz miasta był to sukces, który
pokazywał, że zaangażowanie we współpracę
z wielkim biznesem może przynosić wymierne
korzyści także instytucjom publicznym – gwa-
rantuje przypływ konsumentów. Czy miasto
ma jednak służyć wyłącznie konsumpcji? Czy
to jest rzeczywiście jedyna droga do przywró-
cenia życia do jego wnętrza?
Przykład 42. ulicy oraz kilka podobnych zachę-
ciły na przełomie XX i XXI wieku władze coraz
liczniejszej grupy miast, regionów i państw
do inwestowania w rewitalizację. Opuszczone
dzielnice przemysłu, składów lub transportu
zaczęto przywracać do życia. Przemysłowa
Sesja zdjęciowa na Water Street
fot.:a.wiśniewska
9. estetyka często towarzyszyła formie nowych
inwestycji. Zauważono również, że często
jedna inwestycja, zaledwie jeden budynek,
który powstał, aby pełnić funkcje publiczne,
najlepiej kulturalne lub edukacyjne, może
wystarczyć, aby zainicjować zmianę. Coraz
słabsze w swojej woli sprawczej samorządy
ery poprzemysłowej odkryły siłę urbanistycz-
nej akupunktury. Zaledwie rok po zakończe-
niu rewitalizacji nowojorskiej 42. ulicy, po
drugiej stronie Atlantyku oddany do użytku
został inny projekt, którego celem była tym
razem już nie rewitalizacja jednej ulicy czy
dzielnicy, ale odmienienie losów całego mia-
sta. W 1997 roku w Bilbao, podupadającym
baskijskim mieście hutników i stoczniowców,
otwarto siedzibę Muzeum Guggenheima.
W omawianym okresie Bilbao, tak jak wiele
ośrodków europejskich, zmagało się z typo-
wymi problemami miast poprzemysłowych –
degradacją i wysokim poziomem bezrobocia.
By odwrócić ten trend w mieście (o wielkości
Wrocławia) władze Kraju Basków nawiązały
kontakt z Fundacją Salomona R. Guggen-
heima, oferując 100 mln USD na budowę
nowej siedziby, 50 mln USD na zakup dzieł
do kolekcji, 20 mln USD za zaangażowanie
w projekt Fundacji oraz 12 mln USD rocznie
na działalność instytucji. Do przygotowania
projektu Fundacja Guggenheima wybrała
Franka Gehry’ego, wybitną postać nowego
nurtu w architekturze, dekonstruktywizmu.
Rezultatem był zjawiskowy budynek, który
okrzyknięto sensacją architektury końca
XX wieku. Podczas gdy w Nowym Jorku
sukces oparty był na imitacji i pozornym
dowartościowaniu kontekstu, w Bilbao moż-
na było zobaczyć przykład budynku w pełni
oddającego zdefiniowaną przez Rema Kool-
haasa głośną zasadę architektury przełomu
XX i XXI wieku – fuck the context! Tym razem
to już nie przeszłość i poprzemysłowe dzie-
dzictwo, ale skrajny przykład formalnej eks-
trawagancji miał zapewnić sukces inwestycji.
Do miasta w ciągu trzech pierwszych lat
przyjechało 400 tysięcy turystów, generując
500 mln USD zysku. Zdjęcia nowego muzeum
w Bilbao obiegły świat, a budynek trafił do
kadrów filmu o Jamesie Bondzie i zyskał ran-
gę ikony kultury współczesnej oraz nowego
symbolu demokratycznej Hiszpanii. Komple-
mentom nie było końca, a świat z zachwytem
komentował tak zwany Bilbao effect. Muzeum,
które ulokowano nad rzeką, w poprzemysło-
wej dzielnicy, na obrzeżach centrum miasta,
miało za zadanie spajać historyczną część
z nową, jaką planowano wznieść w jego
pobliżu. Poprzemysłowa architektura została
wykorzystana jako sceneria dla urbanistycz-
nego eksperymentu. W ciągu kolejnych lat
zrealizowano tutaj węzeł komunikacyjny,
park, szereg budynków publicznych i komer-
cyjnych. Miasto zakwitło, przywracając do
życia to, co dotychczas stanowiło balast –
przestrzeń poprzemysłową. Któż nie chciałby
przeżyć własnego efektu Bilbao?
Architektura, a z nią i miasto, pod koniec
XX wieku odzyskała seksapil, znalazła
atrakcyjną formę, która pomogła w zmianie
wizerunku i sprawiła, że budynki oraz życie
w mieście znowu stały się potrzebne. Forma
była racjonalna, eksponowała siłę i szcze-
rość materiału oraz przywracała szacunek
przemysłowym elementom z przeszłości.
Chociaż wielu uwierzyło w ten model oraz
swoje szanse, mało kto wygrał. Od końca lat
90. miasta całego świata zbroją się w mu-
zea, opery, biblioteki, uniwersytety lub
centra sportowe, śniąc sen o Bilbao. Często
przykładem Bilbao podpierają się politycy
poszukujący drogi wyjścia z poprzemysło-
wego impasu oraz sensu dla swoich inwesty-
cyjnych pomysłów. Rzadko kiedy ostateczny
rezultat jest jednak równie atrakcyjny jak
w Bilbao. Wystarczy przyjrzeć się stojącej na
skraju bankructwa Walencji, którą miały oży-
wić finezje projektu Santiago Calatravy, albo
olimpijskim budynkom Aten, aby zrozumieć,
dlaczego długofalowe, ale za to mniej spekta-
kularne działania są ważniejsze od pojedyn-
czych architektonicznych fajerwerków. Skala
zwrotu zazwyczaj nie dorównuje tej z Kraju
Basków, a na nowych wzorowanych na
Bilbao inwestycjach, które można odnaleźć
już na niemalże całym świecie, korzystają
głównie zewnętrzni inwestorzy budujący
apartamentowce i biurowce w pobliżu nowej
infrastruktury i ośrodków kulturalnych.
Wbrew szczytnym hasłom o zmianie sposobu
postrzegania dzielnicy czy miasta, realnym
efektem rewitalizacji rozumianej w kate-
goriach wielkich inwestycji publicznych
zazwyczaj stają się gentryfikacja i spekulacja
na wzroście ceny działek budowlanych. Przy-
kładów nie trzeba szukać daleko – Warszawa,
Kraków czy inne polskie miasta mogą dostar-
Widok na DUMBO i Manhattan Bridge
10. czyć ich aż nadto. Kryzys na rynku nierucho-
mości w USA i w Europie przed kilkoma laty
często opierał się na sprzedawaniu na kredyt
wizji szybkiego zarobku dzięki inwestycjom
w nieruchomości w kolejnym Bilbao. Jak już
stwierdzono, rynek instrumentów pochod-
nych, które są kreowane między innymi
na podstawie inwestycji w nieruchomości,
przekracza znacznie wartość PKB wszystkich
państw świata. Wielka spekulacyjna bańka,
która pękła kilka lat temu, była spektakular-
ną wizualizacją tego zjawiska.
W latach prosperity przełomu stuleci archi-
tektura poprzemysłowa odzyskała swój blask.
Na nowo zaczęto wierzyć w siłę dawnych
budynków oraz ukrytych za nimi wartości
estetycznych. Współcześnie kojarzoną z prze-
mysłem odartą z tynku ścianę oraz chromo-
wane elementy wyposażenia odnajdziemy
już nie tylko w loftach czy przestrzeniach
sztuki, ale także w studiach telewizyjnych
lub w galeriach handlowych. W tych nowych
okolicznościach ich chropowata patyna
imituje entuzjazm, młodość i zdolność
kreacji – udaje rzeczywistość, nieświado-
mie odsłaniając jedną z podstawowych cech
współczesnej, zdominowanej przez dyktat
rynku architektury i urbanistyki – mimikrę.
Te dwie dziedziny, które jeszcze pół wieku
temu łączono z pozytywną zmianą społeczną,
zostały zamienione w kredytowe derywaty,
kolejne instrumenty pochodne globalnego
kapitalizmu. Analiza współczesnych losów
architektury poprzemysłowej jest tego naj-
lepszą ilustracją.
fot.:m.wiśniewski